niedziela, 31 lipca 2016

"Przeklęte" ŚDM

Światowe Dni Młodzieży jeszcze trwają, ale już niestety zbliżają się do końca. Niestety, bo wdać jak ożywcze i radosne jest to wydarzenie, świętowane przez przybyszów z tylu krajów świata. I jak dotąd, odpukać, nie zdarzyło się na nich nic tragicznego, czego wielu się obawiało, a niewielu wieszczyło. Ci "wieszcze" od tragedii to naturalnie opozycyjne media, którym nic, co związane z żywym, atrakcyjnym dla młodych (i nie tylko młodych) katolicyzmem nie jest miłe. Dopatrywali się więc dziury w całym i na siłę usiłowali wmawiać, jak pewna (w nawiązaniu do jej adresu) "Czerstwa" gazeta, że w Krakowie to jedynie sami smutni pielgrzymi. A było dokładnie odwrotnie!

Jad wylewany przez lewicowo liberalne media nie jest niczym dziwnym. W całej Unii Europejskiej tam, gdzie rządzą lewackie elity walczy się z wiarą chrześcijańską, która najwyraźniej nie pasuje do ideału multi-kulti, niby tak otwartego na wielokulturowość, a przecież chrześcijaństwo jest jedną z kultur w Europie, i to prawie od jej zarania. Oczywiście islam (nawet ten terrorystycznie wojujący) jest za to dziwnie mile widziany. To tylko pokazuje wybiórczość i zakłamanie liberalno lewicowej propagandy. Ale o tym wie każdy, kto ma oczy i rozum nie zjedzony przez polityczną poprawność. 

Mnie jednak zaciekawiło co innego - dlaczego w czasie ŚDM nie doszło do żadnego wykrakiwanego przez lewacką propagandę zamachu terrorystycznego. Na pewno dobrze spisały się nasze służby, ale to nie jest wytłumaczenie - zamachu się nie uniknie, jeśli zamachowcy są naprawdę zdeterminowani. Prędzej nie doszło do niego także dlatego, że w naszym kraju zamachowcy nie mają naturalnego oparcia. U nas nie ma gett islamskich, nie ma także sfrustrowanych muzułmanów nie integrujących się ze społeczeństwem. U nas jeszcze jest normalnie, tak jak być powinno w każdym kraju. I dlatego u nas, nawet w czasie tak gigantycznej imprezy masowej, może być bezpiecznie.

Więc może cieszmy się z tego, że zamiast grobowej atmosfery po kolejnych zamachach terrorystycznych mamy chrześcijańską radość życia - i nadal żyjemy w bezpiecznym kraju.

sobota, 30 lipca 2016

Wymagania sprzętowe

Wymagania sprzętowe przy szukaniu przez geja związku brzmią zabawnie dwuznacznie, bo słowo sprzęt wiadomo jak się potocznie w tym środowisku kojarzy. Ale w tym przypadku mamy anons, w którym owe wymagania sprzętowe zostały podane zwięzły i ciekawy sposób, na pewno nadający się do dyskusji. Anons jest autorstwa jakiegoś 34-latka. Oto on:

Szukam męża. Minimalne wymagania sprzętowe: z wyglądu odpowiada mi większość facetów w mniej-więcej moim wieku albo młodszych, bylebyś nie był gruby, bardzo chudy, bardzo niski, łysy, mocno łysiejący czy zaniedbany. Z charakteru: żebyś sam na siebie zarobił, prywatnej prostytutki nie szukam. Żebyś nie miał skłonności do zdrady czy okłamywania. Żebyś był w miarę rozmowny. Żeby dało się z tobą miło spędzić czas. Żebyś miał trochę czasu dla nas a nie ciągle w pracy czy jeszcze coś. W łóżku żebyś był pasywny albo głównie pasywny. Zalecane wymagania sprzętowe: dobrze by było jakbyś był po studiach ścisłych albo technicznych, uprawiał jakiś sport, czasem lubił gotować i nie miał nałogów. Jeśli jeszcze nie przestraszyłem, zapraszam do kontaktu :-)

Jak widać, wymagania sprzętowe da się ująć w kilku punktach (pomijając wiek), czyli wymarzony partner nie powinien być: gruby, bardzo chudy, bardzo niski, łysy, mocno łysiejący, zaniedbany. W sumie to ciekawe typowanie można by powiedzieć średniej Gaussa (czyli owego przeciętnego zbioru z obrazowanego przez krzywą Gaussa, bez ekstremów). Aczkolwiek nie jest to typowanie doskonałe, bo zakłada możliwe ekstrema w niektórych sprawach (możliwy jest facet bardzo wysoki, bardzo zadbany, bardzo owłosiony - skoro o nich negatywnie nie wspomniano). 

To, co przykuło moją uwagę w tym anonsie to jednak z jednej strony pewna naturalność tego wymagania w owym zdaniu, połączona z trochę bardziej kategorycznymi wymaganiami w późniejszej części anonsu. W sumie jednak, jak autor słusznie się domyśla, to może nieco przestraszyć. Takie wymagania chyba powinno się bardziej mieć w głowie i przymierzać do nich osobę, niż za bardzo o nich pisać w anonsie. Ilu bowiem potencjalnie akceptowalnych dla autora osób przestraszy się i w ogóle do niego nie napisze?

Lepiej wybierać z większej liczby niż nie wybierać z żadnej.

piątek, 29 lipca 2016

V-2

Rakiety V-2 były bardziej niebezpieczne od V-1. I tak samo jest w moim dzisiejszym opisie. Wczoraj był nieporadny mentor, a dziś - potencjalny oszust. Mój V-2 był chłopakiem ponoć po studiach wyższych, czyli człowiekiem na poziomie, pracującym w dobrej korporacji z szansą na awans. Miał w Warszawie mieszkanie kupione przez rodzinę i jeździł często po Polsce lub za granicę na kontrakty i szkolenia. Partner potencjalnie rozsądny i poważny. Ktoś komu można zaufać życie razem. Gdzie więc tkwił problem?

Liczne elementy zaczęły mnie w jego zachowaniu niepokoić. Niby wiele zarabia, niby ma limit dzienny wydatków kartą, ale jakoś akurat dziś ma wypełniony ten limit pod korek. I zakupów nie zrobi ze mną, ale zje mi coś, co sam mam w domu. Pisze w czasie rozmowy ze mną na komórce (ale każde dziecko Facebooka i WhatsAppa może tak robić). A potem nagle okazuje się, że mieszkanie mu zalało i musi lecieć. Chce zostawić u mnie pokazującego film swojego notebooka i tak sobie polecieć do domu. Wcisnąłem mu komputer z powrotem, boję się takiego zostawiania rzeczy u mnie. Podejrzane to. Kto wie czy by wparował potem z policją i oskarżył mnie o kradzież. Nieswojo bym się czuł z jego komputerem u mnie.

A co do tego zalanego mieszkania, to usilnie nie chciał mi go pokazać w realu, ani poprosić o pomoc w jego osuszaniu, co bym przecież chętnie zrobił. Podejrzane to - obstawiam, że mieszkanie to bajka. Zresztą, złożyły się także na to jego inne zachowania, których moim zdaniem osoba mająca własne mieszkanie nie podejmuje. A potem błagał mnie o przenocowanie - zupełnie jak latawiec bez dachu nad głową skaczący z mieszkania do mieszkania. Ale najzabawniejsze zdarzyło się kolejnego dnia. Umówił się ze mną wstępnie na wieczór na spotkanie i nagle po chwili dzwoni, rozanielonym głosem dopytując czy zaraz będę. Umawiał się na zaraz z kimś innym, tylko pomyłkowo wykręcił do mnie. A najzabawniejsze w tym całym poznawaniu było to, że już patrząc na jego zdjęcie na WhatsApp miałem jakieś intuicyjne złe przeczucia.

Czyżby moja intuicja wypatrzyła, że mu źle z oczu patrzy?

czwartek, 28 lipca 2016

V-1

Dziś mały cykl o poznawanych ostatnio i nieodpowiednich dla mnie (i chyba dla większości ludzie) potencjalnych partnerach. Stąd tytuł, będący nawiązaniem do hitlerowskich rakiet, bo poznany mógłby przynieść więcej szkody niż pożytku. Mój V-1 okazał się młodym chłopakiem, który podkreśla że już od 20 roku życia sam się utrzymuje (ma dwadzieścia kilka lat). Ma bardzo fajny gejowski głos i miłą aparycję. Byłby więc pod tym względem wspaniałym partnerem do życia. Ale co w nim odpycha?

Z jednej strony brak zrozumienia sytuacji lub potrzeb drugiej osoby, połączony z wybujałym mentorstwem. On lepiej wie co jest dla mnie dobre, mimo że kompletnie nie ma pojęcia, jaka jest moja całościowa sytuacja. Im bardziej zaś ta sytuacja jest niejednoznaczna i delikatna do rozwiązywania, tym bardziej jego pchające się w moje życie z butami mentorstwo jest dokuczliwe i odrażające. Ale nie to było przyczyną zakończenia z nim znajomości. Po pierwsze, obiecał mi pewną pomoc, której nie wykonał, a która była mi bardzo potrzebna i jej brak znacznie utrudnił mi życie. Ale to nie wszystko.

Po drugie, postanowił popracować w dziedzinie, w której ja pracuję, polegającej na pisaniu treści. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że wymaga to zdolności literackich i świeżej głowy zdolnej do twórczego układania zdań. I ten człowiek prosi mnie abym za niego pisał, albo przynajmniej obmyślił dla niego (co jest niewiele łatwiejsze od pisania) treść tekstu próbnego, który musi podać w miejscu gdzie i ja pracuję. Mój Boże, skoro nie umie napisać komfortowo dowolnego tekstu próbnego, to jak ma sprostać pisaniu tekstów realnych? A one wymagają często nie lada kombinowania. I ten chłopak z jednej strony nie wywiązując się z obietnicy pomocy mi, z drugiej strony naciska mnie o pomoc w pisaniu tego tekstu. Skurwysyńsko egoistyczne podejście.

A że sam mam egoizm po ojcu, z którym walczę - więc taki egoizm u innych też mnie zraża.

środa, 27 lipca 2016

Parodia sprawiedliwości

Niedawno miał szansę zapaść precedensowy wyrok, ale na szczęście nie zapadł i został skierowany do ponownego rozpatrzenia, w sprawie odmowy wykonania usługi dla LGBT. Chodziło o roll-up, którego drukarnia nie chciała wykonać powołując się na swoje przekonania moralne. Kiedyś była taka sytuacja w Wielkiej Brytanii - tam chodziło o odmowę wynajęcia apartamentu dla nowożeńców dla pary gejów przez właścicieli mających chrześcijańskie przekonania. Fale gejowskiego hejtu oraz proces wytoczony im przez niedoszłych klientów doprowadziły do bankructwa ich pensjonatu. Jak myślicie, czy będą kochać gejów za takie faszystowskie wręcz podejście?

Szanuj innych jeśli chcesz aby i ciebie szanowali - to złota zasada, idealna do zastosowania w takich sytuacjach. Inni też mają prawo do swoich przekonań, a jest bardzo szeroka strefa prywatności, w której te ich przekonania królują i wyznaczają ich działanie. Można wymagać pod przymusem pewnych zachowań w naprawdę ważnych sprawach. Trudno sobie wyobrazić odmowy pomocy ofierze wypadku drogowego dlatego, że jest gejem. Wtedy jest tylko człowiekiem, a każdy człowiek zasługuje na ratowanie mu życia. A w wielu innych mniej gardłowych sprawach nasze przekonania mają prawo kierować naszymi czynami. I nikt nie ma prawa narzucać nam swoich przekonań, jeśli nie chce abyśmy, narzucali mu nasze. 

Organizacje LGBT płynące na fali lewackiego genderyzmu usiłują jednak - zgoła faszystowskimi metodami - narzucać innym swoje przekonania, zarazem nie pozwalając na własne przekonania innych ludzi. To jest totalitaryzm - narzucanie jedynie słusznej ideologii i deptanie, w zamierzonej pogardzie i poczuciu wyższości, innych. W tej narracji chrześcijanin odmawiający noclegu w małżeńskim apartamencie (bo z tego co pamiętam chodziło tylko o ten małżeński apartament, proponowali im inne pokoje, ale ci chcieli jedynie małżeński, co gwałciło chrześcijańskie przekonania gospodarzy) jest niestety dla aktywistów LGBT praktycznie tym samym czym "Żyd, wszy i tyfus plamisty" byli dla gestapowskich i esesmańskich zbrodniarzy. Nie wiem, czy aktywiści LGBT rozpychający się łokciami i jednostronnie żądający tolerancji dla siebie (przy odmawianiu tolerancji dla innych) zdają sobie sprawę, z kim kroczą w jednym szeregu. Może to być ich problemem, gdy zobaczą do czego taka faszystowska polityka prowadzi.

I oby nie było to wtedy dla nich za późno

wtorek, 26 lipca 2016

Parodia chrześcijaństwa

Dziś o czymś, co mnie uderzyło ostatnio. Taka moja refleksja przy okazji Światowych Dni Młodzieży, ale nie związana z nimi, lecz z kondycją Zachodniej Europy. Pamiętacie te prześladowania chrześcijan, na przykład osławione rzucanie lwom na pożarcie za czasów Nerona? O tym zresztą pisał ostatnio przy okazji ŚDM pewien postępowy dziennikarz z postępowej, wybiórczej gazety - prosił o popcorn i lwy. Taki "niewinny żarcik". A pamiętacie jak chrześcijanie wybaczali swoim prześladowcom? Jak sam Chrystus przebaczył im na krzyżu? I jak mówił, że gdy uderzają cię w policzek, to powinieneś nadstawić drugi? A czy teraz z czymś się o wam kojarzy? Bo mnie tak.

Otóż mamy do czynienia z niezamierzoną, ale tragikomiczną lewacką parodią chrześcijaństwa. Postępowanie społeczeństw Europy Zachodniej i ich lewackich elit politycznych przypomina to chrześcijańskie przebaczanie złoczyńcom i nadstawianie policzka. Bo czymże jest oficjalne zaklinanie się w kłamliwej lub wykrzywionej narracji w imię politycznej poprawności, żeby tylko nie urazić islamistów? Czymże jest wykonywanie gestów zamiast czynów? Rysowanie kredkami po ulicy, zabawa hasztagami to tak naprawdę pośrednia akceptacja dla zbrodniarzy - jakby przebaczenie im. To też jakby odrzucanie im chleba na rzucony kamień - zresztą do takiego odpowiadania chlebem na przemoc nawoływał także Jezus.

Tylko, że Jezus nie nawoływał do tego dla żartu. On budował cywilizację miłości i zło dobrem uczył zwyciężać. A nasze euro elity budują cywilizację nicości - nihilizmu i relatywizmu moralnego, hedonizmu i konsumpcjonizmu życiowego. W takiej cywilizacji wszystko ma piękne fasady - jak jaja wydmuszki - ale jest generalnie puste w środku. Wystarczy się potknąć i uderzyć w nie lub się ich złapać - i okazują się papierowymi dekoracjami. A prawdziwą cywilizację buduje się z kamienia i stali - a nie z papieru. Markiz Marc René de Montalembert, francuski inżynier wojskowy, powiedział że fortyfikacje mogą być z papieru, byle ogień z nich prowadzony nie pozwolił nieprzyjacielowi na ustawienie choćby jednego działa. Zachodnia Europa jest jak papierowy tygrys otoczony mrowiem islamskich dział. 

Jak myślicie, czy ta parodia chrześcijaństwa jest w stanie się obronić?

poniedziałek, 25 lipca 2016

Szalone lato

Wszystko wskazuje na to, że szalone mamy lato. Rymowanka może i w miarę zabawna, ale sens gorzki. Te lato zaczyna być sezonem na ciężarówki, siekiery, broń wszelkiego rodzaju, a ostatnio nawet maczety. Znów nasuwa się głupia rymowanka - meczety i maczety. Aż się prosi jakiś rym, ale nie jest do śmiechu. W Europie Zachodniej już trwa pełzająca wojna z terroryzmem islamskim i z radykalnym islamem. Tylko, że elity europejskie o tym albo nie wiedzą, albo raczej nie chcą wiedzieć i nie chcą się do tego przyznać, bo by to burzyło ich ukochaną polityczną poprawność. Widocznie jest ona warta więcej niż życie setek, a może nawet tysięcy obywateli Unii. 

Projekt Unii Europejskiej jako wykwitu szalonych idei europejskiego lewactwa (nie lewicy - ale lewactwa) sypie się - lecz mimo tego lewackie elity wciąż zaklinają rzeczywistość. Typowe to dla tych formacji, w PRL także zaklinano rzeczywistość póki się sama nie rozwaliła. Na szczęście euro lewakom brak narzędzi, którymi dysponowali tacy lewicowi zmieniacze świata, jak Hitler, Stalin lub Mao. Bez SS, gestapo, NKWD i wszystkich tych cudownych tajnych i nie tajnych służb ciężko jest brać za mordę ludzi. Choć europejskim elitom poniekąd udało się to - dziesięcioleciami indoktrynacji w imię opętańczej (jak dziś to widać) politycznej poprawności.

O jednym bardzo ciekawym i swoiście tragikomicznym aspekcie tego napiszę w jutrzejszym poście. A dziś tylko o tej letniej karuzeli. Zaczynają się Światowe Dni Młodzieży. Możemy tylko - jak zwykli obywatele - modlić się o to, aby nie było tam zamachu. Na szczęście w Polsce nie ma takiego gruntu do wykluwania się i przechowywania radykalnych islamistów. Nie ma islamskich gett, do których boi się wejść policja. I to jest promyk optymizmu co do naszej przyszłości jako kraju.

Bo optymizmu co do szalonego lata w Zachodniej Europie niestety nie mam...

niedziela, 24 lipca 2016

Taktyka na lipę

Gadałem wczoraj ze znajomym, który mi podpowiadał jak - jego zdaniem - postępować w sytuacji życiowej, która charakteryzuje się dużą liczbą wyzwań na wielu płaszczyznach. Czyli jest to tak zwana życiowa lipa. Jego zdaniem trzeba odpocząć i nabrać dobrych myśli, a potem powinno się wszystko ułożyć. To oczywiście fajna taktyka, ale obawiam się, że życie nie będzie czekało z gotowym pozytywnym rozwiązaniem i zbytnie odpoczywanie nie pomoże. Więc odpoczywam niejako "w locie".

Odpoczywam bowiem co dnia wtedy, gdy akurat nie pracuję. Wtedy jest czas na krótki relaks - robię drzemkę bo mnie muli, kładę się zmęczony spać, idę na spacer, oglądam film. Ale kiedy tylko mam wolę do pracy i działania, to działam. Czasu jest mało i łatwo założyć, że będzie się raczej w niedoczasie niż jego nadmiarze. A szansa na jednoczesny sukces na tych wszystkich skomplikowanych płaszczyznach jest minimalna. Dlatego warto walczyć tyle, na ile się tylko da. Niestety, jest też inny problem z owym mitycznym odpoczynkiem.

Otóż moja intuicja mi podpowiada (a ja jej ufam, bo wiele razy okazała się słuszna), że prawdziwie mogę jedynie odpocząć w odpowiednim klimacie. Nie chodzi tu oczywiście o klimat geograficzny, ale uczuciowy. W klimacie bliskości, emocjonalnego oparcia mogę odpocząć. Bez tego klimatu mój odpoczynek jest tylko na pół gwizdka, słaby i nie resetujący mnie dostatecznie oraz nie ładujący w pełni moich emocjonalnych baterii. Dlatego zamiast odpoczywać na pół gwizdka wolę skupić się na szukaniu kogoś, z kim ten odpoczynek będzie o wiele bardziej efektywny, nawet jeśli będzie znacznie krócej trwał i byłby robiony "w locie".

Trzeba bowiem stawiać na emocjonalną jakość, a nie na "jakoś" ;-)

sobota, 23 lipca 2016

Kontakt

Dziś chciałbym napisać o jednym elemencie poznawania się - mianowicie kontakcie. Nie w sensie wymiany myśli, ale w sensie wizytówki w telefonie lub innym systemie komunikacji. Wiadomo, że kontakty w takich systemach są po to, aby wiedzieć z kim mamy do czynienia i łatwo go identyfikować. Wiąże się z tym kilka problemów, o których dziś napiszę. Pierwszym z nich jest rozpoznawalność kontaktu. Cóż mi po jakimś kontakcie, jeśli kompletnie nie pamiętam do kogo on należy. To równie dobrze może zamiast kontaktu być sam numer. I tak będzie to jedna wielka niewiadoma.

Aby lepiej zapamiętać o kim w kontakcie mowa staram się, gdy tylko to możliwe, dodawać do kontaktu zdjęcie danej osoby. Obrazek, jak mawiają, wart jest tysiąc słów. A ja o wiele łatwiej pamiętam i skojarzę kogoś po twarzy niż po nicku w kontakcie, chyba, że odnosi się on do czegoś tak charakterystycznego, że łatwo to przywołać z pamięci. Na ogół jednak nie trafiam na aż tak barwne osoby i ich zdjęcie o wiele lepiej pomaga we właściwym skojarzeniu. A ono jet czasem na wagę przetrwania danej relacji - bo ktoś nie skojarzony może się nawet na wyrost obrazić.

Inny problem z kontaktami to kwestia kiedy je skasować. Większość kontaktów nie przetrwa bowiem próby czasu. Prędzej czy później trzeba się ich pozbyć. Chodzi wtedy o to, aby nie było w miarę możliwości takiej sytuacji, że ja już kontakt usunąłem, a ktoś się odzywa. Choć i takie wypadki się zdarzają - gdy ktoś daje znać po niewspółmiernie długim czasie i dziwi się naiwnie, że go już zupełnie nie kojarzę. Niestety, kontakt działa tylko wtedy, gdy się go pielęgnuje. W przeciwnym razie trzeba być naprawdę dobrze zapamiętaną osobą, aby być skojarzonym po długim czasie. 

A zatem kontakt jest tylko wtedy ważny, gdy jesteśmy w kontakcie ;-)

piątek, 22 lipca 2016

Słodki upadek komunizmu

Dawno temu Jacek Fedorowicz, jeszcze za czasów PRL, przepowiedział kiedy w Polsce będzie kapitalizm. Otóż wtedy, gdy Zakłady Przemysłu Cukierniczego 22 Lipca, dawny E. Wedel będą się nazywały E. Wedel, dawny ZPC 22 Lipca. Dziś o ZPC mało kto pamięta (chyba tylko miłośnicy historii) zaś Wedel znany jest dalej (choć jako marka Cadbury, czego Fedorowicz już nie przewidział). Słodki ten upadek komunizmu był w przypadku Wedla. A dziś mamy dawne święto minionej epoki, 22 lipca. Czy jednak to święto minionej epoki?

To, że nie ma już PRL i orła bez korony, wcale nie znaczy, że pewien duch komunizmu nie przetrwał. I jak obawiam się, przetrwał on zarówno w środowisku III RP (związanym mocno ze środowiskiem postkomunistycznym), ale także w rządzącym obozie PiS, który - jak zarzuca część przytomnych komentatorów - czasem sięga po chwyty i rozwiązania rodem z PRL. Oczywiście krytykuje to od zawsze opozycja, ale głosów jej "pomidorowych komentatorów" nie warto brać pod uwagę. Oni bowiem postępują tak samo, jak w tej dziecinnej zabawie, w której na wszystko odpowiada się "pomidor". Niech mają swój mdły keczup zatem, zwieńczony pianą, którą tak chętnie biją. 

A tymczasem mamy 22 lipca, święto w pragmatycznym sensie - wiele osób świętuje bowiem po prostu swój urlop. Niektórzy celebryci III RP mieszkają ich z błotem, jako sklonowanych  Kiepskich. Ale w sumie to są raczej sklonowani celebryci, ubijani na jedno kopyto przez media. Chorągiewki kilku sezonów popularności, pragnące najwyraźniej w dość osobliwy sposób przemycić własne kompleksy niższości. Miejmy więc na nich wyjebane. Popatrzymy w niebo - słoneczko (autentyczne, a nie w postaci Józefa Stalina, Słońca Narodów) grzeje nam wesoło, terroryści są jeszcze daleko, choć ceny nad morzem są podobno terrorystyczne - ale życie leniwie toczy się dalej.  

W sumie to na autostradach się toczy, a nad morzem płynie ;-)

czwartek, 21 lipca 2016

Małymi krokami

Jest takie stare rzymskie przysłowie - festina lente, czyli spiesz się powoli. I moim zdaniem idealnie nadaje się do większości życiowych sytuacji. Oczywiście, gdy przed maską samochodu wyskakuje nieprawidłowo jadący pojazd lub wbiegające na ulicę dziecko - wtedy nie ma czasu na powolne reakcje. Ułamki sekund mogą decydować o czyimś życiu lub śmierci. Ale to są wyjątki potwierdzające regułę. Bowiem zwykle życiowe sytuacje na ogół nie wymagają paniki i biegania od zaraz.

I takiego biegania naraz za wieloma sprawami nie lubię. Ale przekonałem się już nie raz, że lepiej załatwiać sprawy nawet małymi krokami, ale pewnie - niż porywać się z motyką na słońce. Nic tak nie lubię, jak mieć pełną agendę spraw do załatwiania. A jednocześnie nic tak nie cieszy, jak kolejne wykreślanie z agendy coraz to nowych wykonanych zadań. Ostatnio w moim życiu mam taką coraz dłuższą agendę i muszę sam - całkowicie sam - podejmować wiele decyzji i robić pewne sprawy. Ale przynajmniej wiem, że sprawy, które załatwię już będą zrealizowane i nie sprawią mi kłopotu po raz kolejny.

Festina lente to także okazja do spokojnego przemyślenia wielu działań w trakcie ich realizacji lub szykowania się do niej. Czasem lepiej nieco poczekać i życie przynosi lepsze, wygodniejsze rozwiązanie, niż takie, które by się wybrało na początku. Jeśli zaś mam takie życiowe przekonanie, że los (a raczej Bóg) mi w wielu sprawach sprzyja, to tym bardziej warto czekać na Jego pomoc, w sensie podsunięcia mi lepszego rozwiązania w nieco późniejszym czasie. Ktoś powie, że to megalomania dopatrywać się w zwykłych życiowych sprawach Boga. Zgadza się, można tak to kwalifikować. Ale co mam robić, gdy choćby wczoraj znów dwa razy pokazał mi, że warto nieco zaczekać, a znacznie lepsze rozwiązania przychodzi samo.

I jak tu, w takich codziennych sprawach, nie wierzyć w Boga? ;-)

środa, 20 lipca 2016

Wygląd nie gra roli?

Wiele osób jakże pięknie deklaruje, że w poznawaniu do głębszej relacji, takiej jak związek wygląd nie gra roli. A w domyśle, że liczy się tylko wnętrze. To piękne słowa, ale dla mnie jawią się jako bardzo niebezpieczne. Bo jeśli na nie spojrzeć analitycznie - to oznaczają, że ktoś zaakceptuje każdego z wyglądu. Nie tylko brzydkiego (a trzeba pamiętać o tym, że brzydota to pojęcie szalenie względne), ale nawet kogoś wręcz obiektywnie szpetnego. Czyli ta osoba poznając ludzi nie ma gustu. Nie chodzi tu o jednak brak gustu jako naganę estetyczną, ale raczej jako pewien alarm innego rodzaju. 

Ja jestem zdania, że każdy ma jakiś tam gust i jedni mu się bardziej podobają niż inni. Jeśli ktoś jednak nie berze pod uwagę wyglądu z poznawaniu kogoś na stałe (jeszcze rozumiem, że nie bierze pod uwagę wyglądu do jednorazowej przygody), to znaczy, że najzwyczajniej  nie bardzo go obchodzi kogo poznaje. A takie podejście do poznawania ludzi jest już niebezpieczną wadą. Skoro ktoś nie przywiązuje uwagi do wyglądu, to czemu miałby przywiązywać uwagę do o wiele trudniejszego w rozpoznaniu charakteru? A to może oznaczać, że szuka w sposób skrajnie nieodpowiedzialny i lekceważący. 

Wygląd gra rolę. Ale w przeciwieństwie do charakteru łatwo go poznać. Wystarczy rzut oka na zdjęcie i już mamy pojęcie o kimś. Wiadomo, że z czasem wygląd może się zmieniać w naszych oczach. To co się pierwotnie mało podobało, może potem nam się podobać coraz bardziej. Charakter się poznaje o wiele dłużej i żmudniej. Ale jeśli ktoś mi wciska kit, że nie ma dla niego żadnego znaczenia to jak wygląda poznawana przez niego osoba - to znaczy, że jest bardzo lekkomyślny. A ja takiego partnera mieć bym nie chciał. Nie dajcie się więc omamić tej lukrowanej propagandzie.

Wygląd gra rolę - ale z tą rolą nie można po prostu przesadzać :-)

wtorek, 19 lipca 2016

Życiowa arytmetyka

Życiowa arytmetyka to wyższa szkoła jazdy, czasem kompletnie nieprzewidywalna. W życiu bywa tyle wariantów, że nie sposób ich racjonalnie przerobić w teorii, tym bardziej, że nie wiadomo który z nich wypali. Można co najwyżej bardziej przymierzać się do realizacji tego lub innego i nakreślać wstępne plany i założenia, które się potem taktycznie konkretyzuje. Mnie się właśnie taka życiowa arytmetyka zapowiada - i to na wielu frontach naraz. 

To, co mnie napawa optymizmem, to z jednej strony moja determinacja do walki o swoje - ale nie wiadomo, czy wystarczająca by wygrać. Z drugiej strony spokój i opanowanie, bez paniki. To zresztą częściowo za sprawą stoickiej rezygnacji, które też gości od pewnego czasu w moim życiu. Uda się - to genialnie. Nie uda się - trudno, trzeba umieć także przegrać. Ale niezależnie od tego czy się uda, czy nie - najgorszym doradcą jest panika, miotanie się i rozpacz. Praca i wysiłek mogą przynieść rezultaty nawet w ostatniej chwili, miotanie się - raczej nigdy. 

Jedyne co mnie nieodmiennie wkurza, to fart potrzebny do załatwienia wielu życiowych spraw. Na farta nie mam wpływu, to jest poza moim zasięgiem. I na nic może zdać się cała moja praca, gdy farta zabraknie. Ale fart to także kwestia wiary i nadziei, które są ważnymi cnotami w życiu. Być może - czasem - silna wiara potrafi farta wykrzesać, kto wie? A na razie nie wolno się poddawać, przynajmniej dopóty, dopóki widać, że walka ma sens. Poddać się można gdy się jest pod ścianą lub na skraju przepaści i naprawdę nie ma już innego wyjścia. 

Ale do tego okropnego punktu jeszcze kawałek mi zostało ;-)

poniedziałek, 18 lipca 2016

Kto rano staje

No i postanowiłem odpocząć od polityki. Od Fajnego Zamachu - bo ironią losu hasztag nicejskiego zamachu to po angielsku #NiceAttack. A tym razem powiem o czymś przyziemnym - czyli o wstawaniu wcześnie rano. Pewnego dnia udało mi się wstać z pierwszym budzikiem o 7. Oczywiście, dla wielu osób to nic rewelacyjnego. Wstają i o 5 rano. Jeśli mają do pracy dojechać na 7 na przykład. Ale ja pracuję w domu, to po pierwsze. A po drugie poprzedniego dnia poszedłem spać o 3 w nocy. I to wszystko w ramach "metody Edisona" - rozbicia jednego snu na kilka drzemek w ciągu doby.

Otóż wlazłem zaraz potem na czata, na którym szukałem sensownych ludzi do sensownych znajomości. A nie do jakiś przygód erotycznych. I nagle zagaduje mnie ktoś, kto mnie pyta czy mi stoi. Zdumiałem się, bo jakoś nie mam problemu z moim penisem, żeby mi stał niesfornie, gdy ja tego nie chcę. Nawet jeśli ja muszę wstawać rano, to on możne nie (w)stawać i trochę sobie jeszcze pospać. Dlatego to pytanie o stawanie fiuta mnie rozśmieszyło. Wyraziłem więc swoja spokojną dezaprobatę wobec takiego podejścia. 

Biedny mój rozmówca był zaś przekonany, że się unoszę i denerwuję. Ja mam takie przekonanie, ze się unoszę w rozmowie lub denerwuję tylko wtedy, gdy używam wykrzyknika lub ewentualnie znaku zapytania - a najlepiej jeśli powtórzonych dwa lub trzy razy. Jeśli napiszę "idiotyczne" to jest normalnie. Jeśli napiszę "idiotyczne!" to jest dezaprobata. A jeśli napiszę "idiotyczne!!!" to wtedy można by mówić o unoszeniu się. Po to są znaki zapytania i wykrzykniki, aby ubarwiać wypowiedzi, a nawet je wykrzyczeć. Ale ja rozumiem takie podejście mojego rozmówcy - on uważa po prostu, że każdemu musi rano stać i w przeciwnym przypadku to kicha ;-)

A zatem drodzy geje - kto rano staje, temu Pan Bóg daje... hmm... ;-)

niedziela, 17 lipca 2016

Do obciągania wystąp!

Wczoraj pisałem o nicejskim przytyku w nos dla mnie (z to, że w czwartek nie miałem czasu na czytanie newsów) a dziś napiszę o tureckim przytyku w nos dla polityków. A przede wszystkim dla naszej wspaniałej opozycji i zaKODowanych miłośników obrony demokracji. Czemu nie pojadą teraz do Turcji, aby bronić tam demokracji? Na pewno nie pojadą. Boją się, że Turcy mogliby ich tam aresztować, rozpędzić, a kto wie, może nawet wystrzelać. Lepiej demonstrować sobie w zimowych kurtkach w lecie, jak to było pokazane na ostatnio "przypadkowo pomylonym" zdjęciu z manifestacji zamieszczonym przez pewną znaną z wybiórczości gazetę. W Polsce przecież, pod straszną kaczystowską dyktaturą, demonstrującym włos z głowy nie spadnie. Spaść może co najwyżej źle ujęte pałeczkami sushi, co można by nazwać grubiańsko pałowaniem sushi :-) I to jedyne pałowanie, które w Polsce się realizuje. No ale przecież zaKODowani także muszą coś zjeść, prawda?

Nawet nie sięgałem (w sobotę rano) pisząc ten tekst do newsów, aby się przekonać czy ten turecki zamach stanu się udał, czy nie. Zrobiłem to specjalnie, bo nie ma to większego znaczenia. Już sam fakt zaistnienia zamachu stanu jest wystarczającym blamażem dla demokracji w Turcji. I czy nasz Komitet Obrony Demokracji zaprotestował przeciw temu? Nie sądzę. A dlaczego nie? Bo to nie jest w ich politycznym interesie. Skoro uniokracji skaczą jak pieski przy Turcji (choćby w związku z kryzysem migracyjnym), to KOD nie śmie im w paradę wchodzić. A obrona samej demokracji? A kto mówi, że KOD ma bronić demokracji jako takiej? Oni bronią tylko liberalnej demokracji, czyli rządów Platformy Obywatelskiej w Polsce. Ma być po prostu tak jak było - jak to pięknie ujęła Agnieszka Holland. 

Ale pal licho KOD. Co powie prezydent Obama w obecnej sytuacji? Tak bardzo się pochylał nad naszym Trybunałem Konstytucyjnym, że prawie dotykał czołem ziemi. I tak pięknie mówił o demokratycznych wartościach spajających NATO. A Turcja na to odpowiedziała z iście bizantyjską przewrotnością. I prezydent Obama ma problem. Nie może się za bardzo pochylać nad Turcją, bo Turcji się to nie spodoba. A Turcja ma do odegrania ważną rolę w kwestii kryzysu migracyjnego i wojny z kalifatem islamskim. To zbyt ważny sojusznik, aby się za bardzo nad nim pochylać. No, chyba, że chce się mu - jak to pięknie ujmą geje - zrobić laskę lub lizać dupę. Do takich wielce erotycznych czynności nasi miłujący pokój i demokrację unijni i natowscy przywódcy są pierwsi wobec twardych politycznych partnerów. I znów bezcenna wiedza gejów podpowiada, że twardego fiuta się najlepiej obciąga. A zatem, wspaniali euro-atlantyccy politycy - do obciągania wystąp!

Patrzcie jak wspaniała ideologia gender przydaje się w realnej polityce ;-)

sobota, 16 lipca 2016

Nicejski prztyk

Han Solo w "Gwiezdnych wojnach" powiedział (w "Powrocie Jedi") - znikam na chwilę, a wszyscy dostają manii wielkości. A ja mógłbym powiedzieć - przestaję na chwilę czytać newsy, a wszystko się zaczyna dziać. W czwartek miałem ważne sprawy do załatwiania i nie czytałem newsów tego dnia. W piątek zabieram się za to po południu - i nagle zamach w Nicei. Jakbym to wcześniej przeczytał, przesunąłbym wczorajszy post na blogu o Rewolucji Francuskiej. Ale Pan Bóg dał mi nicejski prztyk w nos zapewniając o wiele bardziej (niestety) aktualny temat. A jest o czym pisać. A przede wszystkim - o czym myśleć

Już pierwsza reakcja na ten zamach, a raczej refleksja z nim związana jest taka, że czas najwyższy myśleć (i w konsekwencji działać), a nie pisać (lub gadać, czy tworzyć happeningi). Ja mogę tylko pisać, bo pisanie to jedyne co mam. Ale ludzie władzy powinni przede wszystkim myśleć i działać. Bo im się płaci za to, aby działali, rządzili i dbali także o bezpieczeństwo ludzi. A nie za gładkie - i coraz mniej znaczące - pieprzenie w bambus dotyczące tego czy owego. O ile dawniej, przy poprzednich zamachach, obserwowałem to jako folklor, to obecnie wkurza mnie takie bezsilne biadolenie. Mnie to wkurza, a terrorystów to po prostu śmieszy. I jeśli powstrzyma ich od kolejnych zamachów to jedynie wtedy, gdyby od tego niemęskiego biadolenia uniokratów umarli ze śmiechu. 

Taka jest smutna prawa i nie do śmiechu niestety. Europa (przynajmniej Europa Zachodnia) nie ma już jaj, aby walczyć z islamskim zagrożeniem. Zresztą ona nawet nie wie, że jest takie zagrożenie. Po knebel politycznej poprawności nie pozwala nazywać rzeczy po imieniu. Było to może zabawne w przypadku aktywistki lewicowej zgwałconej w obozie dla imigrantów, w którym pracowała - która z powodu politycznej poprawności ukrywała prawdę o gwałcie. Ale gdy wczoraj w materiale Maxa Kolonko widziałem zdjęcia ofiar zamachu w Nicei to po prostu moją reakcją był gniew i oczekiwanie konkretnych działań władz, a nie dalszego mazgajenia się. Wkurwia mnie to, że ci ludzie zginęli, a władze znów tylko odpowiedzą na to happeningami i zaklinaniem rzeczywistości. Tak się tego islamskiego zagrożenia nie zlikwiduje. 

Ja to rozumiem i pewnie Ty czytelniku to rozumiesz - ale kiedy oni, rządzący Unią Europejską to zrozumieją?

piątek, 15 lipca 2016

Lipcowa historia

Wczoraj rocznica zdobycia Bastylii, a dziś także Grunwald. O ile Grunwald to znana historia i w miarę mało kontrowersyjna, o tyle Bastylia to prawdziwe cacko. Wielka rewolucyjna akcja mająca na celu wyzwolenie więźniów okrutnej Bastylii.  A znajdowało się ich tam 7 (słownie: siedmiu) i nie byli to jacyś specjalnie gnębieni męczennicy rewolucyjnej sprawy: czterej fałszerze, hrabia oskarżony o kazirodztwo i dwóch szaleńców. Ale Bastylię zdobyto, około stu obrońców (w tym inwalidów) odpowiednio potraktowano - i jest podstawa do ogłoszenia narodowego święta Francji. Z reguły polityka lubuje się w symbolach, a Bastylia i jej zdobycie niewątpliwie nim jest. Choć z dzisiejszej perspektywy nie jest to symbol szczególnie chwalebny.

Dobrze, że przynajmniej z rozebranych z Bastylii kamieni zbudowano to i owo (zdaje się, że nawet jakiś most na Sekwanie) więc można ją nazwać przykładem osiemnastowiecznego recyklingu. Natomiast Rewolucja Francuska zrobiła jeszcze bardziej szeroko zakrojony recykling z monarchii. I jak to zwykle bywa, z recyklingu wyszła szarość pokryta tu i ówdzie krwią. Przede wszystkim - jak powiedzą - krwią z osławionej gilotyny. Też, ale nie o to mam do Rewolucji Francuskiej pretensję. Mieli bowiem prawo walczyć z arystokratami i wrogami ludu, w imię którego występowali tworząc Republikę.

Mam pretensję do Rewolucji Francuskiej o tak zwane kolumny piekielne w Wandei, o pierwsze masowe ludobójstwo w nowożytnych dziejach - planową eksterminację ludu, który odważył się odrzucić jedynie słuszną rewolucyjną wizję. Mam pretensję o sadyzm i okrucieństwo rewolucyjnych generałów, idealnie pasujące do sadyzmu i okrucieństwa przyszłych ewolucyjnych formacji SS - w końcu naziści to narodowi socjaliści i tez na swój sposób byli rewolucyjni. A potem Rewolucja Francuska zaczęła pożerać swoje własne dzieci. Najpierw Dantona i spółkę, potem Roberspierre'a i spółkę... Naziści byli lepsi - bo chcieli pożreć cały świat. I dobrze, że im stanął ością w gardle. 

Niestety, jak pokazuje historia rewolucje zawsze kończą się niestrawnością.

czwartek, 14 lipca 2016

Lewicowa tolerancja

Miałem jakiś czas temu okazję przekonać się na własnej skórze o tym, co w praktyce oznacza lewicowa tolerancja. Otóż rozmawiałem z osobą, która deklaruje się jako wspierająca jawnie aktywistów i ruch LGBT, a poglądy ma oczywiście bynajmniej nie konserwatywne. Rozmowa dotyczyła podejścia do ogródków. Oczywiście nie tych ziemnych. Chodzi o tak zwany własny ogródek, czyli coś, co się samodzielnie robi i pielęgnuje, na przykład dla własnej przyjemności posiadania takiego lub innego hobby. I w tym zakresie zauważyłem pewne bardzo niepokojące różnice.

Celowo nie zdradzę czego dokładnie dotyczyła rozmowa, bo na użytek tego postu wystarczy sprowadzenie tego na poziom najbardziej ogólny i abstrakcyjny. Chodzi bowiem o pewien mechanizm działania i pewne podejście do świata. Najpierw napiszę jakie poglądy mam ja, będąc prawicowym konserwatystą (aczkolwiek otwartym także na idee liberalne). Otóż mój własny ogródek jest dla mnie moją prywatną sprawą, o ile oczywiście nie szkodzi to innym. Mam prawo "uprawiać go" tak, jak to uznaję za słuszne. Jednocześnie szanuję takie samo prawo u innych. Nawet jeśli nie podoba mi się cudzy "ogródek", to jedynie mogę zasugerować pewne w nim zmiany, ale nigdy nie będę ich narzucał. Bo skoro optuję za autonomią mojego "ogródka", to logiczną konsekwencją jest szanowanie autonomii innych.

Jak zaś widzi to lewicowiec? Ma głębokie przekonanie, ze jego "ogródek" jest najlepszy z możliwych. Naturalnie, każdy może (i nawet powinien) mieć takie przekonanie, w końcu poświęca nieraz wiele czasu na dopieszczenie swego "ogrodu". Ale problem zaczyna się wtedy, gdy lewicowiec usiłuje za wszelką cenę narzucić swoją wizję "ogródka" innym. Podkreśla przy tym, że zmiany są konieczne, bo po prostu (w domyśle) tylko jego wizja jest słuszna. I tu tkwi problem. Konserwatysta szanuje autonomię swoją, ale także (per analogiam) autonomię innych. Postępuje według zasady "nie czyń drugiemu co tobie niemiłe". Zaś lewicowiec (nie dociekam nawet z jakich powodów) jest przekonany, że tylko on ma monopol na słuszność i innych trzeba pouczyć i zmienić. Niestety, lewica ma taką idée fixe pomagania innym za wszelką cenę. Lewica po prostu nie wierzy w samodzielność człowieka. I w to, że człowieka wcale nie trzeba ciągle prowadzić we wszystkim za rączkę.

A ja wierzę, bo właśnie nasza samodzielność (i możliwość popełniania błędów także) to istota naszego człowieczeństwa, odróżniająca nas od bezwarunkowo sterowanych instynktami zwierząt.

środa, 13 lipca 2016

W dobre ręce

Lubię genialne teksty - a te są zwykle krótkie i dobitne. I dlatego właśnie są genialne. I na taki właśnie tekst natrafiłem w jednym anonsów. Geniuszem pisania okazał się jakiś 35-latek z Dolnego Śląska. Napisał on po prostu tak.

Misiek szuka faceta. Liczę, że znajdę tu kogoś dla siebie. Napisz jeśli szukasz na wyłączność i masz jakieś życiowe pasje. Serce oddam w dobre ręce. ...Nie tylko serce...

Nieważne czy misiek, czy chudy. Czy ładny, czy brzydki. Odda serce w dobre ręce - to brzmi romantycznie. I nie tylko serce. Wyobrażam sobie jak oddaje penisa w dobre ręce. I wiecie co? Normalnie takie wyobrażenia są po prostu niesmaczne, bo są wymuszone, chamskie, epatujące koszarową erotyką. A to było po prostu takie słodkie

Dobra erotyka jest jak pasy w samochodzie. Jeśli delikatnie ją wyciągać, to się rozwija i rozwija. Jeśli ją na chama wyszarpywać, to się zacina. Nie mam miłości do penisa jako takiego. To tylko kawałek mięsa, mimo, że wielu czyni go półbogiem. Mam miłość do posiadacza penisa i ta miłość może się przelać na sam penisowy narząd. Ale tego transferu miłości nie robi się na chama. To robi się naturalnie, od serca. I taki właśnie od serca jest ten anons. 

Brawo autorze - bierz swoje życie w dobre ręce ;-)

wtorek, 12 lipca 2016

Waga marzeń

A dziś przykład negatywnego myślenia, przynajmniej z mojego punktu widzenia, ale ujętego przynajmniej w dość przyjemny sposób. Mamy tu bowiem poruszony temat sponsoringu. Ale nie sam sponsoring jest ciekawy. Przeczytajmy jednak najpierw anons zamieszczony przez jakiegoś siedemnastolatka. 

Witam mam 17 lat jestem z Katowic natomiast poznam kogoś z Warszawy kogoś kto pomoże wiadomo w jaki sposób głownie mi trzeba pięć zero zero jestem normalnym poukładanym chłopakiem ambitnym wiadomo że tutaj raczej nikt tyle nie ma dlatego jeśli jesteś fajny to się dogadamy dołączam zięcie i proszę o sms nigdy nie robię tego za sumę bo rzadko zmieniam partnerów potrzebuje żeby spełnić marzenie jestem normalny poukładany ambitny proszę o sms

Powstaje pytanie - z ciekawości - o to, na co te pięć zero zero ma być przeznaczone. I tu ogłosiłem swój wewnętrzny konkurs. Wygrała supozycja, że to jakiś nowy ciuch lub buty. Albo komplet (na przykład buty i bluza). Bo jak a telefon to trochę za mało - obstawiałbym przynajmniej osiem zero zero. A na same życie i codzienne wydatki to chyba kwota za wysoka. Wydaje mi się, że anons wskazuje raczej na jej jednorazowych charakter. 

A co jest w tym przyjemne? Ta deklaracja, że nigdy nie robi tego za sumę (pięknie ujęte). Może nie robił, ale kiedyś trzeba zacząć. A trzeba, bo jest marzenie. I ponieważ jest ładny, więc ma szansę je dość szybko spełnić. Jak nie za jednym razem, to na raty. Ale nie zamierzam go krytykować za to. Wykazał się inicjatywą. Ktoś powie, że kurewską. I co z tego? Ważne, że potrafi chwytać życie jak byka za rogi. A inicjatywa w życiu mu się przyda, bo przecież kurwą całe życie nie będzie.

No chyba, że zostanie politykiem ;-)

poniedziałek, 11 lipca 2016

Chwila refleksji

Niekiedy z anonsami bywa tak, że ich lektura może stać się i dla nas chwilą refleksji w ważnych sprawach. Nikt nie jest bowiem bez wad i zidentyfikowanie ich u siebie, nawet na podstawie cudzego opisu lub przypadku, może być bardzo pomocne także w poprawianiu naszego własnego życia. Taką refleksję dla tych bardziej myślących ma na pewno ten może nieco za długi, ale ważny anons, który przytaczam z kimś nie znanym bliżej z wieku lub miejsca.

Wchodząc na portale takie jak ten w oczy razi pornografia. Setki ofert chłopaków chętnych na niezobowiązującą przygodę każdego dnia pisze o swoich pragnieniach. Pośród wielu tych ogłoszeń trafiają się takie, które swoją treścią celują w gusta ludzi, którzy poszukują miłości. Jednak te ogłoszenia są najgorsze, ponieważ wprowadzają w błąd. Jak zdążyłem się zorientować na ogromnej frekwencji internautów większość szuka pewnego rodzaju ideału. Przykładowo: 40 latek - marzy o 20-23 latku, 18 latek - najczęściej szuka 18-19 latka, 30 latek - szuka 25-35 latka. Otóż proporcje są różne. Jednak to co łączy wszystkich tych ludzi to, że każdy z nich pragnie szczupłego chłopaka, najlepiej blondynka o niebieskich oczach, będącego studentem uczelni wyższej. Kogoś lepszego od siebie samego. Kogo wykorzysta, a jak mu się znudzi to go wyrzuci i poszuka kolejnej ofiary. To smutne, ale prawdziwe. Nie dziwie się, że normalni chłopcy, gdy pierwszy raz zajrzą na taką stronę to więcej się na niej nie pojawiają. To zwykły instynkt samozachowawczy. Stąd też opinia polskiego społeczeństwa na temat mniejszości seksualnej. Miłość i życie z drugim człowiekiem nie polega na bilansie korzyści jakie płyną z takiej relacji. Każdy kto ma zdrową psychikę i serce na właściwym miejscu nie traktuje drugiego człowieka jak kawałka mięsa, przedmiotu. Prawdziwa miłość to pewnego rodzaju więź psychiczna polegająca na BEZINTERESOWNYM ofiarowaniu siebie oraz swojego czasu drugiej osobie. Bycia razem niezależnie od okoliczności. Wspierania się nawzajem. Okazywania sobie ciepła. Także całkowitego zaufania drugiej połówce. Łatwo jest o czymś mówić, ale staje się to puste nie mając odniesienia do stanu faktycznego. Takie właśnie są ogłoszenia gejów poszukujących "miłości". Ktoś taki obieca ci wiele. Pod warunkiem, że bezinteresownie oddasz mu swoją duszę. Na koniec jednak zostaniesz sam, bo coś co nie ma solidnych podstaw rozleci się niczym zamek z piasku, gdy nadejdzie fala przypływu.

Oj napisał solidną rozprawkę, ale warto było czytać! I co na to powie typowa gejowska obrażalska panienka? Że to jej oczywiście nie dotyczy, bo ona sama jest bez skazy. A co ja na to powiem? Że te myśli, które autor wyraził trzeba mieć zawsze na uwadze poznając kogoś. Czy szukając swojego ideału nie skrzywdzę kogoś, kto zupełnie na taką krzywdę nie zasłużył? Czy moje intensje są uczciwe? Czy sam nie mylę pojęć? Czy sam siebie (i przy okazji innych) nie oszukuję? Warto ciągle się nad tym zastanawiać. I warto być czujnym.

Ja sam zrobiłem przy okazji lektury tego anonsu mój własny rachunek sumienia. Czy szukałem kogoś tylko po to aby go potem porzucić jak zużytą zabawkę? Nie. A czy zdarzyło mi się, że kogoś zbyt powierzchownie oceniłem i nie doceniłem? Niestety tak. Czy to wynikało z mojej złej woli? Nie. A z czego? Z braku życiowego doświadczenia w tych sprawach. I z ulegania własnym z góry narzuconym schematom myślenia. Ale dzięki temu, ze teraz o tym wiem i je rozumiem, to mogę je zmienić lub usunąć z głowy.

Wyciągajmy wnioski i nauki także z cudzych anonsów - przyda się to :-)

niedziela, 10 lipca 2016

Barak przemówił

I stało się! Wielki Barak przemówił. Ostro obsztorcował prezydenta, panią premier, wszystkich ministrów i kogo tam jeszcze? No tak, osobiście pana Prezesa. A wszystko za ich atak na Trybunał Konstytucyjny. To z pewnością najważniejsze osiągnięcie całego szczytu NATO w Warszawie, plasujące się tuż przed śniadaniem Ryszarda Petru z "siedmioma premierami". A co? Obama nie mówił o "kurduplu i faszyście" Kaczyńskim? Nieważne. Liczy się to, że w ogóle mówił. Opozycja w bojowym nastroju (a jakże, skoro to szczyt NATO) zaciera ręce. Czyżby ręce? A może raczej kikuty?

NA TO niestety (dla opozycji) i stety (dla Polski) wygląda. Wyszło wreszcie amerykańskie szydło z worka. Łańcuszek ludzi "dobrej woli" przedstawiał się tak: Mityczni Wielcy Animatorzy popchnęli zaKODowanych, bo przecież te lemingi same by na to nie wpadły. One poleciały do USA i popchnęły panią Madeleine Albright, a ta biedna i nie największa przecież osóbka usilnie popychała wielkiego byka Obamę. No powiedz Barrack, powiedz! Musisz powiedzieć! No to powiedział. I zrobił się wielki harmider w mediach związanych z opozycją. Powiedział! Tylko mało kto zastanowił się nad tym co i jak powiedział. A powiedział ciekawie.

Ja osobiście przychylam się do opinii tych komentatorów, którzy widzieli słowa Barracka Obamy w szerszym kontekście. Z jednej strony na pewno amerykańska lewica, z której i on sam się przecież wywodzi, piłowała go strasznie, aby tę sprawę poruszył. A z drugiej  prezydent wybrał chyba najmniej inwazyjną narrację w tej kwestii. Bo p[rezydent USA, w odróżnieniu od politycznych emerytów lub amatorów, potrafi ocenić wagę problemów i wybrać dla nich właściwe miejsce. I mimo hałaśliwego skowytu opozycji zapewne lepiej niż ona tu w Polsce zdaje sobie sprawę z istoty i genezy całego przegrzewanego sporu o Trybunał. A świat stoi przed o wiele bardziej niebezpiecznymi wyzwaniami niż fanaberie sędziego Rzeplińskiego. I to o tych ważniejszych wyzwaniach Obama myśli jako wytrawny polityk. Ciekawe kiedy dostrzeże to nasza histeryczna opozycja.

Bo jeśli tego nie dostrzeże, to niebawem stanie się historyczna :-)

sobota, 9 lipca 2016

Kto rano wstaje...

Ostatnio eksperymentuję z różnymi kombinacjami wstawia i zasypiania. Ale u mnie to jest bardziej skomplikowane niż u wielu innych osób. Niedawno wyczytałem coś, co potwierdza słuszność mojej koncepcji. Okazuje się bowiem, że zdrowo i zalecane jest jednak, aby nie spać tylko raz dziennie. To bardzo mnie ucieszyło. Nawet nie dlatego, że często śpię 2-3 razy dziennie, ale dlatego, że lubię być przeciw utartym schematom - a należy do nich na pewno "spanie na baczność" jakie do niedawna propagowano. Czyli spanie tyle a tyle godzin jednym ciągiem.

Okazuje się, znów na podstawie badań jakiś naukowców, że lepiej spać dwa razy dziennie, bo regenerujemy się podwójnie i mam dwa okresy wypoczęcia i lepszej aktywności w ciągu doby. A ja z kolei od dawna staram się stosować coś, co nazywam metodą Edisona - bo Thomas Edison znany był z tego, że podobno nie spał w klasycznym tego słowa znaczeniu (raz dziennie) ale urządzał sobie regularne drzemki, przez co mógł pracować wirtualnie całą dobę. Podobnie miał spać Nicola Tesla. O nich mówi się, że spali po 4 (Edison) lub nawet 2 godziny na dobę (Tesla). Ja aż tak hardcorowy nie jestem :-)

Oczywiście spać się powinno także tyle, ile potrzebuje tego nasz organizm. Ale jak odkryć ile potrzebuje? Jak odróżnić potrzebę snu, czyli regeneracji, od lenistwa i braku chęci zerwania się z łóżka? To jest u mnie duży problem. Wręcz największy problem. I dlatego prowadzę różne eksperymenty ze wstawaniem, zasypianiem i pracą lub inną aktywnością. Na pewno lubię pracować do późna w nocy. Obecnie nawet do 3-4. Budzik zaś przestawiłem z 8 na 7. Co nie znaczy, że zawsze wstanę z budzikiem. Ważne jednak, aby wyznaczyć granice, własne granice rzeczywistego zapotrzebowania na sen. 

A potem, oczywiście, być konsekwentnym w ich egzekwowaniu ;-)

piątek, 8 lipca 2016

Podwójny szczyt

W Warszawie zaczyna się szczyt NATO, który nasza "wspaniała" opozycja usiłowała na siłę przenosić do krajów bałtyckich. Okazuje się też (według niej), że prezydent Obama tak naprawdę spotka się z prezydentem Dudą jedynie po to, aby biadolić nad losem sędziego Rzeplińskiego i jego Trybunału Konstytucyjnego. Myślenie opozycji w kategorii zaklinania rzeczywistości jest już tak duże, ze o ile niektórzy sędziego Rzeplińskiego tytułują Ajatollahem wymiaru sprawiedliwości, to przewodniczącego Schetynę można by określić pierwszym szamanem Rzeczypospolitej.

Zabawne i smutne, że bezpieczeństwo także naszego kraju, które zapewnia nam NATO jest widocznie nie na rękę opozycji tylko dlatego, że zabiega o nie pisowski rząd i że tracą na tym być może niemieckie i rosyjskie struktury oligarchiczne, z którymi polska opozycja jest chyba wysoce zaprzyjaźniona. Ale to taka polska specjalność, że obecna opozycja nie myśli o interesie kraju i narodu, tylko własnym. Dlatego też postawiła operetkowy wniosek o odwołania ministra obrony na kilka dni przed szczytem. Podobnie zresztą myślą także europejskie elity przyspawane do władzy, których dobrego mniemania o sobie nie zaburzył nawet Brexit.

Ja zaś nie byłem przyspawany i pojechałem około północy na Mokotów robić nocny masaż. I w czasie masażu słyszałem dalekie wycie syren policyjnych, gdy kolumna z prezydentem Obamą jechała z lotniska Okęcie do hotelu Marriott. To było takie nauszne przekonanie się o tym, że szczyt NATO się zaczyna. Mój prywatny szczyt (zakupowy) zaczął się kilka godzin wcześniej, gdy odebrałem nową, szczytową pod względem bajeru (jak na moje skromne warunki finansowe) zewnętrzną klawiaturę na miejsce starej, zalanej wodą. Będę zatem pisał na podświetlanych na niebiesko klawiszach. Niebieskich jak kolory Unii lub NATO?

A może niebieskich jak moje własne praGEJenie miłości i bezpieczeństwa? ;-)

czwartek, 7 lipca 2016

Nie potrafią przegrywać

To stara jak świat prawda - ludzie na ogół nie potrafią przegrywać. Na czatach gejowskich objawia się to także w zabawnej, karykaturalnej wręcz postaci. Miałem taką rozmowę niedawno na nicku zawodowym, czyli sugerującym, że wykonują masaże. Pan z Mokotowa napisał mi na ślepo abym wpadał - nawet nie zapytał co robię i czego mógłby się po tym moim wpadnięciu spodziewać. Odpisałem mu, że jak zamówi masaż, to wpadnę. W końcu nie wpadam na słowo z czata, to dla mnie niewiarygodne. Aby zamówić masaż trzeba potwierdzić to telefonicznie lub esemesem. 

A pan napisał, że nie płaci. No to mu napisałem, że jeśli nie płaci, to nie ma. I on na to od razu odpalił mi tekst - spadaj gejowska kurwo. Pięknie i poetycko to ujął. To skrót myślowy, i to podwójny - z jednej strony kurwa jako ktoś, komu się płaci (nawet jeśli ta "kurwa" robi tylko masaż), a z drugiej strony to przy okazji praktyczna obelga wobec kogoś, kto nie podpasował temu panu do jego koncepcji szybkiego, darmowego seksu. Bardzo zabawne są te rzucania się i przytupywania na czacie, gdy okazuje się, że komuś nie poszło po jego myśli.

Ja w takich sytuacjach zachowuję stoicki spokój i rezygnację. Trudno, no problemo - tak to już w życiu bywa. Nie każdy każdemu odpowiada. Bo co mam robić? Denerwować się? Rzucać na kogoś. komu się nie spodobałem, obelgi? Przecież tym tylko się ośmieszę. Trzeba umieć przegrać - i umieć grać dalej. A poza tym nasuwa się taka praktyczna refleksja – jeśli ktoś przegrywając natychmiast zrzuca maskę, to i w życiu z nami jako partner pewnie by nie raz także maskę zrzucał. Bo w życiu razem też się wiele razy przegrywa i też trzeba umieć to robić z klasą. I też gra się dalej.

I tylko wtedy można wygrać.

środa, 6 lipca 2016

Kogo szukam?

Szukam jak wiadomo partnera do życia. I ciągle szukam, co niektórym osobom pachnie jak dyskwalifikacja. Niedawno ktoś na czacie po zobaczeniu mojego zdjęcia napisał mi, że szukam już od kilku lat - i zamknął okno rozmowy. Mechanizm takiego myślenia jest prosty - szuka od kilku lat, znaczy popłuczyna, której nikt nie chce. Prawda jest zaś inna. Ciężko się dobrać wzajemnie pod każdym względem. Nie tylko charakteru czy podobania się sobie, ale nawet w tak banalnych sprawach, jak mieszkanie blisko siebie, aby się łatwo spotkać i poznać osobiście. I można latami szukać i nie trafić na właściwą osobę. Bo jaka jest jakość ludzi na czatach, anonsach i gej portalach - wie każdy, kto tam poszukiwał. To po prostu nędza.

Można też szukać w realu, na przykład w klubach. Ale nie praktykuję tego. Nie tylko dlatego, że nie stać mnie na takie ekstrawagancje w czasie, gdy nie mam wystarczających dochodów i mam o wiele pilniejsze wydatki na horyzoncie. Ale to raczej nie ma sensu w mim przypadku. Może się mylę, ale w klubach poznaje się przede wszystkim na oko. A ja w oko raczej nie wpadam. Od strony charakteru i osobowości można się poznać tam, gdzie zaczyna się od rozmowy – czaty, anonse, portale. Uważam więc, że nie ma sensu, abym chodził do klubów i marnował tam swój czas. A moje od kilku lat długie szukanie traktuję jako coś pozytywnego - nauczyłem się bowiem nie wpadać na rafy, które poprzednio często zaliczałem. I dlatego nie poznaję nieodpowiednich ludzi tak, jak dawniej. I wolę nie poznać kogoś nieodpowiedniego, niż poznać go na silę, aby mieć złudną statystykę, że ostatnio kogoś poznałem.

A skoro o anonsach i netowym poznawaniu się mowa, to wpadłem dziś na ciekawy pomysł. Jeśli szukam do związku, to czemu nie napisać o tym na blogu i nie zrobić o tym specjalnej stałej blogowej strony. Skoro ktoś może mnie po części przynajmniej ocenić po sposobie pisania mojego bloga, to czemu nie miałby zobaczyć kogo szukam, jeśli i on sam kogoś szuka? Uśmiałbym się, gdybym przez bloga pod tytułem PraGEJenie miłości poznał miłość - ale może właśnie to jest mi pisane. Dlatego od dziś dodaję w blogu podstronę "Kogo szukam?". Jest w menu po prawej.

I myślę, że to jak opisałem tam oczekiwania rzuci światło na mój charakter ;-)

wtorek, 5 lipca 2016

Telefon w kuchni

Poznawanie ludzi ma taką zaletę, że nawet jeśli z kimś osobiście nie uda się, to można się często nauczyć na danym przykładzie czegoś ważnego. Albo douczyć się. Taką miałem rozmowę na czacie, z nickiem masażowym. Rozmówca ma 28 at i może być zarówno klientem na masaż, jak i potencjalnym przyjacielem lub partnerem. I on chce się spotkać aby się poznać prywatnie. W porządku. Obojętnie dla mnie jednak, czy chce on się poznać prywatnie, czy zawodowo - powinien jakoś dać mi znać SMS-em, abym zarezerwował dla niego termin na spotkanie. 

To oczywiście konieczne, bo inaczej ktoś inny, bardziej decydowany może mu ukraść termin. Klienci płacący za masaż mają bezwzględne pierwszeństwo przed osobami spotykającymi się prywatnie i za darmo. Chyba, że czuje się, że z nimi może się udać coś więcej niż spotkanie, wtedy tacy prywatni spotykający się też mają pierwszeństwo. A mój rozmówca miał podobno telefon w kuchni. Dość dziwne, bo telefon zazwyczaj ma się dosłownie pod ręka, ale może tam go zostawił na przykład robiąc sobie kawę czy jedząc śniadanie. No problemo. Zatem czekam na jego SMS z potwierdzeniem. I mój biedny leniwy rozmówca ociąga się, bo nie chce mu się iść do kuchni po telefon. Za to chce mu się o tym nie chceniu pójścia po telefon pisać na czacie. Co pewnie więcej mu czasu zajmuje niż zajęłoby mu samo ruszenie po telefon.

No to zapaliły mi się w głowie czerwone lampki. Bajkopisarz? Napisałem mu wprost, że oczekuję potwierdzenia, bo nie interesuje mnie pisanie dla pisania. On zadał mi jeszcze ze dwa w miarę sensowne pytania ale potem, gdy widać zabrakło mu sensownych pytań, zamknął okno rozmowy. Numer telefonu miał, ale wątpię czy się odezwie. Gdyby miał się odezwać, jak każdy normalny odzywający się człowiek, zrobiłby to na czacie upewniając się, że ten kontakt działa. Jedynie bajkopisarz ma dziwną niefrasobliwość i nie sprawdza od razu. Albo ktoś, kto autentycznie nie ma przy sobie telefonu. Co bardzo rzadko, ale się zdarza. A póki co, mogę się tylko zastanawiać nad tym, czy nie przyszpiliłem tego bajkopisarza zbyt późno i czy nie było możliwości, aby go sprowokować do zerwania rozmowy (czyli zdemaskować) wcześniej. 

To takie przypomnienie od Boga, że tam, gdzie ktoś powinien wykazać wolę kontaktu należy ją przetestować niezwłocznie, właśnie po to, aby się upewnić czy nie jest bajkopisarzem.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Szklanka wody

Jeden z najlepszych dowcipów jakie słyszałem o seksie jest taki, że najlepszą antykoncepcją jest szklanka wody - zamiast. Ale tym razem trafiłem na szklankę wody w zupełnie innym kontekście, i to o wiele ciekawszym niż zwykły dowcip. W sumie, to jest jak najdalsze od dowcipu - to raczej gorzka refleksja nad ludzkim życiem. Oto ona. Autor jej ma (według anonsu) 21 lat.

Każdy tu szuka ideału. Każdy tu szuka miłości a nadal jest sam. Czy to Cie nie zastanawiało? Jesteś piękny, młody, pracujesz - masz już prawie wszystko....Właśnie prawie... słowo klucz. Czego Ci brakuje? Miłości, szacunku, szczerości? Niby to takie proste a jakże trudne... Kategoryzujemy i szufladkujemy świat doceniając to co trendy co jest na topie. Pędzimy za kasa, kariera a lata lecą... Postaraj się by na starość miał ktoś podać Ci szklankę wody. Wtedy nie będzie potrzebny Ci facet po siłowni, szczupły blondyn o niebieskich oczach... Obyś nie został sam... zastanów się nad tym czy tego właśnie chcesz?

Faktycznie, kto poda przysłowiową szklankę wody, gdy będziemy już w nieco mniej ciekawym wieku? Ja co do poszukiwanego wyglądu chłopaka już od pewnego czasu zauważyłem, że podobają mi się coraz bardziej chłopacy dla wielu nawet brzydcy - z większymi nosami na przykład. Bardzo podobał mi się Krzysztof Chodorowski w foli nomen omen Maćka we wspaniałym filmie Piotra Trzaskalskiego "Mój rower". I coraz bardziej takiego chłopaka, o takiej urodzie, chciałbym mieć. Kogoś, kto może nie być najpiękniejszy dla świata, ale na pewno będzie najpiękniejszy dla mnie.

A poza tym, zgadzam się z tym co napisał autor. Ludzie pędzą za kasą i karierą. Ja już swoją w pędzącej wersji dawno skończyłem. Teraz ona jedynie pełza. I może to sprawia, że zaczynam coraz bardziej doceniać to, co wielu innym pędzącym za kasą lub karierą życiową po prostu umyka. Ale nadal niestety umyka mi, nie do końca ode mnie zależne poznanie chłopaka, bo do tego trzeba mieć po prostu nieziemskiego farta - trafić na odpowiednią osobę w ogóle. A farta się własną pracą nie zadekretuje.

Mam jednak nadzieję, że go znajdę zanim sam nie będę w stanie wziąć do ręki szklanki wody ;-)

niedziela, 3 lipca 2016

Urodziny nowego człowieka

Dziś o urodzinach nowego człowieka, kreowanego przez Unię Europejską, a mianowicie osoby elektronicznej. Unia chce, aby roboty płaciły składki socjalne, a konkretnie nie tyle same roboty, co zatrudniający ich pracodawcy, czy raczej przemysłowcy. Bo jeśli mówimy o pracy wykonywanej przez maszynę lub robota, to inaczej to słowo rozumiemy niż opłacana praca wykonywana przez człowieka. Stąd nie są oni pracodawcami w tradycyjnym dla zatrudniania ludzi rozumieniu. Oczywiście od razu podniósł się śmiech z Unii za uczłowieczanie robotów. Ale akurat ja uważam, że w tym wypadku Unia ma (paradoksalnie) wiele racji. 

Oczywiście absurd początkowy takiego pomysłu polega na tym, że robotom składki emerytalne niepotrzebne. Ale sedno pomysłu nie tkwi w tym, żeby roboty zbierały składki na siebie. Chodzi o to, aby zatrudniający roboty współfinansowali ubezpieczenia dla ludzi, którzy w wyniku zatrudnienia robotów stracą możliwość pracy. Bo kto ich będzie finansował? Rzecz jasna na płaszczyźnie samych formalnych regulacji i wyliczeń nie sposób dziś stwierdzić czy takie rozwiązanie pozwoliłoby wygospodarować środki na zasiłki dla osób przymusowo niepracujących. Ale idea jest warta uwagi. I to podwójnie.

Bo wreszcie okazało się także, że ktoś w komisji Parlamentu Europejskiego myśli o przyszłości, choćby w tym wąskim jej wycinku. To już jest optymistyczne, bo wiemy, że Unia przeważnie nie myśli, lub myśli w złym kierunku. A tu jaka miła siurpryza. Trzeba mieć na uwadze, że robotyzacja to także potencjalne zagrożenia i wykluczenia (i to masowe, bardzo masowe) na rynku pracy. Należy jakoś przymierzyć się do tego. Stąd dzisiaj wzmiankowane w moim poście urodziny elektronicznego człowieka. A prywatnie post ten dałem w tym właśnie dniu, bo dziś przypadają także moje urodziny, Nie obchodzę ich prawie od zawsze. A poza tym zaczynam 49 rok życia, zatem nieparzysty - a takich liczb nie lubię ;-)

Można powiedzieć, że 49 lat to taki wiek Lotto - ale czy padnie u mnie życiowa kumulacja? ;-)

sobota, 2 lipca 2016

Związek w gumce

A dziś przykład dość ciekawej metody poznawania się z anonsu do związku. Najpierw otrzymałem "rozkaz" aby napisać SMS na podany numer i podpisać ten SMS. Potem korespondencja zaczęła się od już bardziej uprzejmej prośby "Powiec więcej o sobie". No to "powieciałem". I zapytałem przy okazji kogo on szuka - "Tego jedynego szukam i do związku". W pariadkie. Zatem poznajemy się dalej. Gdy poprosiłem go o opis, on napisał swoje wymiary, włącznie z penisem 20 cm i zakończył znów rozkazem "daj fotkę". Tym razem skierowałem go na moje profile w necie. 

W sumie nie wiem, czy je odwiedził, ale wydaje się, że nie. Natomiast zaczął się rozpisywać o tym, że szuka kogoś kto by go kochał - ale tu chodziło już nie tyle o uczucie, co o kochanie analne. Napisałem mu, że zakochani poradzą sobie w analu, a on na to, że "chciałby poczuć go raz w dupie, bo nie miał nigdy". Doprawdy pociągnął temat. I potem mnie pyta czy bym to robił w gumce. Stąd tytuł mojego posta. Napisałem, że w związku gumek się nie używa. 

A on na to zatroszczył się o to, że może byłbym niedelikatny. Akurat wręcz przeciwnie - niedelikatność to nie mój styl. I nadużywanie tematu analnego także nie. Napisałem więc mu, że to korespondowanie robi się niesmaczne. A jaka odpowiedź? "OK kotku". Już kiedyś pisałem, że nie lubię kotków, bo to jest nieuzasadniona początkowa forma spoufalania się. Nieadekwatna do sytuacji i przesadna. A potem przyszedł już tylko SMS z informacją, że on już nie będzie pisał, bo mam inną sieć i on ma malutko na koncie. 

I tak za sprawą bezlitosnych operatorów GSM wzięliśmy rozwód ;-)

piątek, 1 lipca 2016

Pólos nada aconteceu

I dziś muszę po portugalsku napisać Pólos nada aconteceu - czyli Polacy nic się nie stało. To znaczy stało się to, że Portugalia technicznie wygrała z Polską na Euro. Nie chcę na siłę bagatelizować naszej porażki, ale uważam, że nie powinniśmy sobie zbyt wiele zarzucać. Lewandowski pobił rekord Euro w najszybszym golu, obroniliśmy się do karnych, które - jak wiadomo - zawsze mogą być loterią. A na taką loterię pomóc może jedynie fartowne szczęście, które jest od naszych starań niestety niezależne. Dokładnie tak samo, jak przy szukaniu partnera do związku :-) 

Chciałbym jednak napisać o tym, jak ja osobiście przeżyłem naszą porażkę. Mam w sercu ogromny smutek. Ktoś powie, że wszyscy go mamy. Zgadza się. Ale u mnie to akurat jest bardzo pozytywne. Otóż poprzednie edycje mistrzostw Europy i świata w piłce nożnej sprawiały, że nie zdejmowalnym się losem naszych, bo wiadomo było, że i tak to umoczą. Grali wtedy te swoje znane mecze ostatniej szansy, a potem mecze o honor. A tym razem mamy prawdziwą dobrą zmianę w naszej piłce. Nareszcie graliśmy normalnie - jak Pan Bóg przykazał. I dlatego także ja zacząłem szczerze się tym interesować. I stąd dopiero mój obecny wielki smutek.

Mamy przed sobą eliminacje do mistrzostw świata. Nie od razu Kraków zbudowano. Mamy drogę przed sobą, ambitne cele i pracę do wykonania. I w piłce, i w polityce, i w kraju, i ja mam w moim życiu. Każdy z nas ma takie Euro, każdy z nas może trafić na takie życiowe serie rzutów karnych albo dogrywki. I myślę, że to jak daleko zaszliśmy na Euro (najdalej od 30 lat) pokazuje, że jest nadzieja w wielu sprawach - nie tylko w polskiej piłce. Jest nadzieja także w rządzie Polski, któremu wreszcie chce się dbać o interes kraju i jego obywateli - a nie własny i zagranicznych koncernów. I oby była także podobna nadzieja w moim własnym życiu, choć "rzuty karne" lub "dogrywki", które mnie czekają nie są niestety do końca ode mnie zależne.

Ale także w moim życiu mogę powołać się na słynną formułę Kazimierza Górskiego - że piłka jest okrągła a bramki są dwie - może jednak się uda :-)