czwartek, 31 marca 2016

Poświąteczne jaja: arystokrata?

Tym razem mam coś dla miłośników "podróży" - zadziwić świat, od Polski po Australię. A poza tym, tylko zdechłe ryby płyną z prądem. Może więc wybrać się do jakiegoś miejsca, w którym ryby nam to potwierdzająco wyśpiewają? Na przykład ryby śpiewające w Ukajali. No i jeszcze ta arystokracja ducha. Ale oddajmy głos autorowi. Anons pochodzi od 26 letniego Marcina. Oto on:

W wieku 26 lat zadziwiłem świat, dokonawszy czegoś, co mnie przeżyje. Skupiłem na sobie uwagę mediów od Polski po Australię. Poznam kogoś, kto jest wybitny przynajmniej w jednej dziedzinie wiedzy. Nie znoszę nijakości, bylejakości ani miernoty, ale tak samo pogardzam wyścigiem szczurów i pogonią za tym, co przemijające. Arystokrata ducha, którym bez wątpienia jestem, rozwija się dla siebie, a nie dla korzyści materialnych czy próżnej chwały. Nie trawię ludzi, którzy myślą i żyją schematycznie. Tylko zdechłe ryby płyną z prądem. Homoseksualiści zdają się celować w tym obrzydliwym konformizmie. Przez pierwsze 2-3 dekady życia uganiają się za łajdactwem, by potem ukryć się przed samotnością w pracy. Zero odwagi, kreatywności, indywidualności. Gej myśli, że jeśli pomaluje włosy na zielono, to zamanifestuje swoją wyjątkowość. Prawdziwa indywidualność nie wymaga takich demonstracji. Jeśli w tym świecie, który funkcjonuje jak wielka pralnia mózgów, masz odwagę kroczyć własną drogą, to jesteś kimś w sam raz dla mnie. Jeśli nie żyjesz dla pracy zawodowej, mamusi, seksu, tanich pedalskich miłostek, jeśli nie mówisz językiem ulicy, nie kręcą Cię używki, jeśli nie chcesz mieć wszystkiego na "tu i teraz", jeśli raz w życiu mówisz "kocham Cię" i nigdy tych słów nie odwołujesz, jeśli nie przeliczasz uczuć na kilometry i jesteś gotów zmienić swoje życie o 180 stopni, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jesteśmy z pokrewnych bajek. Odpowiem na każdy LIST - każdy, z którego wyłoni się człowiek z krwi i kości, a nie kolejna wersja pedalskiej satyry na człowieka... PS W post scriptum podaj e-mail, bo moje urządzenie go nie pokazuje! Wałbrzych i reszta województwa.

Czy usiedliście wygodnie i wstrzymaliście oddech aby nie pierdnąć w czasie lektury? Bo Arystokrata Ducha mógłby pomyśleć, że to właśnie z niego uchodzi powietrze. Napompował się jak balon. Pogarda dla miernoty, nijakości, bylejakości i zdechłych ryb płynących z prądem rozdęła go jak Hindenburga. Ale LZ 129 Hindenburg spłonął. Czy to samo czeka naszego Zadziwiacza Świata? Bo z taką pogardą dla ludzi raczej chyba nie znajdzie nikogo chętnego na skakanie za nim w ogień .

Życie jest pełne idiotyzmu i prostactwa, które autor anonsu słusznie wyśmiewa. Ale mam nieco inną refleksję - prawdziwy arystokrata zachowuje skromność, klasę i szacunek także dla niższych w społecznej hierarchii. A w tym anonsie przebija nie-arystokratyczna pogarda. Zaś co do zadziwienia świata. Zastanawiam się w czym on tak zadziwił świat? A jeśli by faktycznie zadziwił, to chyba nie miałby problemu z gromadką fanów, wśród których można by kogoś wartościowego wybrać?

Jak to mawiają? Że pycha kroczy przed upadkiem?

środa, 30 marca 2016

Poświąteczne jaja: wysoka kultura

Po serii jaj politycznych pora na jaja gejowskie, z kopalni bez dna, którą są anonse szukania do związku na portalach. Mam do opisania dwa takie przypadki, dziś ten mniejszego kalibru. Anons nadany jest przez (jak wynika to z opisu w jego treści) jakiegoś średniolatka. Oto jego treść:

Posiadam duszę dziecka i psychikę człowieka po przejściach, zamkniętą we wcale atrakcyjnym ciele średniolatka. Dam dom i serce (ale nie ciało) osobie, która gotowa jest poświęcić wszystko dla zbudowania dwuosobowej rodziny na całe życie. Cenię wysoką kulturę osobistą, kręgosłup moralny, głębię emocjonalną, wysokie IQ i staranne wykształcenie, czyli to wszystko, co składa się na tzw. beautiful mind. Nie toleruje tytoniu ani alkoholu. Musisz kochać słowo pisane i lubić komunikować się poprzez nie. Na koniec najważniejsze: powinieneś pochodzić z Dobrego Domu, inaczej nigdy nie zbudujesz dojrzałej relacji z drugim człowiekiem. Nasze ewentualne spotkanie musi poprzedzić relatywnie długi okres wymiany listów, który przygotuje nas do stanięcia z sobą twarzą w twarz. Jako psycholog i praktyk wiem, iż pominięcie etapu korespondencyjnego w procesie wzajemnego poznawania się srodze się mści. Nie zapomnij podać adresu e-mail w post scriptum swojego listu do mnie!!!

Pan Średniolatek van der Dobry Dom oczekuje prawie że uperfumowanej korespondencji lakowanej herbowym sygnetem. No, w drodze wyjątku dopuści zapewne e-maila, byle nobliwego. Najlepiej wysyłać do niego wiadomości z Dobrego Maila. I załączyć test na IQ, także najlepiej z Mensy. 

Żarty żartami, ale obawiam się, mając pojęcie o bagnie na tych gejowskich anonsach panującym, że raczej nikogo z Dobrego Domu ani z Dobrą Nowiną (lub Dobrą Zmianą) nie znajdzie. Biedny psycholog - być może zdaje sobie sprawę jak bardzo będzie mu smutno z powodu braku satysfakcjonującego go odzewu. Ale to już nie moje zmartwienie.

Jutrzejszy przykład będzie jeszcze ciekawszy :-)

wtorek, 29 marca 2016

PiS-owskie jaja: brukselskie bum

I ostatni z tekstów o boskiej opiece nad PiS-em. Zdecydowanie najświeższy temat - zamachy w Brukseli. Piszę ten post w dniu zamachu, 22 marca. Więc mam nadzieję, że do czasu jego publikacji nie dojdą kolejne zamachy, które teraz w momencie pisania tekstu jeszcze się nie wydarzyły. Ale obawiam się, że święta Wielkiej Nocy mogą zachęcić terrorystów do dogrywki. Oby nie. I tak w Brukseli i całej Europie będą to smutniejsze święta.

Nietrudno zgadnąć z jakich powodów jest to dowód boskiej opieki nad PiS. Po pierwsze, oddala to zajmowanie się Unii naszymi sprawami. W Brukseli mają teraz - dosłownie i na miejscu - inne zmartwienia. A przy okazji, może wreszcie pójdą po rozum do głowy i zrozumieją, że sami otwierają drzwi dla terroryzmu. Brak umiaru w przyjmowaniu uchodźców, pogłębiająca się "gettoizacja" mieszkających już w Europie imigrantów - to woda na młyn terrorystów. 

Terroryści także cieszą się ze strachu, który padł na społeczeństwa Europy. Opętańcza polityczna poprawność nie pozwala wyrażać gniewu, trzeba tylko infantylnie okazywać żal, uważając aby nie obrazić biednych imigrantów przy okazji. A właśnie strach chcą nam terroryści zaszczepić. W takiej trzęsącej się ze strachu galaretowatej Europie być może coraz więcej będą mieli posłuchu zdecydowani politycy, jak nasi rządzący lub Orban. Bo mam wrażenie że obywatele Europy będą mieli coraz bardziej dość trzęsienia portkami w imię politycznej poprawności.

Słowem, terroryści pokazują, że pora na polityków mających jaja, te polityczne - a niestety politycy Platformy na pewno ich nie mają.

poniedziałek, 28 marca 2016

PiS-owskie jaja: koryto KOD

Przeminęła sprawa z oponą Dudy a tu nowa afera - tym razem z korytem w Krakowie. Hejt w bardzo niesmacznym (dosłownie i w przenośni) stylu w wykonaniu aktywistki KOD. Moim zdaniem to strzał w stopę dla KOD-u. Oczywiście zaKODowanych lemingów nic nie przekona. Jeśli coś jest po ich politycznej myśli - to każdy hejt jest dla nich dozwolony. Ale dla ludzi ceniących kulturę rozszedł się z tego koryta smród.

W Polsce oczywiście są już - jak to niektórzy zgrabnie określili - podziały plemienne. Twardogłowi są po obu stronach. Ale jest też spora część osób do których i ja nalezę, którzy starają się mieć na to co się dziej racjonalny punkt widzenia. Mogą być po jednej lub drugiej stronie politycznego podziału, ale nie są ślepi i głusi na wartościowe i merytoryczne argumenty przeciwników. Takimi argumentami chętnie się dam przekonać jeśli mi udowodnią że w pewnych sprawach PiS nie ma racji. 

I ci mniej zacietrzewieni a bardziej myślący, którzy przeważnie już od dawna wiedzieli, że KOD wcale nie broni demokracji, teraz widzą coraz wyraźniej jakie jest prawdziwe oblicze tego rokoszowego ruchu. Ale dla tych mniej zorientowanych w polityce dopiero takie "kwiatki" z KOD mogą pomóc przejrzeć na oczy. I to jest kolejna korzyść dla PiS. 

Nawiasem mówiąc - na miejscu działaczy KOD unikałbym określenia "koryto", bo to kojarzy się z ich utraconym korytem władzy.

niedziela, 27 marca 2016

PiS-owskie jaja: wypadek Dudy

I kolejny dowód na boską opiekę nad PiS-em. Najlepiej oddaje to pewien internetowy mem - zdjęcie prezydenta Dudy odnoszącego upadłą hostię i zdjęcie BMW w rowie, a do tego napis "jak Duda Bogu tak Bóg Dudzie". Czyli Bóg się odwdzięczył za podniesienie hostii. Osobiście nie wiem czy za to, czy też za tak zwany całokształt - ale niewątpliwie jakaś boska opieka jest faktem. Gdyby nie umiejętności kierowcy, BMW mogło nawet dachować. Opatrzność czuwała.

Ale prawdziwa korzyść dla PiS z tego co się wydarzyło jest dwojaka. Po pierwsze znów była okazja aby pokazać karygodne zaniedbania z czasów rządów Platformy. A po drugie - okazało się jaka ilość jadu i nienawiści jest w przeciwnikach PiS i prezydenta. Po Lisie można się było tego spodziewać, wszak zasłużył sobie na tytuł Hieny Roku. Ale ilość hejtu na stronach i forach KOD była niebywała. Pokazuje to wyraźnie, że KOD nie broni demokracji. On tylko nienawidzi PiS i broni poprzedniego status quo. 

Zabawne, że KOD-owi administratorzy niespiesznie kasowali hejterskie komentarze po wypadku prezydenta. Za to bardzo sprawnie usuwali komentarze dotyczące alimentów Kijowskiego. Widocznie nawet administratorzy stron KOD-u mają podwójne standardy. To też wymowny przypadek, na który niektórzy obserwatorzy zwrócili uwagę. I to wszystko, co się wydarzyło w związku z wypadkiem prezydenta znow okazało się - moim zdaniem - korzystne dla PiS. 

Tak naprawdę po tym wypadku to właśnie KOD wylądował w rowie.

sobota, 26 marca 2016

PiS-owskie jaja: teczki Kiszczaka

Kolejny dowód na boską opiekę nad PiS-em. W czasie gdy być może opozycja zaczęłaby już jakoś tam dowalać rządowi do IPN przychodzi wdowa po generale Kiszczaku i - wysadza w powietrze fundamenty III RP. I wypływa teczka TW Bolka. Wiadomo było od dawna, że Lech Wałęsa donosił. Ale teraz nawet sceptycy mogą się do tego przekonać. Choć oczywiście zabetonowane lemingi z KOD-u nigdy tego nie przyjmą do wiadomości. No właśnie, i co w tym jest wielokrotnie korzystne dla PiS?

Po pierwsze, okazuje się, że III RP była posadowiona na zgniłych i śmierdzących fundamentach. Komuniści i część opozycji dogadali się co do nowej Polski, która stała się takim kapitalistycznym PRL 2.0 - wolność kapitalistyczna (czasem nawet za wielka, połączona ze złodziejską prywatyzacją), ale też uwłaszczenie się elit z PRL i części opozycji. Lech Wałęsa z ikony wolności (która mu się też należy) stał się prezydentem wszystkich oligarchów, cementującym ten PRL bis. 

Po drugie, okazuje się, że Antoni Macierewicz i Jan Olszewski nie byli wcale takimi szaleńcami jakimi ich malowano. Okazje się, że nie hołdowali opętańczej spiskowej teorii dziejów w sprawie Wałęsy-Bolka. Odkłamuje się więc lewicową propagandę. A po trzecie, pokazało się, że niby walczący o demokrację KOD tak naprawdę popiera esbeckie donosicielstwo. Ale czego innego by się spodziewać po resortowych dzieciach, które tam tłumnie występują?

Słowem - sprawa Bolka to odtrutka na lewicową propagandę.

piątek, 25 marca 2016

PiS-owskie jaja: Komisja Wenecka

Kolejny dowód na boską opiekę nad PiS-em to sprawa działań Komisji Weneckiej. Po pierwsze, co już jest klęską Platformy, nie wydała ona werdyktu jednoznacznie tylko przeciwko działaniom PiS. Działania Platformy podjęte wcześniej, które stały się początkiem konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego, też zostały przez Komisję Wenecką skrytykowane. Ale najgorszą wpadką opozycji było opublikowanie draftu werdyktu Komisji przez najmniej życzliwą PiS-owi Gazetę Wyborczą. 

Tuba propagandowa opozycji dociera do werdyktu Komisji Weneckiej zanim otrzymuje go polska premier. Czyż to nie jest skandaliczne? Czyż to nie daje zwolennikom PiS argumentu o stronniczości Komisji Weneckiej i jej zaangażowaniu po jednej stronie barykady? A niedawno okazało się dodatkowo, że w Komisji Weneckiej tylko Węgier był przeciw jej opinii i że praktyka w Komisji Weneckiej jest dość autorytarna i niechlujna (choćby dlatego, że jest za mało czasu na niektóre dyskusje i działania). 

W efekcie to, na co liczyła totalna opozycja nie nastąpiło. Komisja Wenecka nie wdeptała PiS w ziemię. Ponadto sama stała się przedmiotem skandalu z wyciekiem opinii i wydrukowaniem jej przez najbardziej nieżyczliwą władzy gazetę. Teraz PiS-owski rząd może, owszem, odsyłać orzeczenie Komisji do Sejmu (a czas sobie leci i do końca kadencji Rzeplińskiego coraz mniej dni). Ale rząd może też w razie czego zarzucać Komisji Weneckiej stronniczość lub brak rozeznania w polskich realiach (na co też ma prawnicze argumenty).

Krótko mówiąc - Komisja Wenecja okazała się papierowym tygrysem.

czwartek, 24 marca 2016

PiS-owskie jaja: Trybunał

Na Wielkanoc pora na jaja. Więc będą to PiS-owskie jaja. W kilku postach przedstawię mój pogląd na boską opiekę, której doświadcza PiS. Bo obserwując rozwój wypadków nie mogę się oprzeć wrażeniu, że taka opieka jest faktem. Dziś pierwszy dowód na boską opiekę - Trybunał Konstytucyjny. Niby jest problem z nim, niby PiS łamie standardy demokratyczne (jak mu niektórzy zarzucają) ale tak naprawdę ta sytuacja - śmiem twierdzić - jest dla PiS-u całkiem korzystna

Oczywiście jest problem z Trybunałem. Mamy nie do końca pozytywną dla PiS (i dla Platformy zresztą także) opinię Komisji Weneckiej. KOD bije pianę w sprawie publikacji wyroku, czy jak inni mówią opinii Trybunału. A czy ktoś się zastanawia co by było, gdyby Trybunał działał w ustawowym składzie, gdyby PiS nie wybrał dodatkowej trójki sędziów? Biorąc pod uwagę zachowanie prezesa Rzeplińskiego nie mam wątpliwości że Trybunał Konstytucyjny byłby nie tylko upartyjniony, ale i skrajnie nierzetelny. I nie wątpię, że torpedowałby każdą ważną PiS-owską ustawę.

To by powodowało jeszcze groźniejszy paraliż państwa. Teraz przynajmniej PiS może wprowadzać swoje reformy i zmiany. Rozliczą go z tego wyborcy. Ale gdyby Trybunał działał, to PiS być może nie mógłby wprowadzić żadnych zmian. Śmiem więc twierdzić, że klincz w sprawie Trybunału jest dla PiS mniejszym złem w samym kraju niż trybunalska anarchia i "totalna opozycja" w wykonaniu Rzeplińskiego i trybunalskiej spółki. 

Wydaje się, że Platforma zrobiła PiS-owi z Trybunałem prezent.

środa, 23 marca 2016

Infantylne euro-współczucie

No i mamy kolejne zamachy, tym razem w stolicy eurokracji - Brukseli. To zapewne nie jest przypadek, że są one w stolicy Unii Europejskiej. I także nie wygląda na przypadek realizacja zamachów po ostatnim głośnym aresztowaniu jednego z liderów terrorystów. Obawiam się jednak, że i tym razem reakcje polityków i społeczności europejskiej będą tak samo żałosne i infantylne, jak po zamachach w Paryżu - jałowe protesty, marsze, koncerty, przemówienia i apele intelektualistów. Nasza premier przynajmniej mówi o modlitwie za ofiary, ale w "zlewicowanej" Belgii mało kto już umie się modlić. Zostają więc teatralne i przeważnie nic nie dające pokazy bezsilności.

Z drugiej strony Bruksela (przede wszystkim rozumiana jako symbol Unii Europejskiej samej w sobie) ma to, na co sobie własnymi działaniami zasłużyła. Pobłażanie wobec imigrantów, które jest jednym z filarów lewicowego mainstreamowego myślenia w kategorii politycznej poprawności sprawia, że wspiera się społeczną znieczulicę. Zamiata się pod dywan problemy i sprawia, że ludzie nie zdają sobie sprawy z zagrożenia. Nie mówi się wprost o problemie, leczy mydli się ludziom oczy. Z drugiej strony tworzy się sytuację, która już żyjących w UE imigrantów, nawet tych żyjących tu od dziesiątków lat, spycha do gett, które też stają się wylęgarnią terrorystów.

Kiedyś osoba pracująca w służbach specjalnych mówiła mi, że w Izraelu tylko 2% zamachów terrorystycznych dochodzi do skutku. Dlaczego aż 98% zamachów jest udaremnianych? Dlatego, że w Izraelu ludzie są czujni i wspierają służby państwowe na każdym kroku. Zwracają uwagę na wszelkie podejrzane zachowania, pakunki etc. Dlatego w Izraelu trudno jest zamach przeprowadzić. W porównaniu do państwa żydowskiego Unia Europejska to raj dla terrorystów. I będzie rajem dopóki nie przejrzymy na oczy i nie uświadomimy sobie zagrożeń. Ale kto z unijnych polityków i mainstreamowych dziennikarzy chce o tym uczciwie mówić?

Jak długo będzie w Unii działać ta obłędna polityczna poprawność, tak długo będziemy beznadziejnie zagrożeni.

wtorek, 22 marca 2016

Seme i uke

Czasem nawiązanie do mangi ma przydatny sens przy poznawaniu ludzi, lub raczej unikaniu pułapek w czasie ich poznawania. Trafiłem na fajny anons chłopaka szukającego seme. Ja zabieram yaoi więc miło mi się zrobiło, że ktoś używa tego określenia - które zresztą, jak prywatnie powiem, ciągle mi się mylą. Choć ostatnio obstawiam, że seme to ten "aktywny" i jak się okazuje już dobrze kojarzę :-)

Już myślałem o napisaniu do tego chłopaka, gdy z jakiś powodów musiałem resetować przeglądarkę. Przeglądając trony anonsów znów trafiłem na anons o seme i uke - najwyraźniej pochodzący od tej samej osoby ale tym razem obszerniejszy. I w tym anonsie ów chłopak pisał, że dla młodszego chłopaka (sam ma nieco ponad dwadzieścia lat) chce być seme albo dla starszego od siebie partnera - uke. I nagle wszystko stało się jasne. 

Ja tego chłopaka kojarzę, niedawno nawet gadałem z nim przez telefon, dokładnie to samo mi mówił. To typ pół-bajkopisarza, być może ćwierć-bajkopisarza. Fajnie się z nim gada, ale nie ma w nim zdecydowania, nawet takiego jakie powinien mieć seme. Choć ja w seksie mogę o wiele łatwiej być uke (a to dlatego, że uke w ogóle ma łatwiej i mniej się musi nagimnastykować w analu), to w poznawaniu chłopaka zdecydowanie jestem seme, bo zdecydowanie oczekuję zaangażowania i aktywnej woli działania, a nie pasywnej postawy. 

Zatem seme i uke tym razem uchroniły mnie przed marnowaniem czasu na kontakt, który i tak nie miałby szans powodzenia.

poniedziałek, 21 marca 2016

Rzeżączka

Ostrzeżenie medyczne i filozoficzna refleksja - rzadko kiedy zdarza się taki status opisowy zobaczyć u kogoś na jego profilu internetowym. Ale jednak mnie się udało taki profil dostrzec, zatem postanowiłem uwiecznić dla potomności jego status opisowy. A brzmi on następująco:

Przyczyną zwiotczałego penisa jest rzeżączka!!! By nie widzieć zwiotczałego penisa i zakażenia rzeżączką pasywi noszą często jockstrapy! Na Śląsku rzeżączka to epidemia! Leczenie przez 2 tygodnie penicyliną, doksycykliną, sumamedem!

Parszywa ta epidemia rzeżączki i jockstrapów. I zwiotczałych penisów. Rozumiem, że jak penis staje, to już nie jest zwiotczały. A to oznacza że na randce powinno się natychmiast zaglądać pod spodnie. Po pierwsze, aby przekonać się, że delikwent nie posiada feralnych jockstrapów, a po drugie - aby stwierdzić czy nie ma zwiotczałego penisa. Przyda się też GPS lub w ostateczności papierowa mapa, aby się upewnić, że nie jesteśmy na ogarniętym epidemią Śląsku.

Muszę przyznać się, że jestem noobem. Bo nie do końca wiem co to są jockstratpy. Obstawiam, że takie majtki z trójkącikiem. Takie, których nie trzeba zdejmować przy kopulacji. Zaraz sprawdzę w necie czy się nie myliłem. No - trafiłem. Ale trochę na wyczucie. W każdym razie trzeba na nie uważać. Zwiotczałe penisy atakują. 

W sumie jednak najbardziej boje się zwiotczałych umysłów :-)

niedziela, 20 marca 2016

Niewidoczny na GG

Miałem niedawno rozmowę na czacie z kimś szukającym niby do związku (niby - bo jakoś trudno znaleźć kogoś, kto by realnie szukał). I zaproponowałem, co u mnie standardowe, przejście na GG lub Skype. I - co jak na czata już nie takie standardowe - rozmówca poprosił mnie o podanie numer GG, co oczywiście uczyniłem. Miłe zaskoczenie. Tylko, że kazało się, że jestem na GG niewidoczny.

Pomyślałem, że to wina pluginu GG do Chrome, którego używam. Od kilku dni gdy klikam na ikonkę GG w pasku ikonek przeglądarki to strona GG nie otwiera mi się (jak dawniej) w nowej zakładce, lecz w aktualnej. Czyli coś nie tak z tym pluginem, pewnie dlatego też pokazuje on, że jestem niewidoczny. Zainstalowałem więc ponownie ten plugin, ale nadal nie ma komunikacji. Poprosiłem więc rozmówcę o jego numer aby samemu do niego zagadać. 

I okazało się, że GG wyświetliło mi przy okazji zgadania do niego końcówkę poprzedniej z nim rozmowy, w której pożegnał się ze mną słowami "pa szmato". Sprawdziłem więc o na liście zablokowanych - faktycznie, był na niej. Dlatego mnie nie widział i to co pisał do mnie nie docierało. Można się było domyślić, że został zablokowany po tych jego ostatnich słowach. Poszło o to, że był arogancki i pouczał mnie z góry, wiedząc lepiej co jest da mnie dobre. I robił to mając nikle pojęcie o mojej sytuacji, więc nie był do tak daleko idących wniosków uprawniony. Takich ludzi oczywiście nie trawię. 

Szkoda tylko, że GG nie pokazuje od razu, że ktoś jest zablokowany, bo wyszukiwanie go na liście zablokowanych jest ręczne i mozolne.

sobota, 19 marca 2016

Witam

Lakoniczność jest nie tylko zmorą gej czatów. Niekiedy udziela się ona także w komunikacji e-mailowej, która następuje po zamieszczeniu anonsu w internecie. Czasem łączy się ona z bad luckiem dla lakonicznej osoby. Miałem taki przypadek. Najpierw dostałem maila od kogoś o treści "Witam". Nic więcej. Zero informacji. To dobre dla przywitania na Skype czy GG, na których za chwilę można pociągnąć dalej rozmowę. Ale przy kontaktowaniu się mailem wypadałoby napisać choć jedno czy dwa zdania. 

Odpisałem więc tak samo. Zająłem się swoimi sprawami, ale bylem już zmęczony pracą. I zamykając już komputer przed snem zauważyłem kolejny maila o znacznie bardziej ambitnej treści "Co słychać jak po dniu". Typowe dla wielu osób, że nie używają znaków zapytania. Może im się nie chce wciskać dodatkowego klawisza - to przecież taki wysiłek. Ale moim zdaniem to brak szacunku dla rozmówcy. Bo jeśli chcesz pytać - to pytaj. 

Odpisałem równie bogato "Idę spać. Będę jutro". Bad luck dla tamtego rozmówcy polegał na tym, że naprawdę się kładłem spać i nie maiłem siły na takie beznadziejne pisanie. I oczywiście kolejnego dnia ten rozmówca już się nie odezwał. Nie zależy mu - jego sprawa. Gdyby napisał o sobie jedno czy dwa zdania, mógłby mnie zaintrygować swoją osobą. A wtedy mnie by zależało na kontynuowaniu z nim komunikacji. Ale on wolał komunikację olać od samego początku. Jego drugi mail to modelowy przykład braku pomysłu na rozmowę. A ja oczekuję kogoś, kto chce się poznać, a nie kręci się w kółko nie potrafiąc sklecić prostego zdania o sobie. 

Ten rodzaj komunikacji można by lakonicznie opisać jako witam-żegnam :-)

piątek, 18 marca 2016

Cel nieosiągalny

Oto jak ktoś napisać anons, który można nazwać "poematem" na temat celu nieosiągalnego. I chyba nie da się nic dodać lub nic ująć do tego "poematu", bo faktycznie mówi on sam za siebie. Przytaczam zatem treść tego "poematu", który znalazłem w anonsach :-)

Mam jedno marzenie. Założenie jest proste, ale cel nieosiągalny. Poznać chłopaka. Takiego całkiem normalnego. Miłego. Spokojnego. O dobrym sercu. Typowego nastolatka. Problem w tym, że nie ma takich gejów. Tacy są chłopcy hetero. Taki też jestem ja. Wolę młodszych chłopców, bo sam bardzo młodo wyglądam, na jakieś 16 lat, ale rocznikowo mam 23 lata. Czuję się bezsilny. Szukam już długo. Za każdym razem trafiam na takich samych ludzi. Oceniających. Małostkowych. Pustych w środku. W ostatnie wakacje chciałem skończyć ze sobą, bo mam już dość samotności. Na codzień zakładam maskę pozorów i żyję dalej. Czy jest tutaj ktokolwiek kto naprawdę CZUJE? Wie co to MIŁOŚĆ? Nie ma psychiki przesiąkniętej tym środowiskiem? Manipulantom radzę oszczędzić sobie czasu, gdyż nie umówię się na seks z nikim kogo nie poznam wszechstronnie, a to potrwa baaardzo długo. Jak stało się niemożliwe i czyta to normalny chłopak to proszę o sms: XXX..XXX..XXX. NIE ODPOWIADAJ PRZEZ FORMULARZ. KONTAKT TYLKO TELEFONICZNY. Odezwę się z innego numeru, bo to nie jest mój prawdziwy.

Mnie ten "poemat" rusza i nie rusza zarazem. Rusza bo jest piękny na swój sposób. A nie rusza bo jest poza moim zasięgiem. Autor nie szuka nikogo w moim wieku, wręcz przeciwnie - jak najdalej od niego. Szuka na początku skali poznawania chłopaków, czyli nastolatków. A biorąc pod uwagę szukanie związku (nie zaś seksualnych przygód) to nawet szuka jeszcze przed skalą, kogoś zbyt młodego aby do związku mógł dojrzeć.

Być może znajdzie w końcu swego "geja jak hetero", zaprzyjaźni się z nim a potem - kto wie - może uda im się stworzyć coś pięknego. Oby im się udało. Ja mam swoje życie i swoje poszukiwania. I na tym się skupiam. I myślę, że sam mam wystarczająco dużo tego szukania w moim własnym życiu, aby się przejmować w pełni szukaniem kogoś, kto szuka zupełnie odmiennie ode mnie - nie potrzebuję takiego zbytku troski u siebie;-)

W końcu wiosna idzie - i każdy dostaje nową szansę ;-)

czwartek, 17 marca 2016

Batman i Rambo

No i udało mi się ponazywać moje szczurki, czyli jak to się potocznie mówi - ogonki. Najpierw nazwałem szczurka dumbo - czyli tego, który ma uszy jak mysz. Ale nie nazwałem go w nawiązaniu do myszy. Po prostu skojarzyło mi się dumbo (czyli wymawiając "dambo") i - Rambo. Skoro zaś pierwszy to Rambo, to drugi niech też będzie postacią z filmu - zatem Batman. I tak mam dwóch szczurzych bohaterów.

Najzabawniejsze jest to, że mój Rambo wcale nie jest taki odważny jak Sylvester Stallone. Jest bardziej strachliwy od Batmana, który z kolei został tak nazwany, bo ma sterczące do góry uszy. Ale ten zabawny wydźwięk imion obu ogonków jest całkiem fajny. W każdym razie mają już swoje imiona i można się do nich zwracać po imieniu.

Idzie wiosna, nowa pora roku - oznaczająca dla mnie chęć do życia. Tak mi się wiosna kojarzy, a nie z przereklamowanym "love in the air". I mam nadzieję, że uda mi się popracować nad moim życiem w te cieplejsze i bardziej przyjazne dni. Bo w tym życiu jest o wiele więcej rzeczy do zrobienia, niż tylko nazwanie dwóch ogonków. Tak naprawdę ich nazwanie to była jedna z najprostszych rzeczy, jakie miałem do wykonania.

A zatem - przynajmniej nazwałem moje ogonki po imieniu :-)

środa, 16 marca 2016

Greyzolki dwa

W sobotę dwunastego marca przyszły pieniądze z wcześniej zgłoszonej do rozliczenia wypłaty i moglem pójść do upatrzonego sklepu zoologicznego zobaczyć, czy nie ma tam szczurków dla mnie. Do kupienia miałem kilka rzeczy poza ewentualnymi - jak to nazywają ich hodowcy - ogonkami. Po pierwsze, zepsułem ćwierćlitrowe poidełko szczurów, gdy próbowałem je wyparzyć. Plastik się zdeformował. Trzeba było kupić kolejne, a do tego podłoże i pokarm. 

W sklepie zastałem same szczurki płci męskiej, ale właśnie na samcach mi zależało. I wszystkie w stylu Greyzolka - szaro białe. Żaden cały czarny z czarnym ogonem jak Kurwoszałek. Ale kupowanie czarnego szczura i tak w niczym by nie zastąpiło Kurwoszałka, bo on był po prostu jeden jedyny. Więc miałem do wyboru pomiędzy gromadką podobnych do Greyzolka. I wybrałem jednego szczura klasycznego z bardziej szarymi plamami oraz jednego dumbo (czyli z odstającymi po mysiemu w bok uszami) z mniej szarymi plamami. Oba miały podobne i fajne białe łatki na głowach.

Kupiłem też wielkie półlitrowe poidełko, w elementami w kolorze niebieskim (poprzednie miało elementy czerwone). Specjalnie dobrałem ten kolor, bo pasowało do niebieskiej półki w klatce - nie było tam żadnych plastikowych elementów czerwonych poza umieszczonymi w suficie drzwiczkami z czerwono pomalowanego drutu, które nie rzucały się w oczy. Poidełko z niebieskimi elementami lepiej pasuje do klatki. A poza tym jest większe i można będzie szczurki zostawić nawet na kilka dni bez obawy że im się skończy woda do picia. Szkoda tylko, że raczej nie zapowiadają się wyjazdy na takie wycieczki - z bardzo prozaicznego braku kasy.

I od 12 marca zaczynam szczurzą przygodę z kolejnym pokoleniem.

wtorek, 15 marca 2016

Smutny Dzień Kobiet

No to Dzień Kobiet zupełnie inaczej mi się zaczął. Poszedłem rano na specjalny spacer. Kurwoszałek po śmierci był położony na jednorazowe ręczniki na wierzchu klatki, zawinąłem go w dodatkowy taki ręcznik i włożyłem do szarej papierowej torby z Lidla. Był przez noc na balkonie, a rano zabrałem go w ostatnią drogę. I poszedłem do tego samego lasu, w którym poprzednio, ale niestety nieskutecznie pochowałem Greyzola. 

Greyzol nie miał szczęścia do pochówku, bo był przyciśnięty kamieniami - nie miałem jak zakopać go w grudniu. I coś go zabrało spod tych kamieni. Znikł. Zostały tylko kamyki. Wrócił do natury, do Matki Ziemi, a raczej do Ojca Ekosystemu - bo w ziemi właśnie go nie mogłem pochować. I szedłem z Kurwoszałkiem w torbie oraz z kubeczkiem po lodach. Miałem pomysł nawet taki aby ustawić w lesie tą torbę i napełnić piaskiem. Pod wpływem deszczów by się ona rozpękła i piasek by się wysypał. Ale to byłby egzotyczny sposób chowania i narażający szczurka na wandalizm. 

Na szczęście Bóg zlitował się nad Kurowszałkiem. Szedłem z nim nie bardzo wiedząc gdzie go pochować i doszedłem do miejsca gdzie był chowany Greyzol. I od razu zobaczyłem to miejsce, które Bóg przeznaczył dla Kurowszałka - dziki rozorały część ziemi i był tam prawie idealny dołek. Wystarczyło pogłębić go kubkiem. Troskliwie zawinąłem całą torbę w pakunek i ułożyłem w grobie. Przysypałem rozmiękłą ziemią i siedmioma wiaderkami ziemi z sąsiedniego rozgrzebanego miejsca. A potem wziąłem siedem dużych kamieni z grobu Greyzola i ułożyłem w mozaikę. I na koniec nasypałem na to liści, aby zamaskować ten grób. 

I Kurwoszalek wrócił do Matki Ziemi kilka metrów od miejsca, gdzie pożegnałem się z Greyzolem.

poniedziałek, 14 marca 2016

Piękny koniec

Czasem koniec jest wzruszający. Tak było ze szczurem, który dożywał swoich dni w klatce. Mój szczurek zdechł w połowie grudnia i nic nie wskazywało na to, że tak się stanie. A ten szczur przeżył go o prawie kwartał. Był już stary i widać było, że powoli gaśnie. U niego można się było spodziewać tego, że odejdzie. Byłem niestety przekonany że stanie się to tego właśnie dnia – 7 marca. I prawie mnie okpił.

Wieczorem zobaczyłem że biedak leży w klatce i łepek trzyma na misce porcelanowej. Ale pragnie wstać czy poruszyć się i kladzie łapkę na brzeg miski. Jednak nie miał już wiele siły i łapka się mu ześlizgiwała po krawędzi miski. Wyjąłem go delikatnie z klatki i położyłem na kolanach. Głaskałem go i mówiłem do niego. I co tu dużo mówić - płakałem. A Kurwoszałek był w stanie jeszcze odwrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Potem kilka razie wzdrygnęło go jakby miał czkawkę i zgasł. 

Wydawało mi się, że jeszcze mu serce bije, ale nawet jeśli mu było, to już przestało. I leżał spokojnie mi na kolanach jak żywy, parząc na mnie swoimi czarnymi oczkami. Trochę takimi jakby wybałuszonymi. A ja się po prostu rozryczałem. Zasmarkałem oba rękawy swetra. Ale bylem szczęśliwy – że szczurek nie umierał sam. Że bylem przy nim do końca. I na pewno miał lżejszą śmierć. Byłem to mu winien, choć to nie był mój szczur. Ale opiekowałem się nim gdy został sam bez mojego Greyzola. Swojego nie pożegnałem, bo nie spodziewałem się że zdechnie. U tego zaś niestety było to do przewidzenia. 

Kurwoszałek odszedł o godzinie 23.44 - dla mnie ta godzina ma dodatkowe, symboliczne znaczenie.

niedziela, 13 marca 2016

Pechowy koniec

Na trzynastego oczywiście pechowy temat - a mianowicie pechowy koniec. Oczywiście koniec rozmowy. Zabawnej rozmowy, pokazującej pewien sposób podejścia do człowieka na gej czatach. Zaczyna się od gadki szmatki. Ale potem pojawia się pierwsze Ważne Pytanie - czy mam samochód. Nie mam. Pytanie może i ma sens, ktoś jest z daleka, może pragnie, aby samochodem można było do niego przyjechać. Jednak kolejne pytanie mnie zwaliło z nóg ze zdziwienia.

Otóż mój rozmówca zapytał czy miałem wypadek drogowy. Pozornie to idiotyczne pytanie, bo przecież wiele osób nie ma samochodu wcale nie z powodu wypadku, ale dlatego, że go po prostu nie posiadają. Potem jednak nastąpiło inne pytanie, po którym zrozumiałem logikę rozmówcy. Zapytał mnie czy mieszkam w bloku, czy w domku. Gdy odpowiedziałem, że w bloku i od razu dodałem, że wynajmuję mieszkanie - mój rozmówca niezwłocznie się pożegnał.

Od razu stało się jasne jaka była jego logika i cel. Chce znaleźć bogatego sponsora. Niekoniecznie dającego kasę, ale na pewno zapewniającego bogate warunki życia. A więc musi ten ktoś mieć samochód i (zapewne) dom. A najlepiej (jak mniemam) przysłowiową willę z basenem. I wtedy mój rozmówca zapała do tej osoby miłością. A, byłbym zapomniał, wcześniej pytał jeszcze czy jestem przystojny. Wiadomo - jeśli chce bogatego sponsora, to oczywiście też pięknego. Bo piękny i bogaty to dla niego jedność. 

Pytanie tylko, czy pięknemu i bogatemu potrzebny taki pasożyt? ;-)

sobota, 12 marca 2016

Apodyktyczny seme

Poznałem niedawno jakiegoś chłopaka na czacie. Pisaliśmy nawet ciekawie. Potem przeszliśmy na komunikator. Zapamiętałem tą rozmowę, bo on mówił mi o tym, że szuka chłopaka seme i uke - w zależności od tego, czy to będzie młodszy od niego (sam miał 23 lat). Szuka albo młodego uległego uke, albo starszego dojrzałego seme, przy którym on sam byłby młodym uległym uke. Ciekawa koncepcja. Potem kontakt się urwał, jak zwykle z takimi kontaktami. I po kilku dniach trafiam w sieci na taki anons "jakiegoś" 23-latka:

Hej. Szukam chłopaka typu Uke w każdym wieku do 20 lat. Warunek konieczny to, że miałeś maksymalnie dwóch partnerów seksualnych. Obszar na jakim szukam to cała Polska. Interesuje mnie związek monogamiczny (1 na 1) ze wspólnym zamieszkaniem po lepszym poznaniu. Pisząc do mnie rezygnujesz z dalszych poszukiwań. Mam 23 lata, mieszkam niedaleko Warszawy, wyglądam delikatnie i bardzo młodo, jestem wysoki. Mój numer telefonu: 881..413..859, napisz SMS. Oddzwonię z innego numeru. Nie odpowiadaj przez formularz Gejowa. Kontakt tylko telefoniczny.

Cóż, to raczej na sto procent ten sam rozmówca. Ale jaki się zrobił apodyktyczny - bo oczekuje tylko dwóch partnerów przed nim. A ponadto gdy pisze ktoś do niego, to rezygnuje z dalszych poszukiwań. Jaśnie pan z niego całą gębą. Wielki książę z bajki. A ja już dawno doszedłem do wniosku, że rezygnować z innych poszukiwań trzeba wtedy, gdy ma się poczcie w sercu, że się trafiło na właściwą osobę. A nie na czyjś tak sztuczny rozkaz.

Anonse pełne są takich apodyktycznych popisów czyjejś próżności lub dziwnej woli politycznej. Można powiedzieć, że wiele osób szuka w dziwaczny nieracjonalny sposób. Ale... Biorąc od uwagę, że wiele partii politycznych w Polsce także działa w dziwaczny i nieracjonalny sposób - czy jest się czemu dziwić?

Czyżby na tym miało polegać gejowskie partyjniactwo? ;-)

piątek, 11 marca 2016

Bez jaj

Opowieści dziwnej treści są wszechobecne na czatach. Problem z nimi jest wtedy, gdy udają one prawdę. Ludzie niekiedy piszą na głównym kanale czata takie historie, że wiadomo iż są wyssane z palca. Na przykład pies odgryzł komuś penisa i ten ktoś popisze o tym. Już to sobie wyobrażam. Wijący się z bólu, z krwotokiem między nogami popisze spokojnie na czacie. Wiadomo że to nonsens. Ale są bardziej zakamuflowane bajki.

Trafiła mi się taka z 19 latkiem. Po pierwsze, mieszka tylko z tatą, bo mama pojechała za granicę i nie opiekuje się nimi. To może być prawdziwe. Po drugie, tata pije. To też niestety może być prawda. Ale po trzecie - chłopak ma tylko jedno jądro. Bez jaj (nomen omen) ale już nie bardzo w to wierzę - choć i to może być prawdziwe. Niby ten chłopak szuka związku. Więc napisałem mu, zgodnie z prawdą i tym co myślę - że liczy się człowiek, a nie to ile ma jąder, rąk czy innych części ciała. A co zrobił mój rozmówca? Zamknął rozmowę.

Mogło to być awarią czata. Choć ja obstawiam ręczne zamknięcie. Takie właśnie zamknięcie tłumaczyłoby zachowanie bajkopisarza. Bo on widzi, że jego sensacje trafiają na kogoś, kto podchodzi trzeźwo do tego i naprawdę szuka związku - a to nie fun dla bajkopisarza. Dla niego fun byłoby, aby pisać historyjki o jednym jądrze, pewnie o jego wpływie na seks i tak dalej. Jeśli nie ma tego na widoku, to rozmowa przestaje go bawić. Bo bajkopisarza nie gada na poważnie, ale dla bajek pisania. I zamyka okno.

Bez jaj czy z nimi - tak właśnie działają bajkopisarze :-)

czwartek, 10 marca 2016

Opowieść anonsowa

Czasem w anonsie można po prostu zaleźć opowieść - i to opowieść samą w sobie, a nie jako bardzo opowiastkowy anons. I dlatego teraz taką opowieść pragnę przytoczyć jako coś warte uwiecznienia (akapity wstawiłem w tym tekście sam, bo inaczej nie da się czytać):

Marcina poznałem dzięki mojemu artykułowi w prasie. Został on wybrany przez kolegium redakcyjne artykułem miesiąca, co wiązało się z nagrodą. Przez dwa miesiące listonosz przynosił mi naręcza listów z całej Polski. Pisali nie tylko geje, ale i dziewczyny, by podtrzymać mnie na duchu i pogratulować "wewnętrznego piękna i wrażliwości". Listy były różne: mądre i głupie, krótkie i długie, staranne i niechlujne, nudne i interesujące. Nie da się tego wyjaśnić, ale gdy wziąłem do ręki niebieską kopertę, mocno zabiło mi serce. Jeszcze przed jej otwarciem czułem, że list, który skrywa, odmieni moje życie na zawsze, a gdy zacząłem go czytać, wszystkie inne przestały mieć znaczenie. 
 
Nie był ani długi, ani krótki, ani szczególnie wydumany, ani pospolity, ale bardzo prostolinijny i ciepły. To, co go wyróżniało spośród innych, to staranna polszczyzna i perfekcyjna interpunkcja, która sprawiła, że... sam się czytał. Pewnie widziałeś taki zabieg na filmach, że adresat czyta list, a widz słyszy głos nadawcy. Ja miałem tak samo i choć napisałem w życiu kilka tysięcy papierowych listów i dostałem drugie tyle, nigdy wcześniej (ani nigdy później) mi się to nie zdarzyło. "Uszami wyobraźni" usłyszałem niezwykły głos - czysty i dźwięczny, młodzieńczy i aksamitny, a zarazem bardzo męski i wyrobiony. To był jeden z tych głosów, o których mówi się "radiowy" lub "medialny". W takim głosie można się zakochać od "pierwszego usłyszenia". Później okazało się, że dokładnie taki był w rzeczywistości. Autor pisał, że ma 18 lat (ja byłem wtedy świeżo upieczonym magistrem), mieszka w małym podwrocławskim miasteczku, gdzie czuje się bardzo samotny. Jako syn lekarza i prezes banku budzi niezdrowe zainteresowanie wszystkich, przez co jest jeszcze bardziej wyalienowany. 

Sytuację pogarsza fakt, że ma nadopiekuńczą i autorytarna matkę, która pilnuje go jak pies policyjny. Terror nasilił się, gdy w wieku 17 lat wyznał jej, że jest gejem i zamierza mieć męża, a nie żonę, więc powinna zacząć oswajać się z faktem, że nigdy nie da jej wnuków. Jest to dla niej tym bardziej bolesne, że żona drugiego syna nie może zajść w ciążę. Marcin marzy, by wyrwać się z tego toksycznego środowiska na studia do Wrocławia, ale musi najpierw zdać maturę. Dopóki to się nie stanie, będzie całkowicie zależny finansowo od matki, dlatego zaangażowanie w żaden związek nie jest możliwe, choć bardzo żałuje, bo bardzo chciałby mieć dla siebie tak mądrego i nietuzinkowego człowieka jak ja. Drugą przeszkodą jest odległość między nami (z artykułu wynikało, że mieszkam w Toruniu, ale gdy dostałem list od Marcina, byłem już na Górnym Śląsku, a więc dzieliło nas zaledwie ok. 200 km). Życzy mi, żebym się nie poddawał i znalazł kogoś, kto będzie mnie wart. 

Gdy przestałem czytać, obudziłem się w innej rzeczywistości. Mój smutny pokój wypełnił się przedziwna światłością. Odurzony powtarzałem: "Marcin, Marcinek, Marcinuś". I już wiedziałem ponad wszelką wątpliwość: albo on, albo żaden... Dwa lata później usłyszy o nas cały świat. Będą o nas mówić media od Warszawy po Sydney. Nasze wspólne dziecko zagości w tysiącach domów, przywracając ludziom nadzieję. Sejm RP pochyli się nad naszą inicjatywą. Żeby móc być razem na przekór wszystkim i wszystkiemu, wyrzekniemy się wszystkiego, co było dla nas ważne. Pewien Niemiec, wzruszony naszą desperacka walką o miłość, udzieli nam 80 tys. marek bezzwrotnej pożyczki. Znana Szwedka (kandydatka do nagrody Nobla) zrobi nam prezent wart kilka tysięcy dolarów. Przez pierwszy rok nasz związek będzie tak symbiotyczny, że nie stracimy się z oczu ani na minutę. Trzy lata później znakomity prozaik z Katowic napisze, że nigdy nie słyszał tak smutnej i pięknej historii jak nasza, a z wydawnictw posypia się propozycje opublikowania naszej miłosnej korespondencji... Podaj e-mail w tekście listu zwrotnego, inaczej nie odpowiem!!

Opowiadanie długie, więc mój komentarz będzie krótki. Cóż - anons to, czy opowiadanie? Jako opowiadanie byłoby całkiem niezłe, gdyby nie "wałęsowski" popis pychy pod koniec. Autor ma się w nim za pępek świata. A poza tym? Nie wiadomo co tak naprawdę autor miał na myśli. 

Może autor sam nie wiedział co pisze i w jakim celu?

środa, 9 marca 2016

Okropny 28 latek

Na czacie czasem prześladują dobrych ludzi złe duchy. I tak można by żartobliwie powiedzieć o trafianiu ciągle na tą samą osobę w rozmowach. Oczywiście ciągle to nie znaczy literalnie co chwila, ale raz lub dwa razy dziennie. Czemu jednak w tym konkretnym przypadku było to takie, na swój sposób, niemiłe?

Otóż poznawałem tego chłopaka po tym, że miał 28 lat i był z Warszawy. Używał różnych imion, ale podejrzewam, że to była ta sama osoba. I on niby szukał związku, ale potem odlatywał w bajkopisanie. I w gadki o jakimś seksie grupowym, i w jakieś inne głupie opowieści dziwnej treści. Więc poznawanie go było niemiłe o tyle, że marnował mój czas zanim się orientowałem że to on. Czasem mówił, na różnych nickach i imionach, że pracuje do 22. I nigdy nie miał GG lub Skype, ani nie napisał SMS na podany mu numer mojego telefonu. A więc ewidentnie jest bajkopisarzem.

No cóż, robi trochę tyły innym 28-latkom, ale też jest wyzwaniem, bo wymaga ode mnie większej czujności przy rozmowach z takimi delikwentami w jego wieku. I co najwyżej odkryję jego kolejne wcielenia. Natomiast jestem już przynajmniej pewny, że na pewno z nim nic się nie uda. Bo ktoś, kto naprawdę szuka związku skontaktuje się też poza czatem, a nie uparcie na nim będzie trwać i tylko pisać dla samego pisania. 

Ech ten czat - tyle na nim niezmierzonej rozrywki ;-)

wtorek, 8 marca 2016

Ach te kobiety!

Dzień Kobiet to święto od dawna obecne w naszej tradycji. Ale tym razem postanowiłem je na moim blogu uczcić w nietypowy sposób. Otrzymałem bowiem, w odpowiedzi na mój anons szukania chłopaka do związku (niby to wiadomo, ale wolałem to na wszelki wypadek przypomnieć) wygenerowaną przez jakiegoś automatycznego tłumacza odpowiedź jakiejś kobiety. Na imię ma ona Mirable. I pisze do mnie następująco:

Witam drodzy, po prostu postanowił wiedzieć lepiej, Chciałbym usłyszeć od ciebie, i pragnę wyjaśnić sobie wyraźnie. Jeśli będzie to miłe z twojej strony, może znam swoją wolę co (xxxxxx@xxxxxx.xxx) tak, aby przemieszczał się do przodu. Mogę nawet wysłać moje zdjęcia i informacje o sobie, nędzny.

O ja nędzny! Czyżbym miał nie dostąpić zaszczytu "przemieszczania się do przodu"? Czy może nie jestem godzien, aby "wiedzieć lepiej"? A przede wszystkim czy jestem sam, czy jest mnie więcej - jestem drogi, czy drodzy? Ale postaram się być miły - bo wtedy poznam "jej wolę", a potem (co za radość) być może istotę przemieszczania się do przodu

Ale tak naprawdę to przecież jestem nędzny. I być może przemieszczam się do przodu w tej mojej nędzności. A może nawet mam wolę do tego przemieszczania? O ja nędzny! Zdemaskowany przez kobietę! Ach te kobiety! 

A poza tym - dla wszystkich prawdziwych (a nie komputerowo tłumaczonych) kobiet - składam serdeczne życzenia wszystkiego najlepszego w dniu waszego święta :-)

poniedziałek, 7 marca 2016

Zgodny zakład

Pewnego dnia zrobiłem sam ze sobą nietypowy zakład. To był zakład mojego rozumu i intuicji, ale jego nietypowość polegała na ty, że zakładałem się nie tylko sam ze sobą, ale też na tym, że to był zgodny zakład. Na czym to polega? Z reguły zakład jest niezgodny - obstawia się jakieś wykluczające opcje i wygrywa ten, kto zbliży się bardziej do prawdy. A ja obstawiałem jedną opcję - wygrałbym gdyby się spełniła, a przegrałbym, gdyby okazała się błędna. Pretekstem zaś była odpowiedź na mój anons o szukaniu do związku. Jakiś pan o nicku, w którym było pełne imię, pierwsza litera nazwiska i nazwa miejscowości napisał do mnie następująco:

Cześć,
Myślę, że powinniśmy się wymienić informacjami o sobie. Dla mnie jest b. ważna powierzchowność, ale też i osobowość. To wszystko musi wzajemnie odpowiadać obu i grać ze sobą kiedy już dojdzie do połączenia dwóch "elementów" w jeden wspólnie przeżywający codzienność. Odpisz, opisz się ,napisz o sobie, wyślij fotografie takie bym mógł Cię obejrzeć całego. 
Czekam J. N.
 
Nie mogłem się po lekturze tego tekstu opędzić od wrażenia, że pisze to zaawansowany wiekiem średniolatek. Więc zapytałem go o wiek. A czekając na odpowiedź analizowałem ten list. Jakie są oznaki, które wskazują na zaawansowany wiek autora? Zaawansowany wiek nie jest kryterium jedynie biologicznym, ale społecznym. Chodzi o człowieka, który jest także dojrzały - na swój przesadnie zaawansowany sposób - z charakteru. Czyli, mówiąc nieco nieładnie, jest z serca wapniakiem. Ja na pewno nie czuję się wapniakiem, mam w sobie jakąś młodość i beztroskę - i one mnie wspierają w życiu i sprawiają, że się dotąd nie załamałem. Dlatego tak źle odnajduję się ze śmiertelnie poważnymi, zbyt "dojrzałymi" rówieśnikami.

A u niego? Po pierwsze - nick. Wapniak lubi podawać pełne imię. Takie imię na śmiertelnie poważnie. Młodsi duchem wolą podać imię w zdrobnieniu lub jakąś ksywkę. Poważny "dziadek" uważa że mu tak nie wypada, a nawet nie pomyśli, że można inaczej. Po drugie treść. Jakaś taka zbyt "wapniacka". Może dobór słów, może zbytnia powaga. Ja  odpisując mu narysowałem na przykład uśmieszek internetowy. Wapniak sądzi, że mu tak nie wypada się "wygłupiać". A więc pozostało tylko obstawiać ile ma lat. Obstawiłem, że co najmniej 55, a może nawet 60. I co się okazało? Dokładnie się nie dowiedziałem, bo pan napisał, że "ma już za sobą 50-tkę" ale niewiele się pomyliłem. I wysłał mi trzy zdjęcia, z czego dwa nagie z penisem na widoku. I to był dobry pretekst, aby mu odmówić - bo naprawdę nie cierpię takich obleśnych zdjęć :-)

No to wygrałem zakład ze sobą - brawo dla rozumu oraz intuicji ;-)

niedziela, 6 marca 2016

Dochodzenie po kawałku

Wczoraj pisałem zjawisku odchodzenia po kawałku, a dziś o zjawisku dochodzenia po kawałku. Nie chodzi o dochodzenie jako orgazm :-) Ale o coś poważniejszego. Jak mianowicie odwrócić proces odchodzenia po kawałku? Takiego oddalania się od siebie drobnymi krokami. Ktoś powie - dochodzić do siebie drobnymi krokami. Łatwo powiedzieć - jak jak to wykonać? Przykłady odchodzenia od siebie drobnymi krokami łatwo przynosi życie. A coś czynionego w przeciwnym kierunku trudno jest wskazać.

Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że oczywiście nie ma jedynie słusznych reguł. Ale ja zacząłbym w takiej sytuacji od zastanowienia się nad przyczynami. Skoro partner odrywa się po kawałku ode mnie - to co mu nie pasuje? Może to nawet coś tak "banalnego" niczym kamyk w bucie, który łatwo wyrzucić i przywrócić pełny komfort życia razem? Niestety, aby się nad tym zastanowić trzeba mieć dystans do siebie - a nie każdy to potrafi. Trzeba też być wobec siebie krytycznym i nie bać się przyznać do błędów. Dla większości to niewykonalne.

Co może jeszcze pomoc? Pomyślałem sobie, że pewnego rodzaju spektakularne zmiany. Czyli coś, co jest pretekstem do zmian w życiu. Z grubej rury to może być nowe miejsce zamieszkania lub nowa praca. To okazja do tego, aby próbować ułożyć wzajemne relacje w inny sposób. Ale czasem, kto wie, wystarczą znacznie drobniejsze, ale odpowiednio zastosowane zmiany. Może pora roku coś podpowie - na przykład wiosna. Zacznijmy, dajmy na to, chodzić na spacery i gadać o naszych problemach. Przyjemne z pożytecznym. Może dzięki temu uświadomimy sobie, co warto zmienić w naszym życiu. 

Jedno jest pewne, aby uzyskać efekt dochodzenia po kawału trzeba działać i wykazać się wielką otwartością umysłu - bo bez tego ani rusz.

sobota, 5 marca 2016

Odchodzenie po kawałku

Tak sobie pomyślałem, że napiszę refleksję na temat pewnego zjawiska, które obserwowałem w pewnej relacji partnerskiej. Nazwałbym to zjawisko odchodzeniem po kawałku. Wiadomo na czym polega odejście jednej osoby od drugiej. Ale odchodzenie po kawałku to nieco inny proces. Po pierwsze nie jest to proces tylko w jedną stronę. To raczej taka fala, raz pojawia się, a raz zanika. Ale być może w perspektywie doprowadzi kiedyś do prawdziwego rozstania. 

Odchodzenie po kawałku najlepiej zobrazować na przykładach. Dajmy na to partner ma gdzieś pojechać i coś załatwić. Nagle się okazuje że wyjedzie wcześniej niż planował, bo akurat powiększyła mu się troska o to aby się nie spóźnić. A może miał przyjechać do nas wieczorem i nagle zjawił się pół godziny później, bo coś mu tam wypadło. Tu drobny kęs wspólnego życia oderwany, tam kolejny. Aż te wspólne życie może zostać obgryzione do kości.

Pół biedy, jeśli cały związek się luzuje dzięki temu i pęka. Ból, ale potem można się podnieść (jeśli kto potrafi) i iść dalej (jeśli kto potrafi). Ale gorzej, jeśli w międzyczasie działają inne spoiwa - na przykład wspaniały seks. Związek się rozkleja - seks to skleja. I tak w kółko. Niby związek trwa, ale co się stanie, jeśli ten klej zacznie wysychać? Wtedy ani porządnie skleić, ani inaczej zabezpieczyć przed klapą. Co zatem robić? To już nie temat na ten post, w którym chciałem jedynie zasygnalizować samo zjawisko.

Smutne są jednak związki, w których uświadamiamy sobie, że jesteśmy świadkami odchodzenia po kawałku.

piątek, 4 marca 2016

Taniec deszczu

Posucha dotyka także europejskiej racjonalności. Mająca wciąż zdecydowane wpływy w Europie lewica uwielbia powoływać się na dziedzictwo Oświecenia. A tymczasem okazuje się, że tak prozaiczna (choć dokuczliwa) sprawa jak brak deszczu może prowadzić do przełamywania cywilizacyjnego monopolu racjonalizmu w europejskim myśleniu. Oto w szwedzkim mieście Mörbylang w Olandii tamtejsza radna z partii Zielonych zaproponowała odprawienie tańca deszczu w czasie posiedzenia radnych.

Taniec deszczu się odbył, ale deszcz niestety nie spadł. Cóż, może źle tańczyli. Ale tak na poważnie - uśmiałem się z tej wiadomości, choć traktuję ją jako folklor polityczny, a nie coś na sto procent poważnego. To po prostu taki zorganizowany w czasie posiedzenia lokalnych władz happening. W sumie dobry happening nie jest zły. I zawsze warto się rozruszać, potańczyć, oderwać od nudnego urzędniczego siedzenia na (nomen omen) posiedzeniu.

Ja jednak patrzę na to szerzej - jako na przykład ewolucji myślowej Europy, rozumianej jako jej mainstream ideowy. To przykład absurdalizacji naszego życia przez coraz bardziej odjechaną i oderwaną od rzeczywistości lewicową ideologię. Taniec deszczu to małe piwo. Ale podobny taniec wokół imigrantów i zarzekanie się, że to kobiety europejskie są winne ich napaściom na siebie - to już poważna sprawa. Jeśli lewicowe myślenie to nieszkodliwy happening - chwała mu za to. Ale jeśli lewicowe myślenie pcha Europę ku przepaści, bo bagatelizuje istotne zagrożenia w imię politycznie poprawnej ślepoty - to katastrofa.

Oby ten szwedzki taniec deszczu nie sprowadził burzy...

czwartek, 3 marca 2016

Zepsuty laptop

Czasem jak na złość jednego dnia trafiają się dwa przypadki bajkopisania. Albo dwa jednoznaczne, albo jeden przypadek oczywisty, a drugi potencjalny. I tak właśnie mnie się trafiło. Opiszę więc dziś ten potencjalny przypadek. Zaczyna się rozmową na czacie, ciekawy chłopak, szansa na coś więcej. Pierwszy test na nie bycie bajkopisarzem - przejście na rozmowę poza czatem. Większość bajkopisarzy tu polegnie. Ale ten chłopak przechodzi ze mną na komunikator.

To punkt dla niego. I krok, który oddala go od posądzenia o bycie pisanie bajek. Ale  niedługo potem znów się do tego podejrzenia zbliża przez swoje dalsze działania. A więc - nadmierny entuzjazm co do mnie. Trochę podejrzany ten entuzjazm, ale to się teoretycznie może zdarzyć. Tyle, że mam wrażenie, że wręcz ociera się już o chęć pisania jakiś cyber scenariuszy. A jednocześnie zero zdjęcia, które mógłby mi pokazać. Nawet użycia kamerki na komunikatorze, z którego korzystamy. 

Podobno, jak mówi, zepsuł mu się laptop i jutro odbiera swój z naprawy. A dziś siedzi na firmowym rzęchu, na którym kamerka nie zadziała. Teoretycznie jest to możliwe. Ale ja w to nie wierzę z innego powodu. Mianowicie niezbyt długo po tym, jak wyraziłem mu w rozmowie swoje wątpliwości, on uprzedził, że wróci później. I już tego dnia się nie odezwał. I obstawiam, że już się w ogóle nie odezwie. A to będzie świadczyło tylko o tym, że laptop w naprawie był wymówką. A tak naprawdę zrezygnował widząc, że nie daję się nabrać na jego bajeczki. Typowa ucieczka bajkopisarza - niby za chwilę wróci, a już się nie pojawi. Znam wiele takich przypadków.

I okaże się, że trafiłem jedynie na bardziej zamaskowanego bajkopisarza, który nie waha się gadać także na komunikatorze.

środa, 2 marca 2016

Wina pasywna i aktywna

Gejowskie relacje kojarzą się z wałkowanym wszędzie na czatach i portalach "wspaniałym" podziałem na pasywnych i aktywnych. A ja nagle uświadomiłem sobie, że wina w relacjach gejowskich (i zresztą nie tylko gejowskich) też może się tak dzielić. Jest więc wina pasywna i wina aktywna. Na czym polega różnica?

Wyobraźmy sobie parę, niekoniecznie gejowską - to może być każda para, niezależnie od orientacji. Ich związek kuleje. Aby czytelniej opisać ten przypadek przyjmijmy, że to para hetero. Będzie łatwiej kojarzyć kto jest kim. Dziewczyna unika partnera. Mogłaby częściej z nim się spotykać, a nie chce. A chłopak bardzo tego chce i nie raz daje jej dowody na to. Jednak ona nie bardzo się z nim spotyka. Czasem ma co prawda chcicę na seks, ale czasem jakoś brakuje jej woli politycznej. Jej wina jest więc winą aktywną, bo to jej konkretne działanie (w tym wypadku unikanie partnera) rozwala związek. A gdzie jest wina pasywna?

Wina pasywna leży po stronie chłopaka. On nie robi aktywnie nic nagannego. Wprost przeciwnie, wychodzi naprzeciw partnerce. Bardzo pragnie z nią być choćby codziennie. Ale jest w jego zachowaniu coś pasywnego, coś biernego co jej przeszkadza. Może nie do końca trawi ona charakter chłopaka. Może nie do końca się z nim odnajduje. I są takie dni, gdy po prostu woli być osobno. A chłopak o tym nie wie. Albo co gorsza - nie chce wiedzieć. Nie dopatruje się winy po swojej stronie. I widzi tylko aktywną winę po stronie swojej dziewczyny. Tymczasem sam biernie tworzy atmosferę, która podgrzewa jego dziewczynę do unikania go.

Czy nie jest to przykład winy, która się rozdziela pasywnie i aktywnie?

wtorek, 1 marca 2016

Domator z TORO

Humor pewnych anonsów to miły promyk słońca w ciemności bezmiaru anonsów nudnych, debilnych lub złośliwych. Czasem trafić można na coś, co - kompletnie nie zamierzone przez autora - ma swój wielowymiarowy humor. Oto przykład takiego anonsu w kategorii szukania do związku:

Witam jestem facetem kochankiem. Z Warszawy mam lat 49 w tym roku w lutym 50 szukam do Związku chłopaka najlepiej z Warszawy w seksie Aktywnego, mój wzrost 165 cm moja waga 80 kg i 16 cm. Penisek wydepilowany i obrzezany, w seksie jestem pasywny i uległy, jestem domatorem klubu muzycznego TORO w Warszawie chętnie chodzę na dyskoteki - jak coś Zapraszam do Kontaktu (jestem zakażony wirusem) ale w seksie bezpiecznym się nie ZARAZISZ!!!

Trudno wyliczyć wielopoziomowość tego niezamierzonego humoru. Z jednej strony kategoria szukania związku - a tu facet kochanek. Z drugiej strony wiek 49, ale w tym samym miesiącu, w którym jest anons już 50. To skoro za dosłownie kilka dni ma 50, to po co pisać o 49? Lepiej już dać 50. Trzecia sprawa to peniski wydepilowane i role w analu - typowy folklor jak na niektóre "poważne" anonse. Ale nie to ujmuje humorem najbardziej.

Domator kojarzy mi się, jak sama nazwa wskazuje, z lubiącym dom i domowe życie. Jak więc można być domatorem klubu TORO? To raczej klubowiczem, a nie domatorem. A na koniec ten HIV - z rozkoszną informacją, że w seksie bezpiecznym się nie zarazisz. No tak, w seksie może nie. Jeśli to tylko seks w gumie. Ale życie w związku to nie tylko seks. To cała masa innych sytuacji, w których może dojść do kontaktu powodującego zarażenie. W świetle szukania (jak sam napisał) "do Związku" powinien i o tym pomyśleć. No chyba, że dla niego "Związek" to jedynie sam seks i tylko seks.

Czyli taki sobie Związek w gumie? ;-)