niedziela, 30 listopada 2014

Cały całokształt

Mogło się wydawać że powodem była pewna "sprawa", ale tak naprawdę był to całokształt. Miałem niby miesiąc na poprawę wyników, ale fizyki się przeskoczyć nie da - a jak się ktoś chce przyczepić, to się doczepi. A nawet Brunhilda i Hermenegilda spuściły z krytycznego tonu wobec mnie gdy widziały że stoję na krawędzi wylotu, chwaliły mój progress, ale jednak najwyraźniej Alfons i Kunegunda postanowili inaczej. 

I może tak właśnie miało być w moim życiu. Może taki był właśnie boski plan. Tyle, że w pełni zobaczę go po pewnym czasie, gdy wejdę wyżej i z góry ujrzę ten widok, który zostawiłem za plecami. Na szczęście zwolnienie zastało mnie pod koniec miesiąca. Czyli z prawie pełną wypłatą. Ale którego miesiąca, to już będzie tajemnica. I niech cała ta tajemnicza, kiepawo traktująca ludzi firma odejdzie w niepamięć. 

A całokształt firmy jest banalny. Ich biznes to wciskanie kitu i oszukiwanie ludzi. Naprawdę oszukiwanie w profesjonalny i bezczelny sposób. Bezlitosny sposób. Coś tak jak współczesne gestapo. Po nerach nie biją, ale tylko dlatego że nie mają biura. A tak na poważnie - są na swój sposób właśnie niepoważni :-)

Ale to też było dla mnie ciekawe doświadczenie.

sobota, 29 listopada 2014

Kredki

Przypominam sobie przepięknie napisaną informację na pudełku pasteli Stella, które miał mój ojciec. Pastele były przedwojenne, w drewnianym pudełeczku. A notatkę pamiętam do dziś i mogę ją odtworzyć z pamięci:

Mimo najstaranniejszego opakowania 
trudno nieraz zapobiec 
aby pastele podczas transportu się nie łamały. 
Jednakowoż najmniejszy połamany kawałek 
może być zużyty do rysowania 
bez żadnej przeszkody lub trudności.

I taka jest moja praca w firmie. Ja się staram jak mogę, znajduję drugie buty, ale mimo najstaranniejszego starania się - jakoś nie udało się zapobiec aby się coś nie połamało. Jednakowoż otrzymałem dnia pewnego wieczorem informację od Kunegundy, że postanowili ze mną zakończyć współpracę

I co ja zrobię z połamanymi kredkami?;-)

piątek, 28 listopada 2014

Realna pomoc

Skuteczna pomoc w nauce pracy to nie zasługa choćby nie wiem jak starannych recenzji Brunhildy i Hermenegildy. To zasługa kolegi z pracy. To on mi więcej powiedział uwag praktycznych niż te obie panie. I dzięki niemu zaczynam się jakoś łapać w tej robocie. Ale pytanie na jak długo. Bo w pracy jest duża rotacja i nie wiem na ile się uda mi tam zatrzymać.

W sumie to śmieszne, że najwięcej wynoszę z nieformalnych rozmów z kolegą, a nie z "profesjonalnego" szkolenia. Ale i tak pomoc może mi wiele nie pomóc. Bowiem sam szef firmy, Alfons, miał do mnie jakieś uwagi i groził zwolnieniem. Pewnie więc mimo najstaranniejszych prób nie zatrzymam się tu na długo. Ale po części czuję jakbym znajdywał nowe buty w pracy. 

Tylko jak daleko w nich zajdę :-)

czwartek, 27 listopada 2014

Cienka czerwona linia

Mam na Maku taki wyskakujący ekran "Today". Ale to na szczęście nie jest Microsoft i jego "Where do you want to go today?". To Apple. I mam wpisane wszystkie dyżury w telefonie i komputerze. Bo alarmuje mnie to przed dyżurem abym zdążył się przygotować. I na komputerze pokazuje mi dyżur jako spotkanie. A jeśli dyżur jest zdefiniowany na ileś godzin, to najfajniejsze jet to, że przesuwa się po tym taka cienka czerwona linia. Oznacza ona bieżącą godzinę. Czyli pokazuje jak bardzo dane "spotkanie" jest zaawansowane w czasie.

Na początku jest oczywiście lipa, dopiero się zaczyna. Ale potem coraz bardziej ta linia opada ku dołowi. Jedna czwarta, polowa, trzy czwarte. Aż wreszcie przychodzi taki moment, że cienka czerwona linia jest już tuż tuż końca dyżuru. I wtedy wiem, że już kolejna praca za mną. O czym to świadczy? O tym, że pracuję dla pracy, a nie dla satysfakcji. I o tym, że nie mogę się doczekać końca dyżuru. 

Czyli krótko mówiąc - że praca jest mordęgą.

środa, 26 listopada 2014

Dystans

Oczywiście firma nie pozostaje mi dłużna. Ciągle się do czegoś czepiają w mojej pracy. Jak rewolwer z wieloma nabojami. Jak nie ten strzał, to inny. Oczywiście recenzją moją pracę. Dwie sympatyczne managerki - Brunhilda i Hermenegilda sprawdzają moją robotę i piszą co można by poprawić. Jestem pod wrażeniem tego ile czasu zajmuj im przeglądanie mojej roboty, i nie tylko mojej. Ale, choć staram się uczuć na błędach, to zachowuję coraz większy dystans do tego wszystkiego.

