30 września 2011
Dziś przeprowadziłem na Facebooku totalną masakrę - z około 380 kontaktów usunąłem około 330 - zostało równo 50. Oczywiście nie zostawiłem tak okrągłej liczby specjalnie, tak wyszło. Formalnie powinno być 52, bo usunąłem przez rozpęd dwie właściwe osoby i ponownie wysłałem do nich zaproszenie wraz z wytłumaczeniem w mailu ;-)
Do tej pory miałem tam prawie 400 znajomych, gdyż prowadziłem akcję ślepego naboru, w ramach testowania samego procesu - interesowało mnie ile będzie przypadków racjonalnego pytania mnie o sens zapraszania osoby, która mnie nie kojarzy. Na kilkaset zaproszonych osób myśleniem wykazało się poniżej dziesięciu. Reszta klepnęła zaproszenie lub zignorowała - bez pytania szczegóły.
Miałem dzięki temu niezły wycinek facebookowego stada i mogłem się nasłuchać jego porykiwań, bo tak określam gros komunikacji - codzienne, nic nie znaczące błahostki. Owszem takie jest życie - ale upublicznianie go szerszej grupie przez wiele osób na raz prowadzi do zalewu takich bezwartościowych treści. Swoje już zobaczyłem i teraz postanowiłem zracjonalizować listę znajomych.
Zostawiłem oczywiście wszystkie osoby które znam osobiście lub z którymi komunikowałem się w necie. Do tego osoby będące celebrytami. I trochę innych osób, które po prostu jakoś kojarzę. A reszta - to był tylko anonimowy tłum.
Na Google+ takie porządki są o wiele prostsze - można zaznaczać wiele kontaktów na raz. Usunięcie 500 osób jednym pociągnięciem myszki, a nie (jak na Facebooku) jedna po drugiej, mozolnie, z odświeżaniem ekranu po każdym usunięciu. Ale na Google+ nie mam takiego problemu, tam usunąłem około 10 osób, bo miałem ich około 30.
Jaki z tego morał? Stawiać na jakość a nie ilość. Chyba, że chcemy się lansować - wtedy liczy się nie jakość, ale grupa wielbicieli, klakierów i "lajk-o-ników" ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz