piątek, 28 lutego 2014

Furia

koniec listopada 2013
Pobyt Holendra był bardzo miły i wszystko było w porządku. Ale gdy już go pożegnaliśmy, miała miejsca najbardziej dramatyczna scena w czasie całej mojej znajomości z Pawłem.

Moje frustracje jakie nosiłem w sobie od wielu dni, ujawniły się w całej pełni. Miałem atak furii. Cisnąłem szklankę na podłogę, rozbijając ją. Moją ulubioną szklankę Coca-Coli. A potem zniszczyłem i podeptałem lampę rozwalając żarówki. To był typowy akt samodestrukcji - w sensie zachowania bardzo ryzykownego, które może prowadzić do zerwania relacji z drugą osobą. Postawiłem wszystko na strasznym ostrzu noża.

I wtedy Paweł mi uświadomił, że zależy mu na mnie. Nie na zasadzie od razu budowania związku, ale na zasadzie bardzo poważnego przykładania się do wspólnego życia, z otwartą drogą do takiej relacji. Zależy mu i zależało mu wcześniej. A ja momentalnie zmieniłem się. Furia wyparowała. Spokojnie posprzątałem wszystko po sobie.

A Pawłowi powiedziałem, że po tym ataku nie mam moralnego prawa wyznać mu miłości - tylko on może to mnie zrobić.

czwartek, 27 lutego 2014

Latający Holender

koniec listopada 2013
Pod koniec listopada na nasze zmartwienia dotyczące poszukiwania nowego mieszkania nałożyły się prace związane z przyjęciem oczekiwanego od miesiąca gościa, pewnego sympatycznego Holendra, z którym Paweł już od miesiąca rozmawiał na Skype. Sam Paweł już nie pamiętał w jaki sposób poznał tego człowieka, ale faktem jest że Holender planował już od jakiegoś czasu sześciodniową podróż do Polski, gdzie bywa od około dziesięciu lat i ma wielu znajomych.

Postanowiliśmy go przyjąć jak najlepiej. Wynajęliśmy firmę aby posprzątała mieszkanie, co zbiegnie się z porządkami przed jego niedługim opuszczeniem - wind dwa w jednym. I zakupiliśmy towarów za 490 złotych. Fakt że cześć z nich starczy na dłużej, choćby solidny zapas tabletek do zmywarki w zestawie z płynem do mycia naczyń. I zrobiliśmy miły obiad, do tego rybka, która lubi pływać i wódka aby pływania nie zabrakło.

Holender był pod wrażeniem a my jesteśmy na najlepszej drodze do tego aby mieć w nim miłego przyjaciela. Niestety, a po części stety, bardzo się podobał Pawłowi bo był typem siwego papcia. No i Paweł oczywiście okazał mu specjalne względy, także w łóżku. Nie miałem z tego powodu zazdrości, bo wiedziałem o tym już od dawna i tak ustaliliśmy. A dzięki temu nić przyjaźni z tym bardzo miłym Holendrem będzie znacznie trwalsza.

Paweł wspaniale zdał egzamin jako gospodarz - naprawdę dobry byłby z niego partner ;-)

środa, 26 lutego 2014

Sonar

koniec listopada 2013
Moje zmienności nastrojów są bardzo ryzykowne, bo mogą łatwo zniechęcić do mnie każdego. Szczególnie, że zahaczają nieraz o napady bardzo złego humoru albo wręcz ataki furii. Ale w moim życiu miałem zbyt wiele przejawów czyjejś nieziemskiej opieki nade mną, aby takie ryzykanckie posunięcia nie miały, jak się potem okazuje, znacznie głębszego sensu. Albo wręcz podwójnego dna.

Ostatnio wyczuliłem się na odnajdywanie w zachowaniu Pawła znaków, czasem pozornie drobnych, które mogą dać mi pojęcie o jego nastawieniu do mnie, a co za tym idzie także realnych szansach na budowanie z nim takiej lub innej relacji. W takiej sytuacji bardzo często moje fochy są rodzajem fali wysłanej do Pawła, która odbija się i wraca do mnie, niczym sygnał sonaru. Można powiedzieć że dzięki temu badam teren i określam granice możliwego postępowania.

Nie można jednak przedobrzyć w tym wysyłaniu fal sonarowych, bo można nimi zniechęcić drugą stronę do dalszych relacji. tak samo nie można przeinterpretować otrzymanych sygnałów, bo można potem podjąć zbyt ryzykownie wykalkulowane działania. To wszystko wymaga rozwagi, a także potwierdzania w czasie. Najważniejsze nie są bowiem pojedyncze znaki, ale całe linie znaków, układające się w czasie. Sonar ma nie tylko wykryć obiekt, ale też określić jego rozmiar i kierunek poruszania się.

W sumie więc mój sona daje mi podstawy do racjonalnego optymizmu w ocenie możliwych relacji z Pawłem ;-)

wtorek, 25 lutego 2014

Parada fochów

koniec listopada 2013
Mam taką naturę, kto wie czy nie typową w jakiś sposób dla zodiakalnych raków, że miewam duże zmienności nastrojów, które mogą przejawiać się tak zwanymi fochami. Nie są to jednak - choć mogą na takie wyglądać - fochy urażonej panienki. Paweł często je tak odbiera. Czy słusznie?

Mam podwójną naturę. Po matce jestem bardzo delikatny, łatwo się poddający, życzliwy ludziom, altruistyczny i uczuciowy. Po ojcu bardzo twardy, nie poddający się, bojowy, zadziorny, bezwzględny. Te natury mieszają się we mnie. Gdy góruje natura ojca - wtedy walczę do upadłego, gdy matki - mogę się poddać i wycofać bez walki. Zewnętrznie przejawia się to zmianą nastrojów i fochem.

Mam więc skłonności do zmiany nastawienia czasem z minuty na minutę, zachowanie Pawła czasem powoduje, że chcę o niego walczyć, a czasem - że chcę się rozpaczliwie poddać i uciec. Ba, czasem mam takie podejście, że chcę rozpaczliwie sobie zaszkodzić. Potrafię wtedy bezmyślnie i ryzykancko wykonywać posunięcia, które mogą spalić mosty za mną. Nie raz już tak miałem z Pawłem i trochę dziwię się, że dotąd mnie nie porzucił ;-)

Ale nie można w tym zakresie przesadzić...

poniedziałek, 24 lutego 2014

Daleka droga

koniec listopada 2013
Z Pawłem związek jest teoretycznie możliwy, ale w bardzo - relatywnie - odległej perspektywie. I uczę się ciągle o tym. Uczę coraz więcej, ku swojej wielkiej satysfakcji samodoskonalenia się. Kto wie, czy właściwa rola Pawła nie polega właśnie na nauczeniu mnie różnych rzeczy, nawet jeśli nigdy nie będziemy razem. Albo na ich nauczeniu i byciu razem. Na deser ;-)

Dawniej Pawła blokowało przed byciem ze mną nie domknięcie związku z jego byłym facetem. teraz, po wstrętach jakie ten mu czyni, jest to już przesądzone. Ale Paweł nie ufa teraz ludziom tak jak dawniej, więc nie zwiąże się tak szybko. A na dodatek poznaje także inne osoby, bardziej w typie papciów - jego ulubionym - a ja, dla mnie na szczęście, papciem nie jestem i nie chciałbym być.

Ale Paweł powiedział mi że nauczył się także ostatnio cierpliwości. Ja odebrałem to jako czytelną aluzję dla mnie. Cierpliwość jest kluczem do bycia razem, jeśli to jest nam pisane. Obaj musimy do tego dojrzeć pod różnymi względami. I dlatego bardzo wartościowe będzie to, że po prostu będziemy żyć razem, mimo że nie będziemy w związku.

Ale w ten sposób mamy szansę zbudować naprawdę trwałą relację, a na jej fundamencie równie trwały związek :-)

niedziela, 23 lutego 2014

Mieszkania

koniec listopada 2013
Szukamy zatem mieszkań. I nie jest z tym łatwo. Mamy specjalne wymagania. Oczywiście cena jak najniższa, aby zaoszczędzić jak najwięcej w porównaniu do obecnego wynajmu. Metraż za to możliwie jak największy i koniecznie co najmniej dwa pokoje - aby Paweł miał swój własny i ja swój. Nie jesteśmy parą i nie bardzo się na to zanosi że będziemy, więc niekrępujące warunki dla każdego są wysoce wskazane.

W sumie szukałem dwóch osób, partnera i współlokatora, tego drugiego do obniżenia kosztów wynajmu. Teraz zamierzamy obniżyć te koszty wynajmując inne mieszkanie. Paweł miał też dostać wsparcie finansowe od rodziny, ale ostatnio pokłócił się z nimi, więc to wisi na włosku. Samo obniżenie ceny wynajmu już bardzo by pomogło. A ja dalej powinienem szukać partnera, bo współlokatora już chyba mam. Właściwego współlokatora.

Z Pawłem można razem żyć i planować życie oraz działania. Można robić zakupy, gotować, prać i zarządzać kasą. Naprawdę świetny byłby z niego partner, ale droga do tego - jeśli w ogóle - to daleka. Przynajmniej jednak Paweł zamierza ze mną zamieszkać jako współlokator, a to j¨ż jest duży plus. Lepiej mieszkać z rozsądnym współlokatorem niż z głupim partnerem.

A raczej, w takim przypadku, z głupim pseudo partnerem ;-)

sobota, 22 lutego 2014

Pedał o pedale dla pedała

24 listopada 2013
Paweł był pewny że nie tylko ten kupujący to pedał, ale jego "brat" to zapewne partner, oczywiście też pedałek. No to pedał (Paweł) zauważył że pedał (ja) sprzedał auto dla pedała (nabywcy), a może nawet dla dwóch pedałów. Taka przyrodnicza ciekawostka. A w realnym  świecie kasa na konto. Lżej ;-)

Teraz możemy zająć się spokojniej szukaniem nowego mieszkania do wynajęcia, bo mamy już za co. Ale niestety znów odwaliłem manianę, bo zacząłem narzekać na życie w czasie gdy Paweł był zadowolony że się udało. I zepsułem mu humor, za co oberwałem od niego porządne obsztorcowanie. Paweł potrafi doprowadzić mnie do furii krytyką, ale jego krytyka jest słuszna, więc i furia tylko telepie się we mnie ale nie wychodzi na zewnątrz. 

Cenię u Pawła to, że potrafi mnie szczerze i brutalnie krytykować. Wiem że ta krytyka jest słuszna i że pomaga mi, choć może boleć, ale to ból powierzchniowy.  Lepszy taki ból ale i głębsze doskonalenie się, niż gładka wazelina, na której można się tylko poślizgnąć. Dlatego coraz bardziej upewniam się, że Paweł jest naprawdę dobrym kandydatem na partnera.

Problem tylko taki aby chciał być kiedyś ze mną...

piątek, 21 lutego 2014

Ostatnie zdjęcie

24 listopada 2013
Wreszcie trafił się klient zainteresowany chyba na poważnie. Wyglądał na pedałka ale przyszedł z jakąś laską. Obejrzał auto i przechleliśmy się. Potem oni poszli na miasto na zakupy i mieli się odezwać po namyśle. I odezwali się podając niższą cenę od początkowo deklarowanej, ale też skalkulowali sobie wszelkie doprowadzania auta do porządku...

Wynegocjowałem cenę nieco wyższą i zgodziłem się. Olałem kolejnego klienta proponującego cenę niby wyższą, ale po obejrzeniu auta też mogącą być obniżoną. Lepiej sprzedać komuś sympatycznemu kto auto będzie szanował a nie jakiemuś kolejnemu dupkowi. Zatem spotkałem się ponownie z tym facetem i jego bratem, ale musieliśmy iść do mnie do domu bo nie mieliśmy nawet kartki na spisanie umowy.

W domu znalazłem wzór umowy w necie i nabywca pieczołowicie ją spisał w dwóch egzemplarzach - dla mnie moim codziennym długopisem (czarnym) ale dla urzędu odświętnym długopisem (z niebieskim wkładem). Ja oddałem mu kluczyki i dokumenty, on mi kasę. A potem odprowadziłem ich do garażu i wypuściłem przez bramę i szlaban otwierany pilotem. I wtedy złapałem się na tym, że nie zrobiłem zdjęcia autu jak odjeżdżało. Pstryknąłem z komórki fotkę jak samochód był już daleko, ledwie go będzie widać.

Ostatnie zdjęcie mojego byłego samochodu wykonane ze spóźnionym zapłonem :-)

czwartek, 20 lutego 2014

Anons

22-24 listopada 2013
No i wystartowałem z anonsem o sprzedaży samochodu. jak zwykle z wyższego pułapu cenowego. I byli różni chętni na kupno, ale przeważnie mało wiarygodni, a jeśli już skończyło się na oglądaniu, to dawali kiepskie ceny. I najśmieszniejsze było to, że wszyscy chcieli doprowadzać auto do wzorowego porządku na zewnątrz, zupełnie jakby to był jakiś rolls-royce.

A moje auto było tu i ówdzie poobijane i miałem zamiar sprzedać je komuś komu zależy na jeżdżeniu a nie pucowaniu wyglądu. No i trafili mi się na złość sami koneserzy piękna. A czas leci i coraz mniej jest go do końca miesiąca, gdy powinniśmy wynająć kolejne mieszkanie aby nie płacić w obecnym kolejnego czynszu.

Oczywiście stopniowo obniżałem cenę aby znaleźć zdecydowanego chętnego. I coraz bardziej się denerwowałem tym, że jeszcze się auto nie sprzedało i nie ma kasy na wykonywanie kolejnych kroków, szczególnie ze zmianą mieszkania. Paweł będzie miał do mnie słuszną pretensję, że nie umiem się cieszyć tym co się udało i zawsze wynajduję sobie zmartwienia. No ale na razie nic się nie udalo poza samym wystartowaniem auta i doprowadzeniem go do porządku ;-)

Choć to też jest już jakiś sukces ;-)

środa, 19 lutego 2014

Rozruch

22 listopada 2013
 Wcześnie rano rozłączyłem akumulator ale zszedłem do auta dopiero po kilku godzinach gdy odespałem. To był także test akumulatora - ile sam wytrzyma prób rozruchu. Wsiadłem do auta i zacząłem próby. Jedna za drugą nieudane. Po iluś próbach akumulator się wyładował więc podłączyłem całą instalację ponownie. I dalej próbowałem zapalić.

Wreszcie silnik zaskoczył. Nie wyłączałem go. Zwinąłem kable, zamknąłem maskę, spakowałem wszystko i wyjechałem na miasto z pewnymi obawami, bo nie prowadziłem auta prawie rok. Ale jazdy się nie zapomina. W sumie pojechałem bez obaw, chyba że z obawą że skończą mi się opary paliwa przed dojechaniem na stację benzynową. Zatankowałem auto, w innym miejscu umyłem na myjni samoobsługowej, a w innym odpompowałem koła.

Wreszcie dojechałem na parking przy pewnym markecie i tam zrobiłem autu serię zdjęć do wystawienia go do sprzedaży. A przy okazji będą to ostatnie pamiątkowe zdjęcia mojego samochodu. Nadal nie wyłączałem silnika. Potem wróciłem trasą szybkiego ruchu aby sprawdzić jak się auto prowadzi, a prowadziło się bez zarzutu. Szkoda sprzedawać, ale w miejscu które wynajmiemy zapewne nie będzie garażu ani łatwego miejsca do parkowania.

A więc auto mogę wystawić na sprzedaż...

wtorek, 18 lutego 2014

Czekanie

21 listopada 2013
Prawdziwa pokuta zaczęła się gdy chciałem - korzystając z czasu jaki przymusowo miałem - ponownie podładować akumulator w aucie. Musiałem się bowiem zmierzyć z węzłem prawie gordyjskim - z kabli przedłużaczy. Chyba dziesięć minut go rozplątywałem. Ale robiłem to ze stoickim spokojem i bez wyklinania tej złośliwości martwych przedmiotów. Byłem bowiem w trakcie odprawiania pokuty za moje zachowanie :-)

I powiem szczerze, że ta pokuta mi się bardzo spodobała. Nie chodzi o rozplątywanie i oczekiwanie, ale o ten pokorny spokój ducha. Mimo to jednak złamałem moje postanowienie nie kupowania słodyczy i poszedłem do sklepu po czekoladę, pod pretekstem nerwów spowodowanych zaginięciem klucza. Bo faktycznie miałem się czym denerwować. I tak spokojnie czekałem na przybycie Pawła. 

Paweł mnie zaskoczył pisząc że już jest na przystanku a potem w domu, więc spakowałem wszystko z auta, zostawiłem ładowanie akumulatora i poszedłem do domu. A w domu komisyjnie, co prawda sam bo Paweł był w toalecie, zobaczyłem że moje klucze leżą sobie spokojnie na półce. A więc po prostu ich nie wziąłem.

Ale kara mi się słusznie należała - poczułem się lepiej nie dlatego że znalazłem klucze, ale dlatego że miałem poczucie iż słusznie odpokutowałem za moje grzechy :-)

poniedziałek, 17 lutego 2014

Powrót

21 listopada 2013
Wróciłem do domu zadowolony. Idąc już na osiedlu sięgnąłem do kieszeni kurtki aby wyjąć klucz do mieszkania. I nie trafiłem na niego. No to poszukałem głębiej - nic. Przeszukałem kieszenie - nic. zaczęło się robić nieciekawie. Miałem na szczęście pilota do garażu więc zszedłem do samochodu. Tam jeszcze raz przeszukałem kurtkę i torbę - ani śladu klucza. Czyżbym go zgubił?

Samego klucza nie bardzo mi było żal - bo niedługo mieliśmy się i tak wyprowadzać z mieszkania, ale bardziej żal mi było latarki Phoenix jaką miałem doczepioną jako breloczek, a która świeciła mi przez wiele godzin w różnych miejscach - na schodach w domu i w czasie drogi bezdrożami do Tesco (aby omijać w jej świetle psie kupy albo błoto po deszczu). Tą latarką lubiłem szczególnie świecić po klatce schodowej - czułem się wtedy jak eksplorator w bunkrze. Czyżbym miał już jej nigdy nie odzyskać?

Myślałem aby zadzwonić do klienta, ale postanowiłem nie robić alarmu póki nie trzeba. Napisałem do Pawła, odpisał mi że nie może od razu wrócić i że był pewny, że gdy wychodził z mieszkania miał zamknięte drzwi - a zatem zamykałem je na swój klucz. Czyżbym go zgubił? Pomyślałem jednak, że może nie brałem w ogóle klucza z domu. Bo zostawiałem w nim Pawła przed jego wyjściem. I być może klucz nie wypadł mi u klienta, bo byłoby to słychać. Zatem pozostaje mi czekać, to już pokuta za moje zachowanie.

Ale, jak się wkrótce miało okazać, nie ostatnia pokuta...

niedziela, 16 lutego 2014

Praca

21 listopada 2013
Pojechałem do klienta. Byłem zły, że nie udało się zorganizować masażu dwuosobowego, bo byłoby to zawsze więcej kasy. I dlatego w takim złym stylu się wydarłem na Pawła, czego potem bardzo żałowałem. Ale Pan Bóg pokarał mnie już na wejściu do klienta...

Klient od razu dał więcej kasy niż bym dostał za masaż dwuosobowy, bo dał równą kwotę, bez bawienia się w końcówki czy wydawanie reszty. Więc zarobiłem tyle ile na masażu dwuosobowym - a nawet nieco więcej. Tym bardziej moje wydarcie się na Pawła stało się w świetle tego co zobaczyłem na stole wysoce niestosowne.

Oczywiście nie dotykałem się do tej kasy - w dosłownym znaczeniu - przed zakończeniem masażu. Bo uważam że dotykanie kasy przed wykonaniem pracy przynosi pecha. A potem zasłużenie schowałem kasę do portfela i spakowałem stół do masażu. Trzeba będzie przeprosić Pawła za moje zachowanie.

Nie wiedziałem wtedy jaką pokutę zafunduje mi Pan Bóg...

sobota, 15 lutego 2014

Klient

21 listopada 2013
Wieczorem dostałem SMS od potencjalnego klienta - chciał się umówić na masaż. Mógł być to masaż jedno- lub dwuosobowy. Najlepiej byłoby na dwuosobowy, bo to więcej kosztuje Ale Paweł był już umówiony na wieczór i nie mógł pojechać ze mną na ten masaż.

Jednak tym razem zeszło się kilka czynników, które mnie rozwścieczyły. Paweł klepał komunikację na kompie - nałożyła mi się kalka z pamięci, z czasu kiedy miałem już takich (negatywnych) lokatorów klepiących na Fejsie. I zacząłem się dodatkowo wściekać z tego powodu, że w ciężkiej sytuacji nie możemy zarobić dodatkowych kilkudziesięciu złotych, bo Pawła nie będzie. To wszystko mnie niesamowicie negatywnie nakręciło i straciłem panowanie nad sobą. Więc się na niego wydarłem w najgorszym stylu.

Bardzo to przeżyłem. W mgnieniu oka zrobiło mi się wstyd, że tak postąpiłem. Paweł też stracił humor, a jak powiedział miał już go na najlepszej drodze. Zacząłem więc wybierać się samemu do klienta. Przynajmniej ja coś odpracuję. I obiecałem sobie w ramach kary nie pić alkoholu ani nie jeść słodyczy do końca miesiąca.

Nie wiedziałem jak szybko złamię to przyrzeczenie.

piątek, 14 lutego 2014

Zakupy

21 listopada 2013
Poszliśmy do Tesco i Paweł - korzystając z prezentu od mamy w postaci kasy na koncie - zakupił za około 400 złotych ciuchów i buty dla siebie. Wyszło tego sporo, bo kupował z przeceny, a rzeczy były nadspodziewanie dobre. A potem kupił to i owo do jedzenia. Później jednak poszliśmy do Żabki i Pawła ogarnął szał zakupów niczym kobietę w ciąży. Cała torba rożnych smakołyków, brakowało jedynie przysłowiowych kiszonych ogórków. Bo lody były ;-)

Mnie zaś ogarnęło przygnębienie i zasmucenie, bo uświadomiło mi to że już nie ma czasów gdy sam sobie kupowałem co chciałem. A teraz przyszedł dla mnie czas mocnego zaciskania pasa. I oby to zaciskanie pasa wyszło mi na dobre. Paweł mnie w jakimś stopniu irytował tymi zakupami. Czasem jego zachowanie mnie irytuje. Ale to głownie tedy gdy widzę w nim - oczywiście przypadkowe i nieświadomie - nawiązania do zachowania poprzednich osób, które mnie irytowały.

To niestety wada przeszłości - czasem zachowania osób które są ze mną obecnie nieświadomie dotykają ran z przeszłości i mogą powodować moje reakcje wybuchowe. I potem obrywa osoba, która tak naprawdę nic nie zawiniła. Albo zawiniła w minimalnym stopniu.

Nie mailem pojęcia jak szybko będę miał praktyczny przykład takiej sytuacji.

czwartek, 13 lutego 2014

Zapłon

21 listopada 2013
Postanowiliśmy że trzeba będzie sprzedać samochód. Niestety, z kilku na raz powodów. Po pierwsze aby mieć kasę na przeżycie i na zmianę mieszkania na tańsze i lepiej położone (z punktu widzenia klientów). Po drugie - dlatego że w nowym miejscu nie będzie jak parkować. Po trzecie - bo od miesięcy go nie używam. I to właśnie był największy problem at the moment.

Bo trzeba było auto odpalić, umyć, trochę zatankować i przygotować do sprzedaży. Zeszliśmy więc do garażu. Miałem przedłużacze (w sumie potrzeba było około 40 metrów kabla do najbliższego gniazdka w garażu) i urządzenie do ładowania akumulatora i do rozruchu. Podłączyliśmy je, podładowaliśmy akumulator 15 minut, potem rozruch - i nic. Kolejna próba - nic. Więc zostałem na godzinę przy wozie, a Paweł poszedł do domu.

Byłem zadowolony, bo akumulator nieźle się podładuje (nastawiłem duży prąd ładowania). Wrócił Paweł. I co się okazało? Nie dopatrzyłem tego, że gdy opuszczałem maskę to uchwyty ześlizgnęły się ze styków akumulatora. Całe ładowanie poszło w kosmos. Przynajmniej moglem się uśmiać.Ładowałem akumulator jak prawdziwa ciota - w takim sensie, że jako człowiek kompletnie nierozgarnięty.

Ale generalnie nie było do śmiechu ze startowaniem auta.

środa, 12 lutego 2014

Coś na rzeczy

20 listopada 2013
Kontynuując wczorajszy temat piszę posta o poszerzonym tytule - tym razem coś na rzeczy. Bo faktycznie jest coś na rzeczy w tym "zakochaniu się" Pawła. A raczej bardzo mocnemu zauroczeniu znajomością z tym nowo poznanym facetem. A nawet przyjaźnią jaką z nim nawiązał.

A teraz bardziej niż przyjaźnią, bo z tego co wiem Paweł mocno się z nim pieścił, mając niepowstrzymaną do tego spontaniczną potrzebę. Ale to ni było takie sobie spotykanie dla seksu - obaj mają bowiem wielki bagaż życiowych nieszczęść i obaj mogą sobie moralnie pomóc w  przezwyciężaniu ich oddziaływania. I to jest właśnie coś na rzeczy - Paweł sam przyznał, że dzięki tej znajomości już nie myśli tak o Sylwestrze. Może w sobie przezwyciężyć złowrogie przyciąganie do tego człowieka, który mu tak zniszczył rok życia.

Skoro tak, to naturalne jest, że powinien się odwdzięczyć moralną pomocą temu facetowi w problemie jaki ma ze swoim chłopakiem-tyranem. Jest to więc pewna swoista terapia, którą fundują sobie wzajemnie. A dla mnie jest to pośredni znak, że znajomość z kimś nie musi być od razu związkiem. też może być terapią dla mnie. Kto wie czy taka nie ma być w moim życiu rola Pawła - jako kogoś kto i mnie pomoże ogarnąć życie, zanim być może poznam kogoś z kim będę zakochany.

Szkoda tylko, że tyle czasu trzeba poświęcać na usuwanie problemów w życiu nas wszystkich...

wtorek, 11 lutego 2014

Coś

20 listopada 2013
Wczoraj było on odpowiadaniu "nic" na głupie rozmowy, a dziś o rozmowie przeciwnej - bo nie tylko nie głupiej, ale i bardzo ważnej życiowo. Paweł poznał niedawno pewną osobę, z która zaprzyjaźnia się i flirtuje. I właśnie dziś się dowiedział, że chłopak tej osoby traktuje ją bardzo źle, szantażuje i perfidnie wykorzystuje. A ta osoba nie może się uwolnić od tej znajomości z powodów zawodowych.

Nie muszę chyba dodawać jak bardzo Paweł wściekł się na tego chłopaka. Tym bardziej, że sam padł ofiarą związku w którym były innego rodzaju patologie, jest więc na nie podwójnie uczulony. I napisał piosenkę rapową dla tego faceta, o tym jak bardzo jest w jego (Pawła) życiu ważny. Miała to bīć dla niego pociecha i wsparcie w tej trudnej sytuacji.

A dla mnie był to kołek w serce, bo pomimo, że oficjalnie nie biorę pod uwagę Pawła jako partnera, odpuściłem, to jednak gdzieś w głębi serca mam nadzieję, że być może - za jakiś czas - nasze życia się tak zejdą. Dlatego każda radość, jaką Paweł ma z kontakcie z kimś innym, boli mnie jako coś, co spowodowane jest przez kogoś innego, i ktoś inny na tym zbiera u Pawła punkty.

Pocieszające jest tylko to, że mój ból nie jest zawistny, a jedynie smutny ;-)

poniedziałek, 10 lutego 2014

Nic

Największą zmorą komunikacji przez Gadu-gadu jest  beznadziejność większości rozmów. Ta beznadziejność wprost poraża. Typowa beznadziejna rozmowa składa się z trzech wypowiedzi. Najpierw rozgarnięty-inaczej rozmówca pyta "co tam?". Może być też "jak tam?", "jak leci?" i tym podobnie. Następnie ja odpowiadam cokolwiek, obojętnie co. A potem rozgarnięty-inaczej rozmówca pisze "aha". I cisza - długa cisza. Bo już nie ma nic więcej do powiedzenia.

Skoro nie ma nic do powiedzenia, to czemu inicjuje w ogóle rozmowę? Tego nie pojmę. Ale ze swojej strony zastanawiam się jak odpowiadać na tak głupie zaczepki. Pisać długie zdanie o tym, że takie pytanie jest bez sensu? szkoda fatygi. A wiele osób i tak tego nie pojmie. Więc jak odpowiadać? Wreszcie wymyśliłem chyba najlepsze rozwiązanie. Trzeba napisać po prostu "nic"

Można by napisać na przykład "OK" - jeszcze krócej. Ale "OK" jest swego rodzaju życzliwym potwierdzeniem. A tu chodzi o równie krótkie, ale nieżyczliwe odpowiadanie. Bo wtedy może piszącemu te głupoty zaiskrzy  głowie jakaś drobna iskierka. I może coś mu się w tej głowie otworzy.

A dla mnie to po prostu wygoda oszczędniejszego pisania :-)

niedziela, 9 lutego 2014

Cud jasności

18 listopada 2013
Niekiedy przywiązuję, być może zbyt wielką, wagę do pewnych pozornie nic nie znaczących wydarzeń, pojmujące je jako ważne znaki, które mogą coś istotnego sygnalizować w moim życiu. I może byłoby to głupie, gdyby nie fakt, że takie znaki zdumiewająco często się sprawdzają. I jak tu nie być przesądnym?

Miałem największą latarkę, którą wykorzystywałem w fotografii. Wielka, na siedem diod, tysiąc lumenów. Kosztowała majątek - tysiąc kilkaset złotych. Zdecydowanie najdroższa latarka jaką kiedykolwiek kupiłem w życiu. I w niejednym bunkrze czy podziemiu zdała egzamin. I tą latarkę użyłem swego czasu w domu, gdzie mam stół ze szklanym matowym blatem, jako podświetlenie od dołu tego stołu w czasie imprezy. A po tej całej imprezie nie dało się jej uruchomić. Po prostu się zepsuła. Próbowałem z różnymi bateriami, ale nie udawało się. Żal.

Teraz w ramach porządków w domu i przeglądania rzeczy do wystawienia na aukcje znów się na nią natknąłem. I znów, ale bez wiary, wstawiłem do niej baterie. I zapaliła się! Po pierwsze ucieszīlem się, choć nieco po czasie - bo tak naprawdę nie mam teraz aparatu z którym tę latarkę mógłbym używać. Wszystkie już sprzedałem, został mi stary kompakt, który się słabo nadaje do zdjęć w ciemnych miejscach. Ale nie chodzi o zastosowania fotograficzne. Chodzi i znak.

Czyżby miał się stać jakiś cud jasności w moim obecnie ciemnym życiu?

sobota, 8 lutego 2014

Drobne znaki

październik/listopad 2013
Takich drobnych ale pozytywnych znaków w znajomości z Pawłem było wiele w ostatnich dwóch miesiącach, od kiedy znów ze sobą mieszkamy. Zwracam na nie uwagę, mimo że nie dopatruję się ich na siłę. Ale jestem tak wyczulony, że od razu je dostrzegam. To taki bardziej swobodny tryb, bo nie wysilam się i nie zmuszam do naginania interpretacji rzeczywistości do jakiejś koncepcji ;-)

Nie chcę też robić sobie z tego powodu nadziei na taki lub inny rozwój wydarzeń. Pamiętam doskonale wielki spokój jaki mi towarzyszył poznawaniu Pawła w poprzednich miesiącach. Nie balem się o niego, nawet gdy sytuacja w której się znajdywał formalnie była niewesoła. A teraz mam też jakiś rodzaj spokoju i nie myślę o budowaniu na siłę związku z Pawłem. To duży luz i mniejsza szansa na bolesne rozczarowanie.

Ale z drugiej strony mam w sobie zazdrość typową dla zakochanej osoby. Nie jest mi obojętne czy Paweł z kimś się spotyka. Fizycznie Paweł podoba mi się coraz bardziej. Jestem już pewny, że chcę z nim żyć, a przynajmniej próbować żyć, bo przecież wszystko musi się okazać w praniu. Mam więc z jednej strony prostą drogę do zakochania się w nim, a z drugiej spokój współlokatora.

Ciekawe czy z tych drobnych znaków docelowo uda się wielka miłość ;-)

piątek, 7 lutego 2014

Dwa w jednym?

18 listopada 2013
Ale jeśli nie potrzeba będzie współlokatora, to jak znajdę w mniejszym mieszkaniu miejsce na partnera, gdy mieszkać będzie ze mną Paweł? A jeśli rodzina Pawła będzie mu pomagać finansowo, to będzie bardzo ważny pozytywny wpływ na egzystencję i pozwoli nam spokojnie żyć i rozkręcać pracę. Nie będę chciał rezygnować z mieszkania z Pawłem. I będę zablokowany - mając współlokatora i nie mając miejsca na partnera.

Zabawne jest to, że nasza relacja z Pawłem jest taka bez ciśnienia. Ale mam nadzieję, że to może być bardzo dobry prognostyk na przyszłość. Powolne, ale solidne budowanie mocnego fundamentu pod możliwy przyszły upgrade przyjaźni do miłości. Obaj mamy swoje zadania - Paweł ma zamknąć poprzedni związek, a przede wszystkim wygasić go w sobie w sercu. ja muszę stanąć na nogi finansowo i uporządkować kilka spraw.

A z tego co widzę Paweł planuje mieszkanie ze mną na długo. Może więc zamiast denerwować się i rozczarowywać brakiem poznanego partnera zacznę po prostu żyć z Pawłem, porządkować swoje sprawy i cieszyć się powrotem z nim razem do gry w WoW-a. A kto wie czy kiedy czas na to się dopełni, okaże się że wyjdzie z tego coś więcej? Bo gdy pół żartem narzekałem, że Paweł flirtuje z dwoma naraz facetami a ja jestem sam, to Paweł mi odpowiedział, że gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta.

Nie pierwszy raz mam taki drobny pozytywny znak od Pawła - czyżby był mi pisany jako dwa w jednym, czyli współlokator i partner?

czwartek, 6 lutego 2014

Trzeci zbędny?

18 listopada 2013
Z egzystencjalnego punktu widzenia aktywność Pawła jest bardzo chwalebna. Widać że stara się znaleźć rozwiązanie, które pozwoli nam przetrwać. Przede wszystkim jednak pokazuje zaś swoją realną wartość jako ktoś z kim można razem żyć i planować życie. Mało kto jest na tyle dojrzały aby dorosnąć do takiej roli. A właśnie kogoś takiego szukam.

Zabawne jest to, że z Pawłem żyjemy razem ale jednocześnie nie jesteśmy partnerami ani - oficjalnie - nie staramy się o to aby nimi zostać. To jest nietypowe, ale w bardzo pozytywnym sensie. Buduję z kimś de facto życie razem, ale nie jesteśmy pod ciśnieniem budowania związku.Choć ta opcja jest oczywiście otwarta, ale brak ciśnienia jest tu dobrym znakiem. Pod ciśnieniem bowiem relacje się czasem wypaczają. Amy budujemy nasze na spokojnych, solidnych podstawach.

Jest jeszcze jeden zabawny element - jeśli przeniesiemy się do mniejszego mieszkania, a może nawet kawalerki, to nie będzie tam już takiej możliwości aby brać do siebie trzecią osobę. W tym mieszkaniu myślałem mieszkaniu z dwoma osobami - partnerem i współlokatorem. Pierwszym do życia razem i uczucia, a drugim do obniżenia kosztów. W nowym, tańszym mieszkaniu nie trzeba będzie takiego współlokatora, bo jego dokładanie się zostanie zastąpione analogicznie obniżonym czynszem.

Będę miał więc współlokatora Pawła, który niby nie będzie potrzebny - a na partnera miejsca będzie brak :-)

środa, 5 lutego 2014

Zmiana frontu

18 listopada 2013
Już prawie kończy się druga dekada miesiąca, a w tym miesiącu porażka finansowa. Zebraliśmy tylko jedną dziesiątą kwoty na opłaty i jest beznadziejnie. Trzeba będzie znów coś sprzedać a tych rzeczy do sprzedania jest coraz mniej. Ale Paweł nie zajmuje się tylko randkami i Tibią. Pomyślał także o nas. 

Zaczął przeglądać oferty mieszkań do wynajmu, które by kosztowały około 3/4 naszego czynszu. To już byłoby kilkaset złotych mniej miesięcznie. I rusza rodzinę aby mu przesyłała jakieś pieniądze, które by pozwoliły także pokryć cześć opłat. A ja doszedłem do wniosku że zmiana mieszkania będzie korzystna z wielu powodów - nie tylko finansowych. Przede wszystkim przeniesiemy się w miejsce, do którego łatwiej dojechać klientom, więc wielu z nich już nie odmówi z powodu odległości.

Ale są też inne plusy. Trzeba będzie przejrzeć nasze rzeczy - moje znaczy się - i powyrzucać to co zbędne albo wystawić na sprzedaż - wtedy wpadnie dodatkowa kasa. Choćby trzeba sprzedać wielkie biurko podwójne jakie mamy w pokoju i dwie szafy. Za to już może wpaść kilkaset złotych. Może się więc okazać, że wyjdzie nam to na dobre. Pozbędziemy się też wielu śmieci niepotrzebnie trzymanych w domu.

Ale jest też inny powód do zastanowienia :-)

wtorek, 4 lutego 2014

To nie przelewki

15 listopada 2013
Spojrzałem jeszcze raz przez wizjer i zobaczyłem już nie kilka ale dwie osoby. Wyobraźnia mi podpowiedziała za wiele za pierwszym razem. Dodatkowo rozpoznałem Pawła. No to już bez strachu otworzyłem drzwi - stał tam Paweł i jakiś misiek. Uważam że mam brzuszek i jestem za gruby jak na swoje oczekiwania, ale przy tamtym misiu bylem po prostu szczupły. Można powiedzieć, że łatwiej go było przeskoczyć niż obejść.

Natomiast Pawła należało obchodzić, bo sam się zataczał. No i wyjaśniło się wszystko. Paweł się tak upił, że osobą z którą się spotkał dżentelmeńsko odprowadziła go do domu. Już zresztą nie pierwszy raz ten facet pokazał się jak dżentelmen, z tego co Paweł mi o nim opowiadał. A więc, jak się okazuje, bezpiecznie się upić z dżentelmenem. 

Ale mniej bezpiecznie potem wymiotować w łazience, a przy takiej czynności zastałem Pawła gdy znikł w łazience i nie wychodził przez jakiś czas. Przy samym wymiotowaniu co prawda go nie zastałem, ale zobaczyłem jak siedzi na dywaniku w łazience i próbuje ścierać mopem resztki z podłogi. Wyręczyłem go w tym, dziwiąc się że wymiotuje na zielono. Podobno zjadł kabanosy, pierwszy raz w życiu, ale to oczywiście nie jest wina wędliny. To miks szybkiego picia wódki oraz osłabienia organizmu przeziębieniem jakie Paweł miał.

Obaj więc zaliczyliśmy zalanie - każdy na swój sposób, pytanie tylko który bardziej oryginalny ;-)

poniedziałek, 3 lutego 2014

Zalanie

15 listopada 2013
Paweł poszedł na randkę, miał wrócić dopiero następnego dnia rano. Po jakiejś godzinie zadzwonił do mnie - co mnie zdziwiło, bo czemu przerywa sobie telefonem miłe spotkanie. Okazało się że prosił mnie o przelanie mu na konto 20 złotych. Wiadomo że chodzi o zakupienie chleba. Płynnego chleba ma się rozumieć. A ponieważ Paweł założył konto w tym samym banku co ja, więc przelew przyjdzie natychmiast.

W ogóle niedawno przyszła mu karta do konta, więc może płacić sam w sklepach. No to Paweł kupi sobie coś do picia i będzie rano. A ja oddałem się mojemu czasem wykonywanemu zajęciu, czyli moczeniu nóg w gorącej wodzie. To fajne uczycie. Nalałem wody do miski i poddałem się błogości. Ale kiedy wyjmowałem nogi, nadepnąłem na miskę i woda się wylała

Musiałem błyskawicznie reagować, bo pól metra dalej było kila listew zasilających - ryzykowałem porażenie prądem i spalenie listew czy dopiętych do nich zasilaczy. Udało się to ogarnąć szczęśliwie, ale emocje były. A tu nagle słyszę krótki dźwięk domofonu towarzyszący otwieraniu drzwi do klatki kodem wejściowym. Czyżby Paweł wrócił? Dziwne, że tak wcześnie. Wreszcie dzwonek do drzwi. Spojrzałem przez wizjer i zamarłem - znów kilka osób stoi przed drzwiami.

Czyżby znowu wizyta policji?

niedziela, 2 lutego 2014

Płaski

14 listopada 2013
Paweł pojechał na spotkanie z kimś, zabrał ze sobą alkohol aby tym razem pokazać, że to on stawia. Wrócił cały w skowronkach - okazało się, że randka się nadspodziewanie udała. Ja poczułem pewną smutną zazdrość - bo wiem, że coraz mniej ma sens branie go pod uwagę jako partnera. Ale może nie taka jest jego rola pisana w moim życiu. Nie każdy musi być partnerem, ale czasem o wiele lepiej jest gdy ktoś potrafi naprowadzić na inną drogę.

Tylko pytanie czy będę miał czas tą nową, potencjalną drogą podążyć. Czasem jednak czas zyskuje się niespodziewanie - coś nagle się udaje i mamy kolejny miesiąc odroczenia problemów. Ale nie można liczyć bezmyślnie na to, że takie odroczenie będzie się uzyskiwało automatycznie. A do tego okazało się, że jestem plaski - zdaniem Pawła. Bo kiedy się pochwalił randką ja zapytałem czy będzie z tym facetem w związku. Na co Paweł słusznie mnie skrzyczał, że jestem płaski, bo po jednym czy kilku spotkaniach się tego nie przesądzi.

Obraziłem się i odpysknąłem, ale miał rację. Głupie pytanie to było z mojej strony. Tylko, że ja widzę to inaczej - nie tyle jestem płaski (choć zadałem faktycznie bardzo płaskie pytanie) ale jednak mimo wszystko zazdrosny. I to mi się nie podoba - bo taka zazdrość boli. Tak samo jak boli brak alternatywnego rozwiązania mojej sytuacji życiowej. Albo - mówiąc ściślej - brak pozytywnego alternatywnego rozwiązania, bo zawsze są opcje negatywne możliwe.

Oby nie trzeba się było uciekać do tych negatywnych rozwiązań :-)

sobota, 1 lutego 2014

Smak dzieciństwa

13 listopada 2013
Paweł miał dziś dzień skypowy. Wiele różnych rozmów na skype ze znajomymi. I dogadał się z jednym ze swoich starych przyjaciół aby spróbować wrócić do gry Tibia, w którą grał od dawna i bł jej wielkim fanem. To oczywiście konkurencja dla grania ze mną w WoW-a. Ale nie martwię się taką konkurencją gdy usłyszałem, jak Paweł powiedział koledze że ta gra sprawia, że czuje smak dzieciństwa.

Nie ważne w co Paweł będzie grał, ważne aby znalazł jakiś azyl w tym nieprzyjaznym świecie. Sam powiedział mi, że ta gra już go raz wyciągnęła z podobnej sytuacji. Może wyciągnie go i po raz drugi. Mnie gra w WoW-a nie pomaga, bo ciągle mam w tyle głowy swoje zmartwienia, dotyczące mojej sytuacji życiowej. Gdybym miał kochającego chłopaka, to znajdywałbym w jego ramionach azyl od tych zmartwień, ale gra nie wciąga mnie już na tyle całkowicie.

Paweł zresztą będzie dalej grał w WoW-a, to nie problem. A ja mam w WoW-ie postacie do samodzielnego levelowania, więc też poradzę sobie w grze bez niego. Jedyne czego potrzebuję aby grać, to zapewnienie egzystencji. W przypadku gry to należy rozumieć dosłownie - bo gra wymaga przecież opłacania abonamentu. Ale "abonament" jaki muszę płacić życiu jest kilkadziesiąt razy większy.

Tak naprawdę najważniejsze jest aby levelować teraz życie ;-)