początek marca 2014
Z Hubertem znajomość rozwijała się jak samochód pchnięty pod górkę. Zaczyna się od speeda ale potem coraz wolniej i wolniej - aż zapewne stanie. A jak stanie, to się stoczy w otchłań niebytu. Mój miły rozmówca zaczął bowiem piętrzyć przed naszym spotkaniem i poznaniem się w realu - a on był z okolic Poznania - cały tor przeszkód.
Postanowiłem sobie te przeszkody wypunktować w kolejności ich pojawiania:
- najpierw chciał poczekać kilka dni aby odebrać nowy dowód osobisty - bo zmienił zameldowanie (choć tłumaczyłem mu że dziś zameldowanie to mało ważne i ze starym dowodem równie dobrze może jakiś czas funkcjonować),
- potem martwił się że nie ma ubezpieczenia lekarskiego i co będzie jak u mnie złamie nogę - jakby los mu to z góry przeznaczył,
- potem się martwił że tak bardzo kocha swojego tatusia - jakby miał go na zawsze stracić,
- potem nie pasowało mu że mieszkam z Pawłem i wolałby abyśmy byli tylko sami - jakbym miał ten luksus że mogę mieszkać sam i sam pokrywam koszty życia,
- na końcu był dziwnie bezradny myśląc o technicznej stronie przyjazdu (polegającej na dojechaniu autobusem do najbliższego większego miasta i przesadce do pociągu do Warszawy) - jakby to było średniowiecze i podróż trwała "trzy niedziele".
A mnie się coraz mniej podobało to niezdecydowanie. Nie tylko dlatego że go nie lubię, ale przede wszystkim dlatego, że było ono w wykonaniu kogoś niby już we mnie prawie zakochanego i do tego nie związanego pracą ani nauką u siebie. Dałem więc Hubertowi ultimatum aby się zdecydował czy przyjeżdża.
Szkoda bowiem czasu na bajkopisarza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz