piątek, 31 października 2014

Bardzo brzydka reklama

Tym razem bardzo brzydka reklama, ale bynajmniej nie w sensie jej negatywnej oceny przeze mnie :-) Powód jest zupełnie inny i wyjaśni się gdy przeczytamy pierwsze zdanie tego anonsu, na który trafiłem w kategorii szukania partnera. Pisownia oryginalna.

Bardzo brzydki facet około 40, gruby, za chwilę siwiejący ale zdrowy i bez nałogów pozna bardzo przystojnego, fajnego, dobrze zbudowanego i męskiego faceta z którym nie bedzie wstydu pokazać się w fajnych miejscach. Nie mam zamiaru nikogo utrzymywać - mam duże serce i jeszcze wierze w miłość. Potrafię dać poczucie bezpieczeństwa i szukam relacji na lata - warunek: musisz być zdrowy, bez nałogów i ze mną zamieszkać.. Odpowiem na ciekawą odpowiedź z kilku zdań złożonych a nie na numer telefonu. 

 W sumie to całkiem sympatyczna reklama - właśnie dlatego że wyczuwam w niej dystans do siebie i poczucie humoru. Lepszy taki dystans niż zadęte opisywanie się jako "spoko kolesia" czy "słodkie ciacho". Ma ona szansę przykuć uwagę przez odmienność. Ale czy będzie skuteczna?

To tak naprawdę zależy nie od samej reklamy, ale od tego czy trafia w grupę docelową. A grupa docelowa tej reklamy jest - czego się obawiam - bardzo słabo obecna wśród przeglądających te anonse. I to jest bolączka wszystkich szukających do związku - zbyt mało osób, z którymi można się do tego przymierzać.

A z próżnego nawet Salomon nie naleje ;-)

czwartek, 30 października 2014

Rodzinna fikcja

Czat zawodowy to miejsce gdzie spotyka się idiotów tak często jak drzewa w lesie. Ale czasem ten ich idiotyzm jest subtelnie dziwny. Ba, nawet jest ubrany w szaty zwykłej rozmowy. Tylko że w tej opisywanej dziś "zwykłej rozmowie" było po prostu coś dziwnego.

Dwa razy gadałem z jakimś panem, który chciał u mnie zamówić masaż rodzinny. Dla siebie, dla żony i dla syna. Pierwszy raz stykam się z taką propozycją. Już wcześniej kilka razy pytały mnie małżeństwa czy bym nie zrobił im masaż, ale jakoś w realu się nikt nie umówił. Dlatego jakoś sceptycznie do takich propozycji podchodzę. Ale w przypadku tych małżeństw bardziej chodziło o to aby robić masaż jednej osobie na oczach drugiej. Choć częściej takie spotkanie nie wychodziło z tego banalnego powodu, że "wierny mąż" miał jakieś dziwaczne życzenie aby masażysta bzykał jego żonę.

W tym przypadku nie było na szczęście mowy o bzykaniu żony. Ale mieszkanie dziecka już samo w sobie wydało mi się dziwaczne - nawet o wiele bardziej niż propozycja bzykania żony. Ale zaczęło mnie dziwić co innego - takie gadki szmatki z klientem i jego nie kończące się wypytywania. Irytują mnie takie rozmowy o posmaku bajkopisarstwa. Tracę na nie czas, a nie udaje się umówić na konkretne spotkanie. I tym razem straciłem po prostu cierpliwość. Zdenerwowałem się i zakończyłem rozmowę.

Wpadłem jednak potem na lepszy pomysł, aby na przyszłość zaproponować takiemu rozmówcy pogawędkę przez telefon pod pretekstem szybszego wyjaśnienia mu wszystkiego - bajkopisarz nie zadzwoni i tym się wtedy zdemaskuje :-)

środa, 29 października 2014

Czas to pieniądz

Stara maksyma biznesowa. Może nie tak stara jak czas ale pewnie tak stara jak pieniądz - albo prawie tak stara. Ale tak na poważnie, to czas jest pieniądzem także w znaczeniu bardziej przyziemnym. Jeśli koszt usługi zależy od czasu jej trwania - to czas przekłada się na pieniądz. To oczywista zależność. W teorii oczywista, w życiu bywa bolesna ;-)

Przekonałem się o tym gdy umówiłem klienta, który zamówił opcję godzinną. Opcja podstawowa a zatem mniej urozmaicona. Więc, w porównaniu do opcji pełnej, bardziej nudna. Ale klient nie odczekał do końca masażu - w połowie zapytał czy coś jeszcze robię. W sensie czy mam jakieś inne rodzaje usługi w ramach sesji. Jeśli nic dodatkowego (jakościowo) nie ma, to zrezygnował z dalszej usługi. Zapłacił około polowy, co jest i tak sukcesem, bo to już decyzja uznaniowa. I wyszedł.

A dla mnie kilka zmartwień. Największe jest takie, że nie byle w stanie sprostać oczekiwaniom klienta. Po prostu oczekiwał czegoś innego, masażu znacznie mocniejszego. zawsze podkreślam, że to masaż delikatny, ale każdy to może inaczej rozumieć. martwi mnie klient niezadowolony, bo nie wróci na pewno a jeszcze może będzie źle o mnie rozpowiadał. Inna sprawa, że zawsze znajdą się klienci niezadowoleni, to też normalne.

Oczywiście nie bylem też szczęśliwy z powodu mniejszych pieniędzy, akurat w okresie gdy zbierałem na opłaty. Ale zmusiło mnie to do pomyślenia o ofercie. Czy coś jest nie tak w samej ofercie? Nie, po prostu to nie jest masaż dla każdego - to oczywiste. I wymyśliłem coś innego - trzeba po prostu informować klientów o tym jakie czasu masażu są zalecane w różnych sytuacjach. W ten sposób uniknie się posądzenia o jakieś naciąganie na za długi czas. Ten sam masaż może dla jednego być w pełni komfortowy w ciągu godziny, ale dla innego znudzi się po 30 lub 45 minutach.

Przekuć porażkę na ulepszenie oferty - to jest właśnie sukces ;-)

wtorek, 28 października 2014

LoL

A dziś dla równowagi coś ciekawego i lekkiego. Inny anons, umieszczony niedaleko cytowanego wczoraj. Autorem jest jakiś dziewiętnastolatek ze Śląska. Zwróciłem uwagę na ów anons, bo jako zdjęcie była tam podobizna Naruto.

Cześć, szukam kogoś na stałe, lub do znajomości aby od czasu do czasu w coś pograć xD Interesuję się mangą, anime. Oprócz tego lubię od czasu do czasu zagrać w League of Legends. Jeżeli jesteś chętny się poznać, odezwij się :) 

LoL - czyli League of Legends. Znam ze słyszenia. Ja grałem w WoW - czyli World of Warcraft. Ale już nie gram. Nie mam na to kasy - są ważniejsze wydatki. A poza tym straciłem wenę do grania. W sumie to w obecnym czasie jedynie od czasu do czasu układam sobie pasjansa - to nawet nie dla przyjemności, ale jako wróżbę na komputerze. Taka minimalistyczna wersja grania.

Czy taki chłopak, teoretyzując byłby dla mnie dobrym kandydatem? Oczywiście abstrahuję od tego kogo on szuka i jaki ma ogólnie charakter. Rozpatruję tylko to, o czym pisze w anonsie. Myślę, że jednak nie. Co z tego że gra? Gra w nieco inną grę niż ja grałem, a ja nie gram obecnie w ogóle w tego rodzaju gry. I w większość z nich nie zagram z powodu technicznego, bo nie mam Windowsa tylko inny system operacyjny..

A jego zainteresowanie manga i anime? Od lat zbieram yaoi i mam kolekcyjkę około 1500 obrazków. Ale samą mangą czy anime się nie interesuję - w sensie śledzenia fabuły różnych historii. A jest ona bogata z tego co wiem. A więc dla takiego miłośnika mangi i anime moje zbieranie yaoi to jedynie prześlizgiwanie się nad tematem.

Wyjdzie czy nie wyjdzie - mimo wszystko fajnie było zobaczyć wśród zdjęć nudnych penisów twarz sympatycznego Naruto ;-)

poniedziałek, 27 października 2014

Ku.wa wszyscy

Rzadko kiedy zdarza się aby anons zaczynał się od słowa "kurwa". Dlatego też gdy na taki anons trafiłem, przykuł moją uwagę. Nieświadomie autor anonsu sięgnął po marketingowy schemat AIDA (Attentiion, Interest, Desire, Action) i sprawie zadbał o owe "Attention". Oto jego dzieło:

Ku.wa wszyscy tu myślą kutasami tylko! Poddaję się i już nie szukam. Poznałem miłość mojego życia ale on po pół roku powiedział, że nie chce się wiązać teraz nie mam już nic. Razem z nim odeszły marzenia, chęć walki i starania się . Życie straciło sens. Zrobiłbym wszystko żeby go odzyskać......... Czemu tu wszystko jest tak posrane? 

W sumie zwróćmy uwagę, że formalnie nie ma tu słowa "kurwa" a jest słowo "ku.wa". Ale psychologia czytania pozwala odtworzyć niekompletny wyraz, szczególnie gdy w środku jest tylko mała kropka. Ale do przykucia uwagi to wystarczyło. Potem zaś pojawia się zainteresowanie, drugi element schematu AIDA - mamy bowiem całkiem ciekawą historię. Na początku co prawda powszechne narzekanie na "wszystkich". Ale potem ciekawy wątek poznania miłości życia - kto się tym nie zaciekawi?

Nawet nie zastanowisz się dlaczego pomimo poznania miłości życia szuka partnera w stosownym dziale ogłoszeniowym. Taka jest magia dobrej reklamy, że nie pozwala na racjonalne przemyślenia kiedy ją odbierasz. refleksja może przyjść potem, gdy rozkładasz reklamę na czynniki pierwsze. No cóż - okazuje się, że nic nie wskórał z tą miłością życia. Smutne. Tak naprawdę jednak jest pewna nadzieja. Może się uda go odzyskać?

Fajna reklama - w sumie jako anons jest niejednoznaczna. Bo czego autor anonsu szuka? Powrotu do ukochanego? To chyba nie przez publicznie dostępne ogłoszenie. Znalezienia kogoś nowego? Ale to będzie trudniejsze bo każdy wie, że nadal myśli on o swoim byłym.

A może powód anonsu był najzwyczajniej inny - po prostu chciał się "komuś" wyżalić?

niedziela, 26 października 2014

Postrzeganie

Miałem dziś zabawny przykład obserwacji własnego postrzegania ludzi. Przykład śmieszny, ciekawy i całkiem pouczający - ale przede wszystkim bardzo pozytywny, jak mi się przynajmniej wydaje. To taki mały optymistyczny początek dnia. Akurat jesień w pełni, więc szczypta optymizmu jest bardzo w cenie :-)

Paweł narysował ad hoc prześmiewczy obrazek pewnego człowieka. A ja go zobaczyłem gdy mi go pokazał i zapamiętałem kolejność postrzegania. Najpierw twarz - oceniam po twarzy czy go rozpoznaję. Potem uniesiona ręka - bo wydaje się dziwna. Szybkie skojarzenie historyczne - czy to nie jest ręka w nazistowskim przywitaniu? Nie, taka uniesiona po prostu do góry. I dopiero na końcu widzę że pan ma wywalonego na wierzch penisa w czasie wytrysku, a pracuje przy nim ręka.

Ucieszyłem się z tej obserwacji. Moim zdaniem mam prawidłowe podejście do oglądania ludzi. Najpierw twarz - bo to jest klucz do oceny wizualnej człowieka. To dzięki twarzy ktoś się podoba lub nie. Potem patrzę na resztę - a najmniej na miejsca intymne. Więc cieszę się, że nie mam na ich punkcie niezdrowego hopla. Dlatego zniesmaczają mnie zdjęcia penisów czy tyłków na cudzych profilach. Z jednym wyjątkiem, jeśli zdjęcia takie są autentycznie zabawne. Ale to prawie niespotykane. 

A wy w jakiej kolejności postrzegacie innych ludzi?

sobota, 25 października 2014

Przyczółek

Aby zdobyć jakiś obszar trzeba najczęściej uchwycić przyczółek. To znane słowo z kampanii wojennych. Ale przecież używane jest potocznie także w normalnym życiu. I właśnie takiego przyczółka brakowało mi dotąd gdy przymierzałem się do pracy związanej z internetem.

Zajmowałem się internetem i sprawami związanymi z marketingiem internetowym lata temu, wtedy byliśmy w tym jednymi z pionierów w Polsce. Potem oczywiście wypadłem z obiegu, gdy sprzedałem udziały w firmie i wycofałem się z branży. Ale jakaś pasja do marketingu internetowego pozostała. Znalazłem sobie ciekawe poletko - marketing idei związany z własnym życiem. Szukając kogoś i tworząc profile internetowe mimowolnie wykonujemy taki marketing. W sensie marketingowym "sprzedajemy się", oferując nie jakiś produkt zewnętrzny albo usługę - lecz samego siebie. W sensie marketingowym jesteśmy "towarem", czyli czymś o czym udziela się informacji, docierając do potencjalnego "klienta" i zachęca go do podjęcia określonej akcji - oczywiście nie kupna, jak w marketingu prawdziwych towarów handlowych, ale np. poznania się.

Teraz, zupełnie przypadkowo, trafiłem na ogłoszenie o pracę, które mnie zainteresowało. I nagle przekonałem się, że mam przed sobą właśnie ów wymarzony przyczółek. Zacząłem więc rozgryzać te zagadnienia. Wiele przede mną nauki i odświeżania już posiadanej wiedzy - ale taką naukę szczerze kocham. Bo wiem że jest ona w pełni użyteczna. I wreszcie wiem jak się zabrać do tej całej pracy związanej z internetem.

Co prawda mam też od znajomego z którym już robiłem biznesy, propozycję pokrewnej pacy marketingowej w internecie - i właśnie w sprawie tamtej pracy kompletnie nie umiałem wyczuć bluesa - ale mam nadzieję, że od tego przyczółka uda mi się przeskoczyć także do przyczółka dla tamtej dodatkowej pracy. Bo wiele spraw zazębia się i jest podobnych. A jeśli widzę początek, już nie kręcę się w kółko, to mam motywację do pójścia dalej.

Obym tylko miał jeszcze dość siły aby iść za motywacją :-)

piątek, 24 października 2014

Wyśmiejesz mnie?

Czasem coś co miało być zabawne nie jest (w pozytywnym tego sensie) zabawne, a to co mogłoby nie śmieszyć - śmieszy. Miałem taką rozmowę na czacie. Chłopak z góry dał do zrozumienia, że boi się wyśmiania. Ale kiedy zapewniłem go że się nie wyśmieję, to ujawnił o co biega...

Miał po prostu fetysz do obcisłych gładkich strojów i ubrań. Każdy może mieć jakiś fetysz, nic w tym dziwnego. Jedyny fetysz seksualny, ktorego bym nie tolerował to osiąganie przyjemności z zabijania zwierząt. Ale do ciuszków - co za problem mieć zamiłowanie i kochać się w nich. No to przeszliśmy na GG i tam pisaliśmy. Jak widać nie śmiałem się z tego czego się obawiał.

Ale potem w rozmowie przyznałem się że nie znam się na ciuszkach - i on pożegnał się ze mną wychodząc z GG. Oczywiście to było pożegnanie na amen, a nie chwilowe wyjście. Obraził się widocznie na mnie za to, że nie znam się na ciuszkach. I to mnie rozśmieszyło. 

Zabawne, że czasem nie śmieszy to co niby miałoby śmieszyć ;-)

czwartek, 23 października 2014

Biała wróżba

Ciekawostka przyrodnicza - a zarazem typowy dla mnie przykład - to dopatrywanie się znaków lub wróżby z różnych elementów rzeczywistości mnie otaczającej. To dość ekscentryczne hobby, ale nieustannie podtrzymywane przez to, że owe znaki czy wróżby zdumiewająco często się sprawdzają.

Miałem taką sytuację niedawno. Wracam od klienta do domu. Przystanek autobusowy. Grupa fajnych chłopaków stoi niedaleko zaparkowanego na chodniku auta, Pewnie też czekają na autobus. Jeden mi się podoba. Oczywiście chłopak, a nie autobus. I potem wsiadają do tego auta, które jednak należało od jednego z nich - białe BMW - i odjeżdżają. Cóż, moglom sobie pomarzyć o chwilach gdy sam jeździłem podobnym niemieckim autem. Ale to jeszcze nie jest żadna wróżba.

Wracam do domu, jestem już u siebie, na własnym osiedlu. I co widzę - podobne w kolorze i sylwetce BMW zaparkowane u siebie, ale nieco większy i lepszy model. Dwa punkty wyznaczają prostą, a dwa analogiczne samochody - mogą oznaczać jakąś wróżbę czy znak. Okej, przyjąłem do wiadomości. W domu niedługo potem mam drugie zamówienie, więc jadę do kolejnego klienta. I co widzę? Biały range rover u mnie na osiedlu. O, to już trzeci element. Wracam z masażu i widzę tego samego range rovera, ale tym razem odczytuję cyfry na tablicy rejestracyjnej - 67 i 69. Obie z nich mają dla mnie bardzo wyraźne znaczenie symboliczne - 67 to rok urodzenia a 69 to moje inicjały.

A więc trzy białe auta, coraz lepsze, a ostatnie ma dodatkowo symboliczne liczby na rejestracji - i jak tu nie być zakłopotanym? ;-)

środa, 22 października 2014

Znasz iksa?

Czasem rozmowa z kimś przez internet wydaje się podejrzana. Mogą być tego różne powody Ale jednym z nic jest to, że poznajemy osobę, która nagle podejrzanie wypytuje nas o kogoś zupełnie innego, zdumiewająco dużo o nim wiedząc. I łatwo się domyślić jakie jest tego wytłumaczenie.

Miałem niedawno taką rozmowę. Rozmówca wypytywał mnie o pewnego chłopaka. Kiedy potwierdziłem że go kojarzę to od razu zaczął mnie pytać o czas gdy ten chłopak mieszkał u mnie. Powinno mnie to zaalarmować. Bo skąd nagle on wie, że ten chłopak u mnie mieszkał, skoro tylko wie, że go kojarzę? No a w tej sytuacji mleko się rozlało. On już wiedział że ja to ja. A potem wypytywał mnie o tego chłopaka dalej, lecz udzielałem informacji bardzo dyplomatycznie, w imię zasad. Nie mówię obcym o moich znajomych, obecnych lub byłych.

Potem oczywiście on się przyznał że sam jest tym chłopakiem o którego pytał. Mleko się jednak rozlało z zupełnie innego powodu. Formalnie wobec niego jestem w porządku, bo nie wygadałem mu nic niestosownego o nim. Jedyne zagrożenie jest takie, że on może kiedyś pod kolejnym nickiem po prostu ze mną pogadać i pociągnąć mnie za język. Akurat w rozmowach nie mam nic do ukrycia, ale nie czuję potrzeby opowiadania mego dalszego życia właśnie jemu, bo to zamknięty rozdział.

Jak więc powinienem postępować w przyszłości - od razu udać że nic nie wiem o danej osobie i wtedy mogę być wzięty za kogoś innego :-)

wtorek, 21 października 2014

Szept rozpaczy

Wczoraj zamieściłem anons, który nazwałem krzykiem rozpaczy - bo jego wymowa była jak najbardziej uzasadniająca takie określenie. Dziś zamieszczam anons, który mógłbym określić - dla porównania - jako szept rozpaczy. Położony dosłownie kilka anonsów dalej. I też przytoczony w pisowni oryginalnej.

Żadnych seks przygód. Absolwent studiów I stopnia lepiej brzmi :D niż były student. po za tym zwariowany ale bez przegięć, nie mam połamanych nadgarstków to znaczy nie jestem ciotką o boże o matko, chociaż i takich nie krytykuję ale rozśmiesza Mnie takie coś, pozytywnie, dobry humor się przyda, ale bez urazy niech każdy będzie jaki chce być. Ważne wartości dla Mnie to: nie czyń drugiemu co Tobie nie miłe. i Niech każdy będzie jaki chce, byle by nikomu Krzywdy nie robił;) Nie umawiam się na seks przygody, chociaż popisać różne głupoty każdy piszę, ale na spotkanie nie licz. Szczerze wolę uczucia, możesz powiedzieć, że wierze w bajki, ale staram się wierzyć w miłość. Zdrada - hmmm- to najgorsze co może być. Po co byś w związku i z kimś się bzykać na prawo i lewo? Bo co ktoś uważa, że związek to stabilizacja, a seks na prawo i lewo to zaspakajanie się? Jeśli nie jest Ci dobrze z tą osobą to po co z nią jesteś? Ranisz Siebie i tą osobę, ale ok jak mawiali moi znajomi- nie znasz życia, to ok, twierdząc, że mam złe podejście, że krytykuję takie zachowanie- ok niech każdy robi co chce. Ja nie uważam, żeby kogoś ranić! Sam nie raz byłem zraniony. Niestety mimo iż, znam niemiecki, skończyłem studia- nie czuję się w pełni spełniony, brak drugiej osoby, którą można pokochać, o którą można dbać to jest moje spełnienie. Pozdrawiam Wszystkich ;) 

Po pierwsze - jest znacznie dłuższy od wczorajszego, a więc mniej wymowny. Po drugie - nie jest tak ostry w swoim wyrazie. To bardziej gawędzona szeptem litania oczekiwań i poglądów na temat związku. Pośrednio ukazująca typowe wady w podejściu do uczucia i relacji międzyludzkich, typowe błędy jakie ludzie popełniają. Mam na myśli błędy, które autor anonsu wytyka. 

Tak naprawdę to esej na temat własnych oczekiwań, coś w rodzaju prezentacji własnego strumienia świadomości. Dobre jako esej dla koneserów potoku myśli - ale mało przemawiające jako anons dla zabieganych osób. Wielu szuka partnera tak intensywnie, że nie ma czasu przeczytać nawet krótkich anonsów do końca. To trochę tak jak z tym pracownikiem na budowie ze znanego kawału. Na pytanie czemu biega z pustą taczką odpowiedział, że jest tyle roboty że nie a czasu załadować. 

Goethe napisał raz długi list do pewnego hrabiego i zakończył zdaniem - przepraszam panie hrabio że napisałem długi list, ale nie miałem czasu napisać krótszego. i napisał to człowiek, którego IQ szacuje się na 180. Faktycznie, krótki, zwięzły i porywający tekst jest napisać najtrudniej. Ale niestety taki tekst najłatwiej zatrzyma czyjąś uwagę. Coś za coś. Jeśli chcesz wypaść lepiej - musisz się napracować.

Jeśli wypadniesz gorzej - zawsze możesz trafić na bloga i zostać uwiecznionym dla potomności ;-)

poniedziałek, 20 października 2014

Krzyk rozpaczy

Rzadko kiedy anons jest dawany bardziej sobie a muzom niż w konkretnym celu, który powinien określać dział jego zamieszczenia. Niekiedy jednak i na taki rodzaj anonsu można trafić. Dziś przedstawiam anons, który określiłbym jako krzyk rozpaczy. Najczęściej zachowuję pisownię oryginalną, a dziś szczególnie ją zachowam - aby i ona może pokazała emocje piszącego ów anons.

Umiera się na wiele sposobów: z miłości, z tęsknoty, z rozpaczy, ze zmęczenia, z nudów, ze strachu i kiedy się wie, że nic się już nie zmieni... Umiera się nie dlatego, by przestać żyć, lecz po to by żyć inaczej. Kiedy świat zacieśnia się do rozmiaru pułapki, śmierć zdaje się jedynym ratunkiem, ostatnią kartą, na którą stawia się własne życie. życie stało się dla mnie nie do zniesienia ale na was pierdolonych oszustach nie robi to wrażenia.Myślicie tylko o jebaniu, kutasach i spustach. Zanadto zaufalem pedałom i to mnie zgubiło...a chcialem tylko kochać i być kochanym. Czy za wiele chciałem od życia?? Za wiele jak sie okazało.. 

W sumie nie wiadomo o co chodzi. Obstawiam trzy możliwości. Najlżejsza opcja to ogólny zawód poziomem osób szukających kontaktu w internecie, a w szczególności związku. jeśli tak, to widocznie sporo zaleźli autorowi anonsu za skórę, bo bardzo go to zabolało. Średnia opcja to konkretne nieszczęście, na przykład "złapanie plusa", które staje się (dosłownym albo przenośnym) wyrokiem śmierci - czasem uczuciowej, czasem społecznej a czasem wręcz biologicznej. Ale najcięższa opcja, to chęć popełnienia samobójstwa, która skutkuje zamieszczeniem tego anonsu jako swego rodzaju listu pożegnalnego. Oby to nie był ten przypadek. 

A teraz dylemat - odpisywać na taki anons czy nie? Po namyśle doszedłem do wniosku że nie. Formalny powód - autor nie podał o sobie żadnych informacji. Wnioskuję z tego że nie ujawniając choć rąbka tajemnicy o sobie, nie oczekuje kontaktu. A pisać jakieś komentarze do jego anonsu, które i tak mogą zostać opacznie zrozumiane... To nie ma sensu. On nie pyta czy znajdzie kogoś. On pisze że nie znajdzie - a więc nie ma sensu na silę się z nim kontaktować.

Wszyscy kiedyś umrzemy - ale lepiej nie umierać z krzykiem rozpaczy na ustach...

niedziela, 19 października 2014

Technika sporu

Spór tym się różni od kłótni, że w czasie sporu jest walka na argumenty - a w czasie kłótni jest zacietrzewienie i przepychanka da samej przepychanki. W czasie sporu dociekamy prawy, w czasie kłótni - obstajemy przy swoich racjach. Otóż granica między sporem a kłótnia jest czasem trudna do uchwycenia.

Jeśli zaczynamy spór z bardzo mocnym przekonaniem o swojej racji, a potem stopniowo okazuje się że musimy poddać kawałek po kawałku nasze poglądy, to łatwo pomylić spór z kłótnią. Wydaje się bowiem, że w zacietrzewieniu jesteśmy niereformowalni. A tak naprawdę najczęściej okazuje się że początkowy monolityczny przedmiot sporu okazuje się złożony na tyle, że z jego kawałkami można się zgadzać lub nie.

Nagle okazuje się że w części nie mamy racji. Gdybyśmy nie mieli racji w całości, to byłoby proste. Ot, przyznać wypada że się myliliśmy. Zrobi tak każdy poważny człowiek, który w czasie sporu walczy na argumenty, a nie na utrzymanie za wszelką cenę swojej pozycji. Ale jeśli tylko częściowo racji nie mieliśmy, to cześć naszej racji pozostaje. Łatwo wtedy dostrzec tylko tę pozostającą część i mieć mylne przekonanie, że w ogóle nie zmieniany zdania, choć tak naprawdę cześć naszego zdania już się ukruszyła ;-)

W czasie sporu zadziwia nas nie tylko to, że przedmiot sporu może być bardziej złożony niż nam się wydawało - ale także to że ludzie bywają bardziej prości w ocenie niż powinni ;-)

sobota, 18 października 2014

Wanna

I bądź tu dobry dla ludzi, a oni ci za to odpłacą szyderstwem. Przejechałem się na tym w rozmowie zawodowej, o której pisałem wczoraj. Trafił mi się taki DK, który zaczął kombinować jako koń pod górkę - aż doszedł do szczytu. Wyszło na to, że usługę powinienem wykonać za darmo - bo wykroił z niej to co darmowe ;-)

Porównywałem moją usługę do wanny. cześć czasu zajmuje jej napełnienie, a dopiero reszta to sama kąpiel. To całkiem udane porównanie - płaci się za kąpiel (czas samej kąpieli) a nie za czas napełniania wanny, czyli ową "rozbiegówkę". Wyszło na to, że klient chciał kąpieli, którą potraktowałbym jako darmowe napełnianie wanny ;-)

Tylko, że darmowe jest w tym przypadku zawsze razem z tym co płatne, a nie osobno. Ale bylem mu wdzięczny za te uwagi bo postanowiłem je uwzględnić w mojej ofercie. Po prostu dodałem informację, że cześć cen jest promocyjna - zaś oferty promocyjne nie łączą się. Bo w istocie są to ceny promocyjne, zaniżone w porównaniu do czysto matematycznych proporcji.

Tego klienta nie przekonałem w jego cwaniackiej logice - ale za to przekonałem się jak przekonać kolejnych ;-)

piątek, 17 października 2014

DK

Kto grał w Warcrafta albo World of Warcraft ten doskonale zna Death Knighta. Mnie osobiście ci czarni rycerze, popularnie zwani DK, kojarzą się szczególnie z II częścią gry - czyli Warcraftem II. Ale w życiu realnym tych rycerzy śmierci oczywiście nie ma. Jednak skrót DK się nie marnuje i poza oznaczeniem sympatycznej Danii może mieć także inne znaczenia.

W moje pracy DK to Dociekliwy Klient. Bardzo ciekawa kategoria, bo są dwa rodzaje DK - czarny i biały. Biały DK to klient pozytywnie dociekliwy. Dopytuje o szczegóły usługi, naprawdę zbiera informacje i jeśli go przekonać - jest duża szansa że z usługi skorzysta. Czarny DK to klient negatywnie dociekliwy - czyli szukający dziury w całym. Taki klient jest upierdliwy, złośliwy, ironiczny. Ale rzadko kiedy taki klient przychodzi sam z siebie. najczęściej staje się nim w czasie rozmowy.

Upierdliwa złośliwość to cecha klientów, którzy reagują w taki sposób, gdy rozmowa nie potoczy się po ich myśli. Niedawno miałem taki przypadek. Podałem ceny usługi, w krótszych wariantach czasowych były one niższe niż w dłuższym. Więc klient zamiast zamówić godzinny pakiet, chciał zamówić dwa półgodzinne, bo ich łączna cena była niższa. Tłumaczem czemu tak jest - otóż nie kalkuluję części czasu jako "rozbiegówki". No to klient chciał same rozbiegówki - aby wtedy wszystko było po prostu za darmo.

Zupełnie jak w dowcipie o krasnoludku na stacji benzynowej:
- ile kosztuje kropla benzyny?
- nic
- to poproszę milion kropel.

czwartek, 16 października 2014

Mistrz recenzji

Wielki Redaktor potrafi wybrać wspaniale teksty, utworzy, cytaty. zabawia tym publiczność, ukazuje głębie swoich kulturalnych zainteresowań. Jest jak lew salonowy, zawsze gotów wyciągnąć z rękawa bukiet kwiatów, zawsze potrafi dobrać wspaniałe dzieło do najzwyklejszej nawet chwili. Ale co kryje się za tą wspaniałą sceną?

Ale po drugiej stronie tej monumentalnej sceny i fascynującego przedstawienia jest bagno. Tkwią w nim gnijące myśli i zapiekłe urazy. To one przyciągają takie, a nie inne elementy pokazu. To one dyktują wybór. A jeśli po drugiej stronie jest osoba emocjonalnie zaangażowana i zarazem inteligentna oraz wrażliwa - to on potrafi wyczytać to, co w tym pozornie niewinnym przekazie jest skierowane osobiście do niej. Nie jako kwiaty, ale jako igły bijące prosto w serce.
 
To swoista tortura. Formalnie mamy do czynienia z jakimś niewinnym utworem albo recenzją. Na niewinny temat. Ale gołym okiem widzimy w nim nawiązania do nas. I co gorsza są to nawiązania często ironiczne, złośliwe, a nawet destrukcyjne. Ktoś po prostu bije nas w białych rękawiczkach. Dla postronnego obserwatora pisze sobie a muzom (szczególnie gdy ten obserwator nie widzi komunikacji z drugiej strony owego przedstawienia), ale ten kto ma wiedzieć - wie o co chodzi. Bo na 99% to nie jest przypadek, ale zamierzony, najczęściej złośliwy przekaz.

Faktycznie - taka zawoalowana recenzja czyjegoś życia - ale po mistrzowsku podana w tchórzliwym sosie, bez odwagi napisania wprost.

środa, 15 października 2014

Mistrz uników

Mistrz uników dobry jest w aikido - sztuce walki bez walki, wykorzystującej silę i pasję przeciwnika w celu zaszkodzenia jemu samemu. Ale jeśli taką samą pasję wkłada się w niewłaściwą komunikację - to można komuś zrobić krzywdę. Zwłaszcza wtedy, gdy ta osoba jest z jakiś powodów szczególnie wrażliwa.

Niewłaściwa komunikacja to bardzo grzeczne określenie. I o takim "grzecznym" robieniu krzywdy chcę dziś napisać. Otóż bezpieczną formą publikacji, zwłaszcza w bardzo szybko reagującym internecie, jest cytat. Albo udostępnienie. To nie  ja - to oni. To nie ja napisałem, to Iks napisał do Igreka. A ja tylko przytaczam fragment ich korespondencji - idealnie jeśli to materiał zaczerpnięty z jakiejś książki, można wtedy umieścić profesjonalny przypis.

To wygodna sytuacja - jestem tylko redaktorem, wybieram cytaty i złote myśli. Udostępniam piosenki - przypadkowo o takiej, a nie innej treści. Bo akurat mi się podobają. W ogóle to jestem nieomal Siewcą Kultury. Aż eksploduję całą mą kulturalną wiedzą, rozlewam naokoło siebie ocean genialnie dobranych fragmentów Kultury, z których układam nowoczesną mozaikę. Tworzę fascynujący kalejdoskop kulturalnych ogników na wielkim, płonącym niczym piec, Ołtarzu Kultury. 

Pytanie tylko co się mieści po drugiej stronie sceny... 

wtorek, 14 października 2014

Wieczny dzień edukacji

Dzień Edukacji Narodowej to piękne święto i jak każde święto trwa krótko. A potem wszystko wraca do normy. A tymczasem prawdziwy dzień edukacji jest co dnia. Nie tylko w szkołach i na uczelniach - ale przede wszystkim w życiu. Czyli w najważniejszej szkole - szkole życia.

Niektórzy jednak najwyraźniej ciągle oblewają swój egzamin dojrzałości. A taka realna życiowa matura nie zależy od wieku, a nie formalnie zaliczonej edukacji. Zdajemy ją co dnia w różnych sytuacjach. Normalni ludzie czasem ją oblewają a czasem zaliczają - jak to w życiu. Ale cześć osób należy do kategorii nieuleczalnie niereformowalnych. Kiedyś czytałem artykuł o brytyjskiej edukacji, która poprzez likwidację szkół zawodowych sprawiła że pojawiła się grupa nazywana "non emplyed and non employable" (czyli nie zatrudnieni i niezdolni do zatrudnienia). Ci ludzie są niekompetentni do na podjęcie bardziej wymagającej pracy, a nie ma dla nich prostych zajęć, bo w Anglii ich już nie uczą. Zamiast być dobrym hydraulikiem czy piekarzem są zawodowymi klientami pomocy społecznej.

Można powiedzieć, że w relacjach międzyludzkich jest podobnie. Są ludzie, których można określić jako "nie rozmawiających i nie rozmawialnych". Nie komunikując się we właściwy sposób, czym mogą powodować wiele problemów innym ludziom, a jednocześnie nie są zdolni do otwartej komunikacji. Czasem ich zaniechania i brak odzewu powoduje nieszczęścia u innych ludzi. A szczególnie przykra sytuacja jest wtedy, gdy ci "inni ludzie" mają do danej osoby stosunek emocjonalny. 

Wtedy każde potraktowanie ich z góry lub po macoszemu będzie ich szczególnie bolało...

poniedziałek, 13 października 2014

Zawodowy pech

Skoro dziś trzynasty to notka będzie oczywiście o pechu - a w tym przypadku o zawodowym pechu. Można by długo wymieniać przykłady zawodowego pechu - dają się streścić w krótkich punktach: brak klientów, niesolidni klienci, klienci oszukujący etc. Ale bywają też bardziej subtelne i znacznie ciekawsze przykłady tego zawodowego pechu.

Z mojego punktu wodzenia komunikacja zawodowa z klientami przypomina mi pracę kelnera czy stewarda. W sumie te dwa zawody przychodzą mi na myśl bo wymagają nienagannej aparycji, ale także nienagannych manier i zawodowej uprzejmości. Takiej uprzejmości również ja podlegam i dlatego nie wypada mi w rozmowie z klientem stosować chwytów rodem z rozmowy prywatnej.

W rozmowie prywatnej można po prostu powiedzieć komuś że jest idiotą, kretynem etc. Albo - trochę grzeczniej - dać do rozumienia że jego propozycje są idiotyczne. Jako handlowiec muszę być o wiele grzeczniejszy i trzymać nerwy na wodzy. Dlatego gdy jakiś klient uparcie wykazuje się głupotą, mam zabawny problem. Ale jest na to jeden wytrych - wystarczy powiedzieć że niestety nie mogę mu nic zaoferować i zamknąć okno. 

Można zapytać po co ćwiczyć taką uprzejmość wobec nieprzemakalnych kretynów - po prostu w imię zasad i dlatego aby nigdy nie urazić wartościowego klienta ;-)

niedziela, 12 października 2014

Masażysta okien

Ciekawe się wydarzają rzeczy gdy człowiek jest nieco zmęczony. A tak jest w czasie przeglądania seryjnie setek albo nawet tysięcy anonsów. Tak się złożyło że przeglądaczem anonse w sprawie pracy i co zobaczyłem - zatrudnią masażystów okien. Ucieszyłem się, bo masażysta, ale czemu okien?

Oczywiście okazało się, że chodziło o montażystów. Ale pomyłki tego rodzaju są widoczne także na czatach. Bywa że źle odczytuję nicki albo coś w treści wypowiedzi. Ktoś szukał kogoś z Konstantynowa a ja bylem pewny (i zdziwiony) że z Konstantynopola. Procentuje zainteresowanie historią ;-)

W sumie to tylko powód do śmiechu - ale prawdziwy pech zaczyna się wtedy, gdy na podstawie błędnego przeczytania zrobimy krok dalej. Pół biedy, gdy to rozmowa na czacie. Gorzej gdybym wysłał przez nieuwagę moje CV do firmy zajmującej się montażem okien ;-) 

Na szczęście jakaś wielka wpadka z tego powodu mi się dotąd nie zdarzyła ;-)

sobota, 11 października 2014

Oblicza wiarygodności

Wczoraj pisałem o bramce SMS jako formie sprawdzania wiarygodności i solidności potencjalnego klienta. To prosta metoda unikania pustego wysiłku w przygotowywaniu się do pacy. Po c tracić czas na obsługę klienta, który i tak się nie zjawi. I to nie z ważnych powodów losowych, ale po prostu dlatego że od początku nie miał zamiaru się zjawić.

Stosuję więc weryfikację przez wymóg potwierdzania rezerwacji kontaktem telefonicznym - głosowym lub przez SMS. I zadziwiające jak rozpaczliwie skutecznie to działa. Ostatnio miałem chyba z dziesięć entuzjastycznych rozmów i umówienia się na masaż, które jednak urwały się na kontakcie przez telefon.Najzabawniejsze są jednak rodzaje reakcji klientów.

Na czacie metodą numer jeden jest chyba metoda ucieczki. Zamknął okno albo (co lepiej) wylogował się z całego czata. I szukaj wiatru w polu. To metoda tchórzy. Odważniejsi i bardziej pomysłowi stosują metodę pożegnania - żegnają się i solennie obiecują że potwierdzą (najczęściej "zaraz"), ale nie potwierdzają. I też szukaj wiatru w polu. Jeszcze zabawniejsza jest metoda komplikacji - nagle okazuje się że coś im wypada, kto wie może praca się przeciągnie. Więc potwierdzą później. W praktyce - ad Kalendas Graecas. W sumie każda metoda jest na swój sposób zabawa i każda na swój sposób nuży. Ale to przypomina wybór między przysłowiową dżumą a cholerą.

Dlatego zdecydowanie wolę metodę palcową - kilka ruchów palców po klawiaturze i wciśnięcie zielonej słuchawki lub przycisku wysyłania - po stronie klienta, a po mojej stosowny dźwięk dzwonka w telefonie ;-)

piątek, 10 października 2014

Bramka SMS

Dziś o bramce SMS. Ale bynajmniej nie o takiej jaką zapewne znacie. Tu nie chodzi o internetowe narzędzie do wysyłania wiadomości. Słowo "bramka" jest w znaczeniu bardziej dyskotekowym - jako punkt kontrolny, zapora. Coś jak ochrona lokalu. Przez bramkę trzeba przejść aby wejść do klubu. A to się fachowo nazywa selekcja.

Taką samą selekcję warto mieć w pracy, jeśli polega ona na kontaktach z anonimowymi klientami i umawianiu spotkań. Po co umawiać spotkania, które się realnie nie odbędą? A co gorsza być może blokować nimi dostęp klientowi, który by realnie przybył na spotkanie? Dlatego w pracy z anonimowymi klientami bardzo przydaje się jakaś forma ich weryfikacji. A dokładniej weryfikacji solidności klientów

Przez internet każdy może pisać bajki i umawiać się do woli, bez ponoszenia odpowiedzialności za swoje puste deklaracje. Dlatego sam net nie wystarcza mi do umawiania spotkania z klientem. Wymagam kontaktu telefonicznego w celu potwierdzenia rezerwacji. Najlepiej przez SMS, ale może być też rozmowa głosowa. Zakładam, że jeśli ktoś potwierdza przez telefon, to jest wiarygodny. A na pewno znacznie bardziej wiarygodny do entuzjasty wyłącznie umawiającego się przez net.

Bo wiarygodności nigdy dosyć :-)

czwartek, 9 października 2014

Przesadzacze

Wszystko dobre ale w miarę. A jednak zdarzają się ludzie, którzy lubią przesadzać. Na przykład politycy ze swoimi obietnicami wyborczymi. Ale nawet w mojej skromnej pracy można mieć do czynienia z przesadzaczami.

Przesadzacz to osoba, która jest chętna - albo wręcz napalona - na zdecydowanie więcej niż przewiduje oferta. Ale - uwaga - chodzi tu o zdecydowanie więcej w sensie ilościowym, a nie jakościowym. Bo przesadzaczy jakościowych jet o wiele więcej. Oferuję masaż a oni chcą seksu. No, ewidentnie chcą zmiany jakościowej wykraczającej poza ofertę masażu. To głupie i niezbyt ciekawe do opisywania. Nawiasem mówiąc, tak samo jakościowo przesadzają przy szukaniu związku. Tyle że wtedy niejako przesadzają w dół poprzez ograniczenie oczekiwań. Ty szukasz związku a oni tylko seksu. Też przesada.

Ale przesadzacze ilościowi to ciekawsza kategoria. Ja oferuję masaż maksymalnie godzinny - oni od razu chcą dwie godziny. Skoro oferuję masaż godzinny, t mam jakiś powód ku temu. Może po prostu tyle wystarczy. Może nie ma sensu robić dłuższego. Ale oni wolą zamawiać dłuższy. W sumie żaden z takich zamawiaczy jak dotąd się realnie nie umówił. A co by było gdyby był masaż miejsc intymnych? Z finałem? Okej. A z trzema finałami? Czy to nie brzmi jak tanie przechwałki?

Skoro płacisz komuś za usługę, to może po prostu zaufaj, że on wie w jakim zakresie tę usługę świadczyć :-)

środa, 8 października 2014

Kochankowie dwaj

A na samym końcu pojawili się kochankowie dwaj. To może się wydawać atrakcyjną perspektywą. Czyżby jakiś trójkąt się zapowiadał? Niestety nie, zdecydowanie raczej zerokąt.

Na GG zagaduje mnie ktoś i pytam go standardowo kogo on szuka. A on mi odpisuje - kochanka dla mojego nieśmiałego znajomego, boi się i wstydzi, chciałby zasmakować w seksie MM. No to mu bez namysłu napisałem, że po pierwsze nie gadam z pośrednikami, a po drugie nie szukam seksu. Zaraz się pożegnał. Nie żal mi tego bynajmniej.

A ja nie mogę wyjść ze zdumienia że takie przypadki się zdarzają - maiłem ich już co najmniej kilka. Nie wierzę aby to były formy jakiejkolwiek "koleżeńskiej pomocy". Jakoś intuicyjnie wyczuwam, że chodzi o samego rozmówcę, który szuka kogoś dla mitycznego kolegi. Ale po co taka maskarada? Może się boi przyznać że szuka sam? A może wkręca kogoś? Nie wiem. W sumie to nieważne - liczy się ta intuicyjna pewność, że to jednak oszustwo.

W sumie to, w pewnym sensie, nie byłoby oszustwo - bo oszukiwałby ktoś kogo nie ma, czyli ów nieistniejący kolega ;-)

wtorek, 7 października 2014

Lewitujący dwaj

W międzyczasie wątek zawodowy. Gdy wróciłem od dziecka do domu, oczywiście znów zacząłem szukać klientów. I pojawili się lewitujący dwaj. Czyli klienci - a raczej dopiero potencjalni klienci. Ale tym razem była to para klientów w jakiś sposób negatywna. Obaj powiem niejako zawiśli w próżni i tylko niepotrzebnie śmiecili mi w głowie.

Każdy z nich niby umówił się na masaż i wyraził chęć rezerwacji terminu, ale... Moja procedura przewiduje że rezerwuję dopiero po otrzymaniu potwierdzenia od klienta w formie rozmowy lub wiadomości SMS z jego telefonu. Bez tego nie dokonuję rezerwacji. A panowie jakoś o tym kroku "zapomnieli".

W sumie, teoretycznie rzecz biorąc, mogą się jeszcze odezwać. Było już po północy. Jeden, korespondujący e-mailem, mógł po prostu zasnąć. A drugi, z czata, zapowiedział że jeszcze nie wie czy praca mu się nie wydłuży - więc potwierdzi potem. Teoretycznie obaj mogą wypalić. Ale nawet jeśli wypalą, to wrażenie lewitującej pary będzie nadal w pamięci...

Pożyjom, uwidim...

poniedziałek, 6 października 2014

Dżungarki dwie

Kolejna para - dżungarki dwie. Bo mamy do czynienia z samiczkami. Chodzi oczywiście o chomiki dżungarskie. Tyle że ja zawsze miałem do czynienia z samcami. Ale kiedy mój synek kupował je w sklepie to nie było już samców więc wzięli dwie samiczki. I dlatego ma dwie dżungarki.

Od jakiegoś czasu pojawiał się temat chomika dla synka. Dlatego były pewne kwasy ze strony jego mamy gdy zabierałem z piwnicy klatkę chomiczą dla swego szczura - zresztą klatkę już dość mocno zdezelowaną. A teraz zobaczyłem w jakiej klatce mieszkają te dwie samiczki. W porównaniu do poprzedniej, wcale nie taniej klatki, ta obecna jest po prostu pałacem. Dwa piętra. Z jednej strony zakręcana rura do przejścia między poziomami, z drugiej strony zewnętrzna dobudówka do spania. Kręciołek i miski na pokarm Poidełko zwisające z sufitu klatki. Prawdziwy Hotel Hilton. I druga, równie luksusowa klateczka do przenoszenia. I pewnie zapas jedzenia też nie najtańszego. 

W sumie, pewnie 300-400 złotych zainwestowane. Ale nie krytykuję tego. Bo mama dziecka ma z czego inwestować, a synek niech ma radość opiekowania się żywymi stworzonkami. A dla mnie to niech będzie pozytywna wróżba, że może i ja znajdę niebawem swoją "homo parę" w analogicznie komfortowych warunkach życiowych. 

No cóż, pomarzyć zawsze można :-)

niedziela, 5 października 2014

Byli dwaj

I mamy serię par. Najpierw o byłych dwóch. Jak mawiają, nieszczęścia chodzą parami - ale to nie było nawiązanie do byłych. Choć po części nieuchronnie tak - bo skoro z nimi nie udało się, to jednak było to nieszczęście. I kiedy tak sobie pomyślę, to faktycznie było podwójne nieszczęście.

Tak się bowiem złożyło że w czasie znajomości z nimi wydałem najwięcej kasy na rzeczy które odjeżdżając ode mnie zabrali - albo co gorsza ukradli. Więc w sensie finansowym to było duże nieszczęście. W sensie uczuciowym to także był fakap. Teraz przydałaby się wydana wtedy kasa. Dawniej była ona niczym, ale dziś wiele z tych zakupów ratowałoby cały miesiąc życia. Trudno, takie życie - przynosi tajże straty. Nic już na to nie poradzę. 

A w ogóle to może napiszę jak ich znów "poznałem". Najpierw skontaktował się ze mną jeden z nich pisząc SMS - podawał mi po prostu swój nowy numer telefonu. Wymieniliśmy kilka wiadomości w banalnym stylu co słychać. A na drugiego trafiłem jednostronnie na czacie - podejrzałem go w kamerce. To był kontakt tylko w jedną stronę. 

Cóż, nie tylko nieszczęścia czasem chodzą parami ;-)

sobota, 4 października 2014

Klient popychacz

Wczoraj było o kliencie szmacie - a dziś jest o kliencie popychaczu. I znów jest to świadomie użyte słowo, aby wywołać zamierzoną dwuznaczność. Wiadomo co się gejom kojarzy (i nie tylko gejom) z pchaniem, popychaniem itp. w relacjach erotycznych. Spodziewamy się więc mocnego seksu - a tu zonk. 

A nawet nie zonk, ale dzwonk. Nie dzwonk - ale dzwonek. Bo dzwoni telefon. Klient popychacz to taki klient, który nie tylko pisze - czasem nawet bardzo długo - w internecie, na przykład na czacie, ale także zadzwoni i pogada przez telefon. I to nawet nie na zasadzie wypytania o szczegóły usługi - bo wystarczająco je rozgryzł w rozmowie internetowej - ale chyba bardziej dla wyrażenia entuzjazmu z poznania osoby.

Ja jednak nie traktuję tego jako uprzykrzania. Klient szmata (opisywany wczoraj) balansuje w rozmowie na granicy irytowania mnie i uprzykrzania mi życia. Ale rozmowa z klientem przez telefon przeważnie ju jest zupełnie inna. Na luzie i bardzo miła. A ja zaczynam mieć wtedy uzasadnioną nadzieję, że trafiłem jednak na kogoś zdecydowanego na masaż, a nie pustego bajkopisarza. I zaczynam się cieszyć, że wcześniejszą długą rozmowę internetową godnie wytrzymałem.

Kamień spada mi z serca, bo prawdziwy bajkopisarz po prostu nigdy do mnie nie zadzwoniłby.

piątek, 3 października 2014

Klient szmata

Dziś o zjawisku, na szczęście rzadkim, które prowokująco nazwę klientem szmatą. Zapewne budzi to jednoznaczne skojarzenia, ale raczej na pewno będą one błędne. Mam bowiem na myśli szmatę w innym znaczeniu niż potoczne - czyli kogoś podłego. Może powinienem użyć innego słowa zamiast szmaty ale wtedy te określenie straciłoby swoją pikantną dwuznaczność :-)

Tym słowem byłby może "ręcznik". Klient szmata jest bowiem osobą która tak długo i szczegółowo rozmawia, że przypomina to wyżymanie ręcznika lub szmaty. Jeszcze przycisnąć, jeszcze wyżąć aby choć jedna dodatkowa kropelka poleciała. Przegadać wszystko o masażu, i jeszcze więcej. I dalej gadać.

Początkowo jest w porządku udzielam informacji. Ale potem zaczynam się irytować. Bo ile można gadać o masażu. Więc wymyśliłem prosty trik na gaszenie takich ludzi. Po prostu apeluję do nich aby nie zaśmiecali umysłu zbytnim myśleniem o masażu, bo zablokuje to ich faktyczny odbiór masażu. I to jest prawda - im bardziej się nakręcamy, tym bardziej jesteśmy spięci i zablokowani. Chcesz przeżyć masaż - to go na sobie wypróbuj, a nie podniecaj się pisaniem o nim.

Ale nie każdy klient szmata to musi być impotentny (w sensie braku woli skorzystania z masażu) bajkopisarz. Faktycznie może przebuduje się wygadać albo doświadczyć czyjegoś zrozumienia. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi - nie można więc z góry go skreślać. Ale niestety szansa na to że się realnie omówi jest mała, a czas poświęcony na taką rozmowę często jest dłuższy niż czas samego masażu.

Tak czy inaczej, samo umawianie klientów na masaż może być czasem bardzo męczące ;-)

czwartek, 2 października 2014

Trening back

No i doczekałem się w ramach rozpoczęcia nowego roku szkolnego, powrotu moich obowiązków rodzinnych z zeszłego roku. A że przypadają one w czwartki, to wybrałem czwartek na dzień publikacji tego postu. 

Można powiedzieć że się trochę stęskniłem za tymi obowiązkami, bo oznaczają one kontakt z moim synkiem. W sumie mogę go odwiedzać kiedy chcę, ale ostatnio nie skorzystałem z tej opcji. Prawie wstyd się do tego przyznać, prawda? Ale trochę niezręcznie odwiedzać dziecko, gdy się od dawna jest tylko cieniem ojca. Nie odwiedzać też źle. Nie ma tu dobrych rozwiązań - są co najwyżej te z mniejszym złem.

W zeszłym roku zacząłem z dzieckiem chodzić na treningi sportowe od zimy. Wtedy były w sali gimnastycznej w szkole, gdzie rodzice lub opiekunowie siedzieli sobie na niezbyt wygodnych niskich ławeczkach. Potem przeniosły się na boisko, gdzie było dla nas wygodniej. Teraz zaczną się na boisku, a z czasem przeniosą do sali gimnastycznej. Dla mnie to będzie test ubrania się. Zdarzało się dawniej że ubierałem się za lekko i potem przemarzałem spacerując koło boiska. Cóż - błędna decyzja i ponosi się konsekwencje. Tak jak w życiu. To taki mały życiowy poligonik.

Zatem będzie okazja znów się trochę poruszać - nawet jeśli to tylko pójście na trening w charakterze obserwatora ;-)

środa, 1 października 2014

Humor Pana Boga

W życiu spotykają nas czasem zabawne wydarzenia. Ja część z nich określam mianem przykładów humoru Pana Boga. A ma On najwyraźniej bardzo duże poczucie humoru - choć dla nas maluczkich Jego humor może być lekko mówiąc uciążliwy. Rzadko kiedy bowiem ten humor przejawia się w pomocy, bardziej w przeszkadzaniu w czymś.

W moim życiu od dawna jest taka prawidłowość że w sprawach wielkich i ważnych mam przeważnie ogromnego życiowego farta. Dla równowagi w drobnych sprawach otrzymuję często (jak to nazywam) szpilki, czyli drobne złośliwości losu. To po to abym nie zapominał, że nie tylko fart w życiu przystoi. I w tych sprawach ciągle podziwiam pomysłowość Pana Boga.

Niedawno miałem jeden z prostych przykładów takiej szpilki. Rozmawiałem na kilku czatach z ludźmi którzy byli ciekawymi rozmówcami. I nagle musiałem podzielić uwagę między czat i świat zewnętrzny. Jak na złość, im bardziej dzieliłem uwagę, tym bardziej intensyfikowały się rozmowy na czatach. Prawdziwy challenge. A gdy zewnętrzny czynnik ustal - nagle te wspaniale zapowiadające się rozmowy pogasły jedna po drugiej. Jak sztuczne ognie, które mamiły iskrami by szybko sczeznąć. A ja? Cóż, podziwiałem to.

Bo jak tu nie mieć podziwu dla poczucia humoru Pana Boga? ;-)