W sumie to wiem, że i tak jestem na straconej pozycji. Piszę tylko dwoma palcami. To sprawia, że robię błędy przez złe klikanie na klawisze. Poprawianie tekstu zajmuje mi czasem drugie tyle, co samo jego pisanie. Nie bardzo jest jak to przeskoczyć. A główna szefowa, Kunegunda, publikuje czasem wyniki miesięczne po to aby nas "motywować". Czasem gratuluje tym, którzy osiągają dobre wyniki. 

Przed gratulacjami Kunegundy baczność, w lewo patrz!

wtorek, 25 listopada 2014

Kij, marchweka i jodłowanie

Pracując w firmie obserwuję coraz zabawniejsze zjawiska. Jednym z nich jest ciekawa asymetria. Starają się grozić kijem, ale marchewkę podsuwają zwiędłą. Są też niekonsekwentni. Najpierw coś jest na przykład opcjonalne, a nagle staje się obowiązkowe. I znów kij w ruch. Jak to się nazywa? Amatorskie zarządzanie? Brak profesjonalizmu? Brak charyzmy przywódczej? Wszystkiego po trochu.

Coraz bardziej widzę, że nie potrafią zarządzać ludźmi. Tak naprawdę te zarządzanie im jakoś wychodzi, ale jak to było w reklamie HP - jakoś nie znaczy jakość. Zaczynam mieć coraz większy dystans do tej pracy i dziecinnego stylu zarządzania. Zawsze mi się wydawało, że dobry szef buduje zespół, inspiruje go, ale pozwala ludziom też być sobą i działać dla firmy. A tu mamy zabawy rodem z piaskownicy i wymachiwanie kijem. 

A gdy pomroczność spowijająca management nieco czasem opada, nagle budzi się chęć społecznych konsultacji z pracownikami. Jak u tego Indianina, który najpierw jodłuje a potem zasłania usta.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Sztuka cyckania

Ac te cycki, czy mogą kłamać? Jasne że mogą! Bo to nie są cycki, ale wycyckiwanie. A to już wyższa szkoła cyckania. Praca którą wykonuję jest bowiem rozliczana pod względem efektywności. Im lepsze współczynniki się wypracuje, tym lepsza stawka za godzinę. Tyle że firma stara się jak najbardziej wycyckać ludzi. Z jednej strony niby podnosi maksymalną stawkę za godzinę, a z drugiej obniża minimalną. 

A nie jest to wyłącznie kwestia samej pracy danego pracownika. Niestety, wynik w pracy zależy też od okoliczności zewnętrznych, na które pracownik nie ma wpływu. Może więc mieć farta i uzyskać doskonalą efektywność za nic, albo mimo ciężkiej pracy mieć mizerny wynik. W sumie więc mam wrażenie, że firma stara się wycyckać pracowników gdzie tylko może. A to już jest zdecydowanie zły znak.

niedziela, 23 listopada 2014

Precarious

Z pracą wiąże się poznanie przeze mnie słowa prekariat. Jak wiadomo prekariat to jeszcze niższa w hierarchii społecznej grupa niż osławiony za komunizmu proletariat. Proletariusze mają przynajmniej pracę na umowę. A prekariusze nie mają. Żyją w niepewności. I stąd nazwa od angielskiego precarious czyli niepewny, a także niebezpieczny i ryzykowny - to też idealnie pasuje do tego rodzaju pracy. 

Zatem pracuję na - jak to się pięknie nazywa w Polsce - umowie śmieciowej? Nawet nie. W ogóle nie pracuję na żadnej umowie. I dobrze, że przynajmniej wypłacają pensję. A pensja jest rozliczana w oparciu o efektywność pracy. Ale to temat na osobnego posta. Ja w każdym razie na wszelki wypadek wyrobiłem sobie nawyk wydruku do PDF arkusza z danymi o dyżurach (i statystykach tych dyżurów łącznie z zarobionymi pieniędzmi).

Strzeżonego pan Bóg strzeże :-)

sobota, 22 listopada 2014

Czarno to widzę

Dosłownie. Czarno to widzę, bo w trosce o moją jedyną i dość drogą (około 220 złotych) klawiaturę zewnętrzną Apple, postanowiłem do pracy używać klawiatury pecetowej, bezprzewodowej z dawnego komputera HP. Praca na szybko to walenie w klawisze i chciałem oszczędzić to klawiaturze Apple. Zatem pracuję na czarno - dosłownie i w przenośni. Bo na czarnej klawiaturze

I w sumie także na czarno formalnie - bo nawet bez jakiejś umowy zlecenia. Ciekawe czy to tylko niedopatrzenie, czy świadoma polityka firmy. Profesjonalizm czy amatorka? Czas pokaże. A na razie zaczynam się wdrażać w robotę i jako tako mi to idzie.

piątek, 21 listopada 2014

Trial

Kandydaci na pracowników pracują trzy razy po trzy godziny na próbnych dyżurach. A zatem można odpaść już na tym etapie. Praca dłużyła mi się niesamowicie i nie wiedziałem, jak można na regularnej zmianie wytrzymać tak 8 godzin. Ale jakoś przeszedłem te dyżury próbne. I zostałem zakwalifikowany do właściwej pracy. 

Praca na swój sposób ciekawe, jak każda nowa praca, ale też - jak mawiali na szkoleniu - ryjąca beret. Można o niej w jednym zdaniu powiedzieć, że to - lekko mówiąc - wciskanie kitu. I to naprawdę dużego kitu. Very dużego. I to może ryć beret niektórym. Ale ja wolę czapki, więc może mnie nie zryje nic :-)

Pożyjemy zobaczymy :-)

czwartek, 20 listopada 2014

Google rządzi

Myślałem wtedy o SEO copywritingu i nawet czytałem na ten temat robiąc sobie notatki w postaci mindmapu. I dla tych prac wymyśliłem fajną nazwę maila w Google, który miał być używany do celów zawodowych - przyjmowanie zleceń i tym podobne korespondencje. I teraz się przyda jak znalazł. A że był to maila właśnie w poczcie Google - to było kluczowe. 

Firma bowiem korzysta z Google dość wszechstronnie. Pracownicy i management porozumiewają się przez Google Talk. Na szczęście mogłem podpiąć je do mojego komunikatora Adium. Dokumenty firmowe są udostępniane na dysku Google. Są one w formacie googlowego "Worda" i "Excela". Zatem moglem się przygotować do pracy. A na przeglądarkę zawodową wyznaczyłem Google Chrome. Skoro Google rządzi, to czemu nie?

A tak na poważnie, to dwóch innych przeglądarek (Safari i Firefoxa) używałem już po prostu w dwóch innych tożsamościach na Google i nie chciałem przełączać się między nimi.

środa, 19 listopada 2014

Idealny nick

Zakładanie konta Google, a przede wszystkim poczty w Gmail, to drobiazg. Ale nie dla mnie. Mnie to zajmuje dużo czasu bo jestem humanistą. Ale myliłby się ten, kto by sądził że nie radzę sobie, bo nie wiem co i jak wcisnąć. Obsługę tych formularzy mam w małym palcu. Co innego jest rozpaczliwe trudne do zrobienia - ustalenie idealnego nicka poczty. Bo nie ma u mnie opcji, aby nie był to nick idealny.

Nie raz potrafiłem tracić czas w grze, nawet godzinami, na budowanie kolejnych postaci i zaczynanie od nowa całej gdy tylko dlatego, że nick mi nie pasował w pełni. Ale gdy miałem wreszcie mój idealny nic, od razu łapałem właściwą motywację do działania. I tak samo musiało być w przypadku pracy. Musiałem wymyślić idealny nick poczty i konta Google na potrzeby pracy. Pomogło mi w tym rozważanie o innej pracy, które miałem w tym samym czasie.

wtorek, 18 listopada 2014

Bo nie było tuszu

Wita nas taka około trzydziestoletnia laska. Nazwijmy ją Marysia. No, bo prawdziwe imię to ścisła tajemnica. Ale do tego jeszcze dojdziemy. Choć nie w tym poście. Zaczyna się szkolenie. Realizacja - szczerze mówiąc - amatorska. Coś tam w Power Poincie, coś tam o pracy, wynika z tego, że to trochę czarna magia. Ale pewnie w realu będzie to lepsze do ugryzienia. Materiały drukowane nie dla wszystkich, bo nie było tuszu w drukarce. No, profesjonalne to nie jest. Ale miejmy nadzieję, że to tylko małe braki.

Po tym dwugodzinnym szkoleniu decyzja. Wchodzimy w to, czy nie. Jedna osoba, facet, rezygnuje. Jednak uważa, że to nie dla niego. Inne osoby się decydują, ja naturalnie też. Zatem trzeba będzie założyć konto Google do komunikacji z firmą i można zaczynać. No to wracam do domu zaczynać. Udało mi się podwędzić materiały osobie która zrezygnowała. Mam ściągawkę. I zastanawiam się jaka mnie czeka przyszłość. W tej firmie of course.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Będzie szkolenie

Szkolenie było w jakimś centrum biznesowym, ale można było się łatwo domyślić, że to rodzaj biura wynajmowanego na godziny. Zupełnie jak hotel na godziny z prostytutką. Oby tylko ta praca nie była taka kurewska :-) W sumie można taką firmę zrozumieć, ma te szkolenia dla kandydatów na pracowników co jakiś czas, a ponieważ ludzie pracują w niej zdalnie, więc pewnie i sama firma nie ma nawet porządnego biura - bo nie musi.

Porządnego biura mieć nie musi, ale przydałoby się gdyby miała przynajmniej porządne traktowanie pracowników. Po samym szkoleniu pewnie nie będzie można tego sprawdzić, ale może jakieś wskazówki już wtedy się pojawią. Dlatego bylem ciekaw szkolenia. Znalazłem budynek, znalazłem miejsce, tylko nie bardzo wiedziałem gdzie, w której sali. Pierwsza wpadka - mogliby zrobić jakiś drogowskaz, choćby na kartce papieru. 

Wreszcie ktoś przychodzi - i zaprasza na szkolenie.

niedziela, 16 listopada 2014

Odzywka

No i odezwali się w sprawie tej pracy. Ale ja zamiast skakać pod sufit z radości zabrałem się za przepytywanie ich co do pracy. Bo nie było dla mnie jasne jak się ją wykonuje. W sumie jednak dałem się przekonać mądrej opinii, aby za bardzo nie pytać zawczasu, tylko udać się na spotkanie i ewentualnie wstępne szkolenie.

Faktycznie, co innego pytać, a co innego pochłonąć wiedzę na takim szkoleniu. Więc zgodziłem się na udział w szkoleniu i postanowiłem sprawdzić, czy będzie to praca dla mnie. Niewiele o niej wiedziałem i chciałem się dowiedzieć czegoś więcej. To zupełnie tak samo jak w Wowie - teoria taktyki na bossa na rajdzie swoją drogą, a praktyka swoją. Póki się nie ugryzie praktyki i nie wyłoży na niej, to się nie zrozumie tego co w teorii takie skomplikowane.

Zatem zaczynam mój rajd w realnym życiu - na inście o nazwie Praca.

sobota, 15 listopada 2014

Sercz for dżob

Nie pisałem dotąd na blogu o podjęciu w październiku pracy, bo blog ukazywał się ostatnimi czasy z rozpędu, z materiału wcześniej napisanego, który już potem nie był uzupełniany. No to pora i o tym napisać postów kilka, choć to będzie inny opis pracy, bo już z perspektywy historycznej. Inaczej się pisze na bieżąco, a inaczej gdy zna się koniec filmu.

Masaże to praca dorywcza i niestety nie udało się jej wdrożyć jako pracy stałej. Trzeba było zatem radzić sobie inaczej. I zacząłem szukać ogłoszeń w internecie. Skupiłem się na pracy w miarę możliwości zdalnej, a idealnie gdyby związana była z pisaniem. No i trafiła się taka praca. Wysłałem więc tam CV i czekałem na odpowiedź.

piątek, 14 listopada 2014

Fanpage umarł, niech żyje fanpage

Konsekwencją zmian w pisaniu bloga będzie także zmiana fanpage. Poprzedni fanpage i tak nie obsługiwał całego bloga, początkowo bowiem propagowałem notki blogowe na moim profilu osobistym na Facebooku. Potem zrobiłem to na fanpage. Ale teraz ten fanpage byłby obciążeniem, mając tak wielką dziurę w życiorysie.

Wiem, że dla wielu gejów dziura to podstawa, ale nie dla fanpage na Fejsie. Dlatego byłem bezlitosny i skierowałem go na przemiał. Założyłem nowy fanpage, na którym publikuję notki pisane i publikowane na blogu po 1 września 2015. Notki napisane faktycznie w tym samym czasie, ale umieszczone na blogu z antydatowaniem (takie jak choćby obecna notka) nie są już na fanpage umieszczane.

Link do fanpage jest na blogu, nie podam go tutaj, gdyż z powodów technicznych nie moglem go ustalić na Facebooku w taki sposób, który by mnie satysfakcjonował. Technicznie rzecz biorąc zakładałem (i kasowałem) fanpage kilka razy i Facebook uznał automatycznie, że na razie nie mogę zmieniać jego adresu na bardziej przyjazny. Ale gdy przyjdzie na to kolej, zmienię to także w linku na blogu.

Zatem umarł stary fanpage, niech żyje nowy!

czwartek, 13 listopada 2014

Koniec ćwierkania

W ramach reorganizacji po wznowieniu pisania bloga przyszła kolej na związane z blogiem media społecznościowe. O fanpage na Facebooku napiszę jutro. Skasowałem go, ale też natychmiast postawiłem nowy - więc w pewnym sensie on istnieje dalej. Natomiast dziś, w pechowym dniu 13 listopada, napiszę o niepowetowanej stracie, jaką sam sobie poniosłem ;-)

Zdecydowałem że skasuję profil na Twitterze, który służył mi do publikowania linków do notek na blogu. Doszedłem do wniosku, że to zbędny gadżet. Publikowałem tam wyłącznie linki do notek na blogu. Każdy, kto czytał bloga, wie, że notki są publikowane o stałych porach. Nie ma więc powodu aby o tym zawiadamiać. Twitter zaś nie daje wiele miejsca do zajawienia samej notki. 

Na fanpage facebookowym można zamieścić kilka zdań i każdy może się z grubsza zorientować jaki jest aktualny wpis. Na Twitterze nie ma takiej możliwości. Więc Twitter powędrował do lamusa. Gdybym używał go także do innego ćwierkania i przekazywania innych informacji - byłoby inaczej. Ale nie używałem go do niczego innego i nie planowałem. Zatem pozbyłem się tego, co zbędne. 

Ale mniejsza o Twittera, ważne że blog żyje ;-)

środa, 12 listopada 2014

Antydatowanie

I tak się złożyło, że pisanie bloga wygasło. To nie było z dnia na dzień, choć jedynie tak to wdać na blogu. W istocie blog miał czasem nawet zapas materiału rozpisany na pół roku do przodu. A to sprawiało, że nawet zaprzestanie jego pisania dałoby efekt dopiero po kilku miesiącach. Ale prędzej czy później każdy zapas się kończy i blog staje. 

Na szczęście postanowiłem wrócić do pisania bloga. Poświeciłem mu tyle serca i czasu i nie chciałbym aby to zostało zapomniane. Dlatego zaczynam ponowne pisanie bloga od dnia 1 września 2015. Data przypadkowa, ale fajna - początek szkoły, nawet rocznica wybuchu wojny. A jest co zaczynać z blogowaniem. I mam nadzieję, że tym razem już bez przerw.
 
Postanowiłem prowadzić blog podobnie jak do tej pory, natomiast zastanawiałem się co zrobić z tak dużą wyrwą w blogu, która powstała przez 10 miesięcy nie pisania go. Zdecydowałem, że będę ją stopniowo zasypywać, umieszczając w tym czasie publikacji takie notki, które ostatnio pojawiały się często na blogu - czyli moje obserwacje komunikacyjne: zapisy rozmów lub ciekawe (w ten czy inny sposób) anonse. 

A zatem docelowo zapełnię blog bez śladu, jednak w tym miejscu lojalnie uprzedzam, że notki począwszy od dzisiejszej aż do 31 sierpnia 2015 roku są antydatowane i pisane ex post dla zapełnienia wyrwy w blogu :-)

wtorek, 11 listopada 2014

Koncert życzeń

Na Święto Niepodległości wypadałoby da coś stosownie poważnego, bo to dzień salw armatnich i fanfar. A skoro o fanfarach mowa, to czemu nie koncert? Abo koncercik? A może po prostu duet muzyczny? Muzyka kameralna. I na taki anons trafiłem w kategorii szukania partnera - aż znalazł na dzisiejszy bardziej podniosły dzień. Zobaczcie sami...

Umówię się z kimś na podwieczorek - grę na fortepianie na cztery ręce,bo na seks wiele razy próbowałem i sami bajkopisarze-gawędziarze tu siedzą. Mogę Ci zaprezentować wszystkie walory brzmieniowe i kolorystyczne instrumentu. Rytmicznie! Kiedyś miałem faceta, który znajdował wspólny czas na granie na flecie, ale wyjechał do N.Y.C. Konkludując stwierdzam de facto iż interesuje mnie jedna z form uprawiania sztuki kameralnej, Zapewne zaśpiewamy też w klimacie folkowym ze miłość jest najważniejsza...

Czy można pisać o randce (bo choć o seksie tu poniekąd mowa to jakoś nie wypada mówić, że o seksie) w tak ciekawy sposób? Zaczyna się od podwieczorku - od razu ci, do których droga przez żołądek prowadzi, będą usatysfakcjonowani. A potem coś dla ucha. Fortepian, koncert. Prawie Chopin. A jakie smaki muzyczne są rozbudzane - te brzmienia i walory ;-)

A jeśli ręce do fortepianu zbyt zmęczone to można przecież zadąć ustami. Niekoniecznie od razu rąbka czy saksofon - wystarczy flet. I nie szkodzi że gdzieś pobrzmiewa złowrogo New York City - ale to tylko zaleta. Proste rozumowanie - tu grał na flecie ale wyjechał do Ameryki, ergo flecistą był takim, że inni przy nim nie stawali na wysokości zadania. A skoro z takim Wirtuozem autor anonsu miał do czynienia to i on na flecie na pewno wprawiony. Aż miło słyszeć.

Rzadko kiedy trafiam a anons napisany równie koncertowo :-)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Co nie oznacza

Czasem anonse są nieomal poetyckie w swoim bogactwie porównań czy zestawień. Dlatego przytaczam dziś anons, który można streścić jako "co nie oznacza". Taki mały katalog zestawień. To że coś robię nie oznacza że robię coś takiego a takiego. I jest w tym naprawdę głębszy sens. Zobaczmy sami (pisownia oryginalna)...

to, że zdarza mi się pójść do Glamu nie oznacza, że nie będę stać w pierwszym rzędzie na koncercie Cheta Fakera. to, że lubię tanie wino nie oznacza, że napierdalam się do nieprzytomności, to że muzycznie najbliżej mi do smutnych panów z gitarami nie oznacza, że nie tańczę do domu do Katy Perry. to, że uwielbiam Linklatera nie oznacza, że nie weźmiesz mnie na Spidermana. to, że regularnie ćwiczę nie oznacza, że zrezygnuję z makaronu. to, że daję to ogłoszenia nie oznacza, że jestem nieszczęśliwy (co najwyżej czuję się samotny, ale też nie sam). to, że mam pracę garniturową nie oznacza, że nie pojadę z Tobą w śródku nocy na plażę w Sopocie, by przywitać dzień. to, że jestem gejem nie oznacza, że mam azymut na puszczanie się. to, że daję "wymyślne" ogłoszenie, nie oznacza, że nie jestem prosty. a, i nie umiem gotować. 

To ciekawy anons, bo w pewnym sensie stawia pytania o granice naszego postępowania. Można iść do Glamu ale nie dać się zwariować na koncercie Cheta Fakera. Można robić wiele innych rzeczy w życiu - ale nie dać się im zwariować. Ile osób w tym zabieganym świecie znalazło chwilkę czasu aby - jak autor tego anonsu - pomyśleć o ich życiu i wyznaczyć granice, których nie chcą przekraczać? Można coś robić, ale do pewnej granicy. Jakże trudno czasem na tej granicy się zatrzymać dalej, a nie minąć ja w owczym pędzie. Albo w wyścigu szczurów.

Szacun dla autora za taką refleksję. Nie pamiętam kiedy sam miałem podobną - i tak całościową. Bo autor dotknął w tym wyliczeniu różnych sfer życia. Ukazujących jego kulturę, osobowość, charakter. I zasady którymi się kieruje. Niby anons w kategorii szukania partnera - ale nie ma tu jarmarcznego ogłoszenia (niczym zresztą moje własne - przyznaję bez bicia). Jest za to pokazanie siebie jako człowieka zasad. Jedyny mały problem, że mało kto takie ogłoszenie doceni i zrozumie - ale i tak mało kot nadaje się do tego aby w ogóle nas zrozumieć i docenić, prawda?

Chyba faktycznie lepiej mieć mniej odpowiedzi na taki anons, ale za to od bardziej adekwatnych ludzi, niż spam który jest płytki i spływa jak woda;-)

niedziela, 9 listopada 2014

Litania anty-życzeń

Anonse szukania partnera zawierają często litanię pobożnych życzeń dotyczących poszukiwanej osoby. To naturalne, bo każdy chce mieć kogoś kto spełnia jego oczekiwania. A jedni mają ich mniej, inni więcej - i chętnie o nich wspominają. Można czasem dyskutować czy nie za dużo tych życzeń, a może za mało. Ale są. A dziś przykład niejako przeciwny - litania anty-życzeń... Pisownia jak zwykle oryginalna.

JESTEM FACETEM:) - WYGLĄDAM JAK FACET - ZACHOWUJĘ SIĘ JAK FACET - MÓWIĘ I ŻYJĘ JAK FACET W rubryce "wiek" podałem prawdziwe dane- nie rozumiem czemu tu ludzie się często odmładzają. Związek dla mnie, podobnie jak seks, nie jest i nigdy nie będzie sportem drużynowym. Jeśli twierdzisz, że należysz do tych, którzy umieją rozdzielić miłość od seksu i nie rusza Cię patrzenie, jak obcy facet uprawia na Twoich oczach seks z Twoim facetem to prawdopodobnie nie masz czego rozdzielać. Nie lubię: Manipulantów, świń, dupków, cwaniaków, lovelasów, pozerów, gówniarzy, oszustów matrymonialnych, kutasomyślących, frajerów, płytkich debili, lanserów, toksycznych kolesi, damskich facetów, zawodowych kłamców itd...

Anons zaczyna się całkiem mocno. Jestem facetem - czyli w domyśle wiem czego chce, mam głowę na karku, jestem zdecydowany i konkretny. Zabawne że nie chce sam się odmładzać ale w ogóle nie podał w anonsie swojego wieku! Ale pewnie zapomniał - naprawdę zapomniał, to nie ironia. Wyszło śmiesznie, ale myślę że nie było to w jego intencji. 

Wracając co anonsu - skoro wie czego chcę to może także napisać czego nie chce. I pisze. I pisze. I pisze. I dużo tego napisał, bo naliczyłem aż piętnaście kategorii. Niezły katalog. Ale jest w tym jeszcze jedna zabawna kwestia. Otóż ten anty-katalog to jakby narzekanie na złe cechy, których się u poszukiwanego partnera nie pragnie, prawda? Wydaje mi się że prawdziwy facet napisałby to krótko i zwięźle. Na przykład - nie lubię oszustów, idiotów i pozerów. A on wypisuje tego tyle, że nagle kojarzy mi się właśnie z damską narzekającą ciotą, aie męskim facetem wygarniającym krótko i węzłowato.

No chyba że to męski poeta - piszący na fali twórczej weny ;-)

sobota, 8 listopada 2014

Panie Losie

Anonse szukania partnera to kopalnia mikro-historyjek z których jedne są zabawne, inne pouczające a inne refleksyjne. Dziś trafiła mi się refleksyjna. Można ją nazwać refleksją do Pana Losu. Brzmi prawie jak jakaś poezja, ale czasem anonse są na pograniczu poezji. Zobaczmy zresztą sami...Pisownia oczywiście oryginalna.

Obudziłem się i usnąć nie mogę. Panie Losie daj... Widzisz... Tak bardzo boję się związku, że zatopiłbym się w uczuciu Miłości... Panie Losie poproszę cię o chłopaka, który zrozumie... tak delikatnego w środku jak kobieta a jednocześnie nie zachowującego się jak kobieta na ulicy, żeby nie budził skojarzeń. Tak Kobieco-pasywnego, żebym miał ochotę się z nim kochać dzień i noc... duszy wrażliwej, cichej, oddanej i spokojnej jak bicie mego serca. Jeśli będziesz cicho to z pewnością je usłyszysz... Chłopaka nie bojącego się różnicy wieku

Autorem anonsu jest ksiądz Piotr z Częstochowy (taki miał nick). Zaskakuje mnie od razu jedno - skoro autor jest księdzem (akurat nie wierzę, że prawdziwym - ale taki przybrał nick) to czemu zwraca się do Pana Losu a nie Pana Boga? Tak byłoby logiczniej :-) Może nie chce mieszać Boga do pragnień homoseksualnych bo niektórzy księża wszak głoszą, że dla gejów tylko piekło jest przeznaczone? Choć ja w to prywatnie nie wierzę bo Bóg jest miłością i głęboko czuję, że nie kieruje się On takim szufladkowaniem ludzi według orientacji.

W sumie to jest nie anons. Ale modlitwa. I może dlatego nick zawiera słowo "ksiądz". Jak już pisałem, nie wierzę aby to był naprawdę ksiądz. To tylko takie podkreślenie, adekwatne do modlitewnego charakteru ogłoszenia. Tylko ile osoļ jest wrażliwych na takie modlitewne podejście. W samej kategorii szukania partnera masa jest anonsów seksualnych albo ogłoszeń księżniczek z bajki.

I chyba dlatego trzeba się o partnera właśnie modlić ;-)

piątek, 7 listopada 2014

Poduszka w poduszce

A komputer wygląda trochę jak poduszka. Buja się od dołu, bo ma wygiętą dolną obudowę. To już znam od miesięcy, bateria puchnie. Stoi komputer na podstawce chłodzącej więc jakoś jej ograniczniki te bujanie zatrzymują. Może być półokrągły. Ale na górze też się nie domyka, bo od klawiatury która leżała na nim pofałdował się gładzik. Okropnie wygląda ten niegdyś tak zgrabny Mac - jak koszmarny i opuchnięty inwalida.

A ponieważ bałem że że znów nie wystartuje w czasie kolejnej próby, to postanowiłem jednak pójść z nim do serwisu. Znalazłem w internecie serwis czynny w niedziele w iSpot (w Domach Towarowych Centrum) i postanowiłem tam pojechać. Zrobiłem backup maszyny i zapakowałem mojego inwalidę. Na miejscu wzięli biedaka do serwisu i przynieśli po jakiś 20 minutach. Cud. Obudowa płaska po obu stronach. Wszystko się domyka. Nawet gładzik jest gładki - nie pofałdował się od ciepła, ale od wypychającej go od dołu baterii. A bateria? Dwa albo trzy razy grubsza. Jak wielka poducha. Chyba tylko mocnej aluminiowej obudowie unibody zawdzięczam to, że nie rozpękła się pod ciśnieniem tej baterii.

Miło też, że się ulitowali nad moim inwalidą i zrobili to za darmo. Zabawny problem był zaś potem, gdy chciałem sprawdzić czy komp działa - obecne zasilacze już do niego nie pasują. Wreszcie znaleźli jakiś bardziej archaiczny zasilacz. Taki jestem technicznie zapóźniony. Ale komputer startuje i działa już normalnie. Tyle że jest bez baterii. A na Maku wtyczkę zasilania bardzo łatwo wyrwać, bo jest na tylko magnes doczepiana. I ma być ją łatwo wyrwać, aby zaczepiając o kabel zasilania nie zwalić komputera na glebę. Ale gdy notebook jest dziwacznie bez baterii, to w takim przypadku niestety jest to już wadą ;-)

Ale mam choć nadzieję że mój komp bez baterii będzie już bez problemów.

czwartek, 6 listopada 2014

Start me up!

Przywykłem do tego że mój komputer działa raczej niezawodnie. A szczególnie na etapie wciskania przycisku zasilania i startu. Ale nawet w tym zakresie może zawieść. I tak pewnego dnia mnie zwiódł. Wystartował dopiero za którąś próbą. A zbliżała się pora pracy (zdalnej) i trzeba było być pod netem.

No i stało się. System na którym pracuję (w sensie do którego się zdalnie loguje) zawiesił się i musiałem zrestartować mój komputer. I nagle nie startuje. Dysk niby chodzi ale nie ma grafiki. Czyli ekranu startowego - z jabłuszkiem pośrodku i kółeczkiem ładowania się. A potem ekranem logowania. Więc dałem znać do pracy a tam gromy, że zawalam robotę i powiedzą to szefostwu. Czyli pewnie mnie wywalą bo jestem na próbnym okresie.

Wiadomo że stres. I może komputer się poczuł do obowiązku bo wreszcie wystartował. Więc loguję się do pracy i ratuję honor. Ale tak dalej być nie może. Trzeba coś zrobić, bo nie chcę mieć kolejnego stresu o to czy wystartuje kolejnego dnia. A trzymanie go cały czas włączonego to też głupi pomysł.

No to się przyjrzałem mojemu notebookowi i co zobaczyłem?

środa, 5 listopada 2014

Fajny Sex

Czasem jakieś zachowanie jest modelowe - a najciekawsze są modelowe przykłady czyjejś głupoty. Niestety czasem także głupoty klienta. Bo choć klient niby nasz pan, to jego głupota nadal będzie głupotą. I taki przypadek miałem jakiś czas temu.

Klient zapytał mnie mailem o masaż. Otóż niby jest pasjonatem masażu i uwielbia być masowany - ale podaje od razu swoje cyferki aż do rozmiaru penisa włącznie. A po co mi one do masażu? Napisałem mu że to zbędne. Klient na to odparował że ja też mam na swojej stronie masażowej cyferki. Już było widać, że to takie czepianie się na siłę. napisałem mu że klienci czasem pytają o nie więc podaję, choć też są zbędne. Ale jego mi są nie potrzebne.

Nagle klient się zorientował że mój masaż mu niepotrzebny. napisałem mu więc, że wiem że tak jest - bo szuka seksu nie masażu. Dlatego podaje cyferki, a w opisie swego maila ma nick Fajny Sex. Nie znalazł seksu - to nie chce masażu. Ale mój korespondent się obruszył i zaczął mi podskakiwać - nagle okazuje się że mój wygląd mu też nie pasuje. A ja się uśmiałem. Te jego zachowanie to nic innego jak typowe zachowanie dziecka które wierzga gdy nie dostało lizaka.

Tyle że dzieci przynajmniej nie szukają seksu :-)

wtorek, 4 listopada 2014

Awatar

Dziś nie o Cameronie, ale o Gadu-Gadu. I nie tylko o GG. Taka historyjka o awatarze. I nie tyko o awatarze. I w sumie nie wiem o czym jeszcze - czy o ludzkiej niecierpliwości, czy o głupocie. Ale zacznijmy od początku.

Odpisuje ktoś mailem na mój anons. Ale odpisuje nie w stylu skierowanej do mnie propozycji poznania się, lecz jakby pisanej ogólnej refleksji. Takiej sobie a muzom. Odpisuję mu w podobnym stylu. I zajmuję się innymi sprawami. A potem przychodzą dwa maile. Na jednym zdjęcie owego chłopaka - zaskoczenie, bo czemu wysyła mi swoje zdjęcie po takiej ogólnej, bezosobowej refleksji? Widocznie on tak randkuje - gada z tobą patrząc sobie w niebo. I bądź tu mądry wiedząc że on z tobą gada, a nie z niebem. No okej, widać taki ma styl. Ale co jest w drugim mailu? Pretensje, że mógłbym przynajmniej napisać, iż nie jest on w moim typie.

A czemu nie jest w moim typie? Wręcz przeciwnie. Na pewno bym tego o nim nie powiedział. Okazuje się że mój korespondent oczekiwał chyba ekspresowej odpowiedzi i z góry denerwuje się, że nie odpisanie mu po chwili oznacza jego odrzucenie. Ale raptus. Pierwsza zółta kartka. Życie to nie sprint i nie każdy odpisze migiem. W końcu jednak odpisałem, uśmierzyłem jego obawy, a potem wymieniliśmy się GG. I na GG zacząłem pisać o tym, że zrobię sobie z tego zdjęcia jego awatar do kontaktu. Milej się pisze na GG jak się widzie obrazek z twarzą rozmówcy. Wtedy rozmowa jest jakaś bardziej osobista. Z człowiekiem, a nie z nickiem.

A rozmówca co wyslał? Pretensje do mnie że mu nie posłałem zdjęcia na maila - choć dostał link do profilu, gdzie ma kilka moich zdjęć. Ale pretensje daje. I zabrania robienia awatara. Okej, skoro tak sobie życzysz. Od razu odechciało mi się z nim pisać. Same zakazy i poganianie. Skoro nie umie spokojnie pogadać, to co byłoby w życiu razem?

Faktycznie, tym razem awatar był zbędny - dla takiego dziwaka szkoda miejsca w pamięci :-)

poniedziałek, 3 listopada 2014

iPadł

Najlepszy dowcip jaki widziałem o produktach Apple to rysunek przedstawiający trójkę rozradowanych dzieci z tatą. Dzieciaki mówią na głos: iPad, iPod, iPhone. A tata siedzi na kanapie z mniej wyraźną miną i myśli sobie iPaid. Kto zna angielski ten wie o co chodzi...

Ja miałem w ostatnim miesiącu przypadki które mogę nazwać iPadł. I zdarzały mi się w różnych konfiguracjach kilka razy, Bywało że reinstalowałem system żonglując między Mavericks a Yosemite (ale już szczęśliwe nie będąc zmuszonym cofać się do Snow Leoparda). A potem komputer popisał się jeszcze bardziej i tuż przed imprezą odmówił pracy przy graniu muzyki z YouTube a potem, przywrócony z szybkiego backupu, ponownie się rozkraczył i to do tego stopnia, że pierwszy raz odkąd używam Apple zobaczyłem na starcie znak złego ładowania się systemu.

A potem, żeby było śmieszniej, pech dotknął mój dysk backupowy, i on się chwilowo uszkodził - ale to z mojej ewidentnej winy, wyrwania wtyczki w czasie pracy. No i straciłem moje backupy. Normanie nie używam ich za często, ale wiem że jak je stracę co jakiś czas, to akurat wtedy będą potrzebne. W pewnym momencie zostałem więc z najnowszą wersją systemu, od czasu do czau wieszającą się u mnie, i z komputerem który mając poprzednio bardzo mocno uszkodzoną baterię być może sam legł niewielkim uszkodzeniom od niej.

Czyżby to była metafora mojego własnego życia?

niedziela, 2 listopada 2014

WK kwadrans

No i mam mój WK kwadrans czyli 16 minut wspanialej muzyki Wojciecha Kilara. Puszczam sobie playlistę w losowej kolejności, jeden kawałek leci za drugim. Wszystko w staropolskim rytmie poloneza który się gdzieś tam przeplata, nawet zagłuszany wojskowymi werblami. A polonez to taniec chodzony, idealny do nadawania spokojnego rytmu temu co się robi.

Już dawno temu zacząłem tak dobierać muzę aby idealnie wspierała mnie w pracy na komputerze. Dlatego mogłem słuchać niektórych utworów w kółko setki razy. I zawsze gdy trafiam na kolejne utwory czy całe albumy które mają taką magiczną moc, to je dodaję. Z "Pana Tadeusza" wziąłem około połowy utworów. Romantyczne zaloty Telimeny nie bardzo nadają się do pracy w nieomal wojskowym rytmie. Ale werble czy napoleońskie fanfary - jak najbardziej tak.

Najciekawsze jest to, że ja się czuję w tej muzyce zanurzony. Tak jakby ona krążyła w moich żyłach. W mojej głowie pulsują nuty poloneza albo motywy Marsylianki do których Kielar się w "Roku 1812". Albo bitwa z batalionem Płuta - jakże inaczej słucha się tego na spokojnie, bez ognia strzałów i bitewnej wrzawy. Ten minimalizm Kielara, oszczędność dźwięków, jest po prostu genialny. Niby tylko werbel, czasem trąbka i jakieś dzwonki - a jaka to sugestywna rytmika. Albo z kolei niebywała przestrzeń, jaką budują odzywające się na polowaniu myśliwskie rogi.

Czuję się jakbym żyjąc w realnym świecie w środku siebie żył w jakiejś baśni.

sobota, 1 listopada 2014

Śmierć Jacka

Skoro pierwszy listopada to i pisanie o śmierci jest na miejscu. Ale ja piszę tak naprawdę o muzyce. Pierwszy listopada to wielki dzień zadumy. Nad tymi którzy odeszli i nad nami samymi. Ale tłem do zadumy może być przecież muzyka. Jeśli jest piękna i chwyta za serce. A takiej muzyki można słuchać w kółko w każdy dzień roku.

Już od pewnego czasu interesowały mnie motywy muzyczne z filmu Andrzeja Wajdy "Pan Tadeusz". Podobał mi się motyw dźwiękowy, choć bardzo prosty, z opowieści Gerwazego o szturmowaniu zamku stolnika przez Rosjan. Tylko że w filmie to było tło. A ja wreszcie trafiłem na czystą ścieżkę dźwiękową. Najpierw oczywiście na poloneza. Ale potem na całą płytę z filmu. I wybrałem sobie z niej 7 utworów, których słuchałem w kółko przez wiele dni.

Siedem utworów to wydaje się wiele ale moje iTunes grzecznie podsumowało je na łącznie zaledwie 16 minut muzyki. Niewiele ponad kwadrans. Wybrałem to co bardziej mnie poruszało. Poza polonezem w dwóch wersjach oczywiście trzy motywy militarne - szturm zamku, bitwę i rok 1812. Do tego coś na pograniczu militarystyki czyli polowanie. No i tytułowa śmierć Jacka Soplicy. Zaledwie minuta, coś na kształt poloneza, ale bardzo powolne i będące wielką porcją zadumy, choć tak krótko trwającą.

Zaduma to azyl od galopu życia - czasem warto sobie na niego pozwolić.