28-29 czerwca 2012
Po przyjeździe do Warszawy nie bardzo wiedziałem co ze sobą zrobić. Najpierw przez niedługi czas zająłem się technicznymi sprawami. Rozebranie, umycie termosu po kawie, porozstawianie telefonów na biurku. Ale nawet nie zgrałem trasy z nawigacji ani zdjęć z aparatu (zrobiłem trochę fotek na jednym postoju - zboże i BTS telekomunikacyjny w nim stojący). Po prostu nie bardzo maiłem co ze sobą zrobić. Zająłem się profilami, wlazłem na czata - ale po godzinie postanowiłem się położyć na drzemkę. Nastawiłem budzik na 19, ale po nim jeszcze postanowiłem pospać. A potem poszedłem spać na dobre.
Obudziłem się z budzikiem o 5.45 ale potem zasnąłem licząc na budzik o 6.30. Obudził mnie telefon od żony - zbliżała się 8 a ja miałem iść na 8 na zakończenie roku z dzieckiem. Ale wpadka! Zacząłem się szybko ubierać, nawet bez mycia. Pobiegłem do samochodu, chwytając plecak z przygotowanymi latarkami na wyprawę do bunkra jaką planowałem z dzieckiem. Ale część baterii zdołałem tylko pobieżnie podładować - wstawiłem je po obudzeniu się.
W domu nikogo nie zastałem i domyśliłem się, że żona poszła z dzieckiem na zakończenie roku. Na szczęście wzięła w tym dniu urlop. Jedyne co mogłem zrobić w domu to umyć się. Potem czekałem na nich ze zdychającym telefonem, którego nie moglem podładować (miał tylko wejście mikro-USB). Później żona wróciła i zabrałem dzieciaka na wycieczkę. W samochodzie podładowałem nieco baterie do latarki i telefon. Pojechaliśmy do bunkra dowodzenia - 3 piętra pod ziemię. Było fajnie, dzieciak obejrzał to miejsce, porobiłem trochę zdjęć.
Była wpadka z rana, ale potem już było miło. Czyżby to miała być dobra wróżba dla mnie i Rafała? :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz