Zachciało mi się wczoraj wyjść na chwilkę na dwór. Termometr pokazywał minus 5 stopni, wind chill factor wynosił minus 9, więc postanowiłem sprawdzić, jak ta temperatura faktycznie wygląda. Na szczęście założyłem kurtkę i czapkę, ale postanowiłem nie być sam. Wziąłem na rękę Śmigla, mojego najgrubszego i najładniejszego szczura. Wyszedłem z nim na dwór, po czym postanowiłem zabawić się z nim - położyłem go na ziemi w nadziei, że jak będę na niego cmokał, to on sam do mnie przybiegnie, tak jak to było miesiąc temu za dnia, gdy puściłem go na trawę.
Śmigiel jednak miał własny pomysł i pobiegł w bok, pod znajdującą się na euro palecie psią budę. W sumie o każdej porze roku należało go stamtąd wyciągnąć. Przez noc mógłby bowiem przejść zupełnie gdzie indziej i zginąć mi z oczu. Ale przy temperaturze minus 5 stopni szczególnie musiałem zadbać o to, żeby ściągnąć w jak najszybciej, aby nie przymarzł do gruntu i nie przeziębił się. Pobiegłem więc po latarkę, a potem po szczotkę i starałem się go wypłoszyć spod budy. W sumie trwało to kilka minut, bo gdy go wypłaszałem w jedną stronę i przechodziłem tam, aby go złapać, to on uciekał w drugą.
Może się bał latarki, może był zestresowany, nie wiem. Jakby nie mówić był nieźle za budowany. Trwało to kilka minut, aż wreszcie wypatrzyłam, że przeszedł na wyższy poziom przy jednym boku i ujrzałem koniec jego ogona. Złapałem go za ogon i już bez problemu na tym ogonie go podniosłem. Wziąłem go oczywiście do siebie, pogłaskałem i odstawiłem do klatki. Na szczęście się nie przeziębił, ale stres miał przedni, ja zresztą również. Mogłem bowiem teoretycznie stracić mojego najpiękniejszego szczura. Morał z tej historii taki, żeby nie cudować, jeśli nie jest to konieczne.
A dzisiejszego dnia to motto dedykuję także rozhisteryzowanej opozycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz