niedziela, 31 marca 2013

Sprytna nakrętka

grudzień 2012
Skoro wczoraj była sprytna kawa, to dziś będzie sprytna nakrętka. A nakrętka pochodziła z litrowej butelki Sprite - nie będę reklamował jakiej firmy ;-) I zastałem tę butelkę po moim współlokatorze. Normalna procedura to wyrzucenie butelki, ale nie całej. Nakrętki zbieram dla dziecka do szkoły - za zebrane nakrętki fundują jakiś sprzęt rehabilitacyjny dla kogoś potrzebującego - warto wspierać taką szczytną inicjatywę, więc pracowicie je kolekcjonuję.

Tym razem jednak zwróciłem uwagę na ikonkę na nakrętce - było to doładowanie Play. Ucieszyłem się, bo już wcześniej zarejestrowałem się na stronie producenta i doładowałem raz telefon. Zawsze takie 2 złote się mogą przydać, choćby kilka MMS za to można wysłać. Rozmów może niekoniecznie za te 2 złote bym chciał prowadzić, bo mam usługę zbierania minut i z tych zebranych minut staram się korzystać. Jak widać, intensywnie korzystam z możliwości oszczędzania kosztów ;-)

Doładowałem konto - znak, że mój współlokator, narzekający na puste konto w Play właśnie, przeoczył tę możliwość. Tym lepiej dla mnie. Warto zwracać uwagę na detale - ja wyostrzyłem swoją uwagę robiąc pasjami zdjęcia rożnych detali w otaczającym nas świecie - choć i to nie uchrania mnie od detalicznej (a nawet hurtowej) ślepoty nie raz.

A poza tym, wykorzystując nakrętkę, pokazałem, że jestem sprytnie zakręcony ;-)

sobota, 30 marca 2013

Sprytna kawa

grudzień 2012
Prosty trick - ale można o nim napisać osobnego posta. Nazwałem to sprytną kawą, ale dotyczy to wielu innych rzeczy - akurat kawę piję najczęściej i trochę jej zużywam. I oczywiście kawy czasem brakuje, bo sytuację życiową miałem ostatnio nie najlepszą. Więc i kupowanie kawy nie jest takie łatwe, bo czasem nie ma na nią kasy... Dlatego postanowiłem uciec się do tego prostego zagrania.

Nie mieszkam sam, mam współaktora (aktualnie, bo docelowo dwóch współlokatorów, nie licząc miejsca dla partnera). Dlatego gdy miałem trochę kasy na kupno kawy rozpuszczalnej, postanowiłem ją schować. W nadziei że współlokator zobaczy jej resztkę w oficjalnym pudełku i sam dokupi zaopatrzenie. Oczywiście to zależy od współlokatora. 

I tu dotykamy najważniejszego problemu - socjalizacji. Nie chodzi o tytułową kawę, ale o ogólne podejście do wspólnego życia. Jedni poczuwają się do uczestnictwa w jego kosztach (finansowo lub zakupowo), a inni udają że tego nie widzą i korzystają z "bogactwa chaty" radośnie, i bez ograniczeń. I tych ostatnich ludzi pozbywam się tak szybko, jak tylko mogę. Bo jeśli jest się zamożnym, to oni na nas pasożytują, ale jeśli samemu ma się nielekką sytuację finansową - to oni wręcz sabotują wspólne życie.  Sprawa samej kawy jest w sumie drobna, ale pokazuje, że czasem człowiek myśli o takich chytrych sztuczkach aby choć o milimetr polepszyć swoją sytuację.

I to myślenie, nawet milimetrowe, jest przynajmniej optymistyczne :-)

piątek, 29 marca 2013

16 minut

Zrobiłem raz pewien eksperyment. Byłem zapuszczony, kilka dni nie wychodziłem z domu, więc nawet się nie myłem i nie goliłem. I potrzebowałem wyjść, czysty i schludny. Więc poszedłem do łazienki dokładnie się ogolić a potem umyć. A dodatkowo postanowiłem zmierzyć czas tego dokładnego mycia i golenia się. Tak z czystej ciekawości - ile mi to zajmie. Okazało się, że 16 minut, włącznie w przecieraniem pałeczkami uszu i ważeniem się na łazienkowej wadze :-)

Niby to nic nadzwyczajnego, ale tak sobie pomyślałem ile czasu spędza na "myciu się" wyrafinowana ciota. Załóżmy najpierw, że ma - tak jak ja - prysznic. Postoi sobie pod gorącym tuszem, wygrzeje ciało, powili umyje włosy. Pumeksem pościera wszelkie złuszczone skórki. Zastosuje kilka rodzajów płynów do mycia, zapewne osobną odżywkę na włosy. Potem wyjdzie spod prysznica, wysuszy włosy suszarką (moje schną same po myciu). 

Ale to przecież nie koniec zabiegów. A żel na włosy i układanie ich? A tapeta na ryjek? A jakieś psikanie się w nieskończoność i poprawianie makijażu? Chyba z godzina by już przeszła na te wszystkie czynności. Strach pomyśleć co by było gdyby ciota miała wannę - leżakowanie i relaks w wodzie i pewnie podwojenie czasu spędzonego na "szybkiej toalecie". 

Jednak dobrze być facetem, a nie ciotą ;-)

czwartek, 28 marca 2013

Nie piszesz? Usuń ze znajomych

Miałem taką sytuację - odwiedziłem profil pewnego znajomego na jednym z portali. Znajomego - czyli będącego na liście znajomych na moim profilu. Chciałem do niego o czymś napisać, ale rozmyśliłem się bo nie chciałem wywoływać wilka z lasu. Chodziło o imprezę, którą chciałem zasygnalizować - ale potem nie byłem pewny, czy tę osobę na nią zaprosić. Więc zrezygnowałem z pisania i opuściłem jego profil.

W odpowiedzi na wizytę dostałem do niego wiadomość z pretensją, że nic nie piszę odwiedzając profil. Jakby same odwiedziny mnie automatycznie maiły do pisania zobowiązywać. Zacząłem więc mu wyjaśniać, że nie mailem nic do powiedzenia, a więc po prostu nie pisałem. Nie lubię bowiem bezsensownych zaczepek w stylu "co tam?", które zresztą notorycznie wiążą się z kompletnym brakiem pomysłu na rozmowę, bo po jakiejkolwiek mojej odpowiedzi z reguły autor głupiego pytania piszę jeszcze głupszą odpowiedź "aha", która w 99,9% przypadków kończy jego aktualny dialog...

W dalszej rozmowie ten człowiek napisał, że "zawsze można go usunąć ze znajomych i nic nie pisać". Bardzo "lubię" takie skrajne podejście. Albo pisać na siłę bzdury, albo od razu usuwać ze znajomych. Czy naprawdę ludzie mają na tyle niską samoocenę i czują się na tyle niedowartościowani, że koniecznie chcą być zasypywania tonami śmieciowatej, nic nie znaczącej pseudo korespondencji? Czy naprawdę nie potrafią rozmawiać - zamiast pingowania?

Jak widać, nawet zwykła rozmowa jest sztuką niedościgłą dla wielu ;-)

środa, 27 marca 2013

Nie jara mnie infrastruktura

Czasem jeśli ktoś odwiedził (ze swojej własnej inicjatywy) mój profil, to decyduję się do niego coś napisać - przez grzeczność albo żeby zachęcić go do korespondencji. I tak się stało z chłopakiem z Wrocławia. napisałem więc, że mają ładny (zaznaczyłem że suchy - żartem w porównaniu do warszawskiego) stadion, obwodnicę i na niej piękny most pylonowy. A co dostałem w odpowiedzi? Dosłownie: nie jara mnie infrastruktura :-)

Dla mnie był to tak zwany sign-out, czyli oznaka tego, że dana osoba nie jest zainteresowana korespondencją. Gdyby była ujęła by te samo zdanie nieco inaczej. A tak zabrzmiało ono jako warknięcie na odczep się. Zdarzają się i takie warknięcia - nigdy nie wiadomo do kogo się pisze i czy dana osoba zachowa się życzliwie, czy nie ;-)

A skąd u mnie taka impresja Wrocławia - używając słowa tego chłopaka - infrastrukturalna? Dosłownie - z okna samochodu. W czasie jeżdżenia do Wałbrzycha do przedostatniego z byłych chłopaków mijałem ten stadion i jechałem ową obwodnicą po pięknym moście pylonowym.

I ciekawe czy kiedyś tam jeszcze pojadę - turystycznie ;-)

wtorek, 26 marca 2013

63 procent

grudzień 2012
No i mam chłopaka z większości, czyli prawie 2/3 - bo 63 procent. Właśnie bowiem przeczytałem artykuł o tym, że 63% homoseksualnej młodzieży miało myśli o samobójstwie. A dla porównania tylko 12% młodzieży hetero. Prawie pięć razy mniej. 

Ale niestety nie ma się czemu dziwić. Los mojego chłopaka jest tu w miarę typowym przykładem. Jego rodzina wie o jego orientacji, jest miał ale rzuca mu kłody pod nogi i traktuje go mimo wszystko jak czarną owcę. To bardzo źle, bo on nie czuje w nich oparcia. I bardzo dobrze - bo jest idealnym materiałem na partnera życiowego - potrzebując oparcia od kogoś.

Ale ci, którzy potrzebują oparcia sami chętnie je dają innym - bo jest to potrzeba akceptacji i miłości w obie strony. Dlatego intuicyjnie szukałem zawsze chłopaka który jest po jakiś przejściach, bo to są według mnie ludzie potencjalnie najbardziej wartościowi

I mam nadzieję, że w przypadku mojego chłopaka do się sprawdzi :-)

poniedziałek, 25 marca 2013

Ostatnia kawa

Jeszcze przed przybyciem nasz "wariat" zapytał mnie czy może u nas wypić szybką kawę. Napisałem mu grzecznego dyplomatycznego SMS-a, że może wypić kawę na spokojnie. Nadmieniłem, zgodnie z prawdą, że kawy rozpuszczalnej mam resztkę, ale jeszcze na kilka kubków starczy. W odpowiedzi nasz wyprowadzający się obiecał kupić nową kawę. To bardzo miło z jego strony.

Mniej miło było biorąc pod uwagę że powinien kilkadziesiąt razy wyższą kwotę dopłacić do czynszu (miałem na myśli bowiem kupno taniej kawy a nie markowej). Ale dobre i to. Już nie jeden okazywał się pasożytem który się nie poczuwał do zwrotu kosztów pobytu. Po portu takich ludzi trzeba unikać z góry, ale nie zawsze można się ustrzec od błędów.

Kawę wypiliśmy, a swój worek na śmieci zamienił  na trzy reklamówki. Posortował swoje ciuchy, te do wyrzucenia wyniósł do śmietnika, resztę spakował i zabrał ze sobą. Podładował telefon. Skorzystał nawet z toalety, nieustannie zresztą w niej esemesując. Zapewne z jego nową miłością, dwa razy od  jego straszą. Najważniejsze, że było miło, kulturalnie, na luzie i przyjaźnie. Takie rozstanie nie boli i nie stresuje oczekiwaniem na wrogość w przyszłości. A raczej nadzieją na kompletny brak przyszłych kontaktów - przynajmniej w zakresie jaki był dotąd. Bo towarzysko się gdzieś spotkać zawsze można, ale mieszkać razem - na pewno już nie.

A dyplomacja, jak zwykle, doskonale spełniła swoje zadanie :-)

niedziela, 24 marca 2013

Dziwna walizka

Następnego dnia okazało się, że wypadło mi załatwienie pewnej sprawy przez pół dnia. Musiałem być na miejscu między godziną 13 a 14. Zupełnie niespodziewana sytuacja. Ale takie się niestety zdarzają w życiu. A byłem uwiązany oczekiwaniem na naszego gościa. I co tu zrobić?

Jak się okazuje, Bóg istnieje. I znów dał mi o sobie znać. Przyspieszył przybycie tej osoby. Dzięki temu idealnie mi się to dograło z wyjściem w celu załatwiania moich późniejszych spraw. Czemu zatem taki tytuł posta? Bo gdy w końcu ten chłopak przyszedł do mnie, bacznie spojrzałem w wizjer. Po jego nieodpowiedzialnym zachowaniu można się było spodziewać go w towarzystwie nie tylko policji, którą wyrażał, ale nawet Marsjan.

I zobaczyłem go samego ciągnącego za sobą walizkę na kółkach. Normalne, że ją zabrał dla spakowania rzeczy. Wpuściłem go. Jakież było moje zdumienie gdy zobaczyłem jak ta walizka wygląda - to był duży worek na śmieci! Wyglądał mi jak walizka, ale też nie przypatrywałem mu się przez wizjer, tylko omiotłem wzrokiem, koncentrując się na wypatrywaniu niepożądanego towarzystwa ;-)

Worek na śmieci - typowa walizka dla ludzi bez większego dorobku, tułających się w życiu ;-)

sobota, 23 marca 2013

Pożyteczność

I udało mi się pożytecznie wykorzystać złość spowodowaną takim zachowaniem osoby, która strzelała z grubej rury. Nic tak nie przezwycięża złości jak jej pożyteczne wykorzystanie w dobrym celu. Złość daje motywację albo energię do działania, trzeba ją tylko odpowiednio ukierunkować. No to ją ukierunkowałem.

Siadłem do innego bloga, na którym zamieszczam także metaforyczne historyjki, i napisałem ciąg postów o mojej sytuacji. A więc o stosowaniu napastliwych środków, o dyplomacji, o walce z przeciwnikiem. I po prostu opisałem te historię w metaforyczny, ogólny sposób. W kilkunastu postach, a więc mam zaliczoną połowę miesiąca na tym blogu.

Po tym pisaniu poczułem się znacznie lepiej. Po pierwsze, bylem oczywiście nieco zmęczony pisaniem. Samo pisanie nie męczy mnie, ale jednak jest to pewien wysiłek, nawet jeśli rozpatrywać go wyłącznie jako walenie w klawiaturę. Po drugie, miale poczucie, że zrobiłem coś pożytecznego i nie zmarnowałem tego stresującego dla mnie dnia. 

Najlepszą formą pokonania zła jest obrócenie go w dobro :-)

piątek, 22 marca 2013

Dyplomacja

Po tym jak ktoś strzela do nas z grubej rury można stosować różne taktyki. Można, na przykład, iść na konfrontację, eskalować agresję. Ale można też sprytnie się wycofać z nacisku i zastosować moją ulubioną sztukę dyplomacji. I tak zrobiłem. Zamiast naciskać, odpuściłem i postanowiłem przyjmować ciosy aby osłabić ich oddziaływanie. I uderzać w nuty, które mogłyby przeciwnika skruszyć.

W racjonalnym rozwiązywaniu problemów trzeba mieć na uwadze hierarchię ważności celów, które się chce osiągnąć - po to aby łatwo zdecydować co w imię czego można poświęcić. Można poświęcić pośpiech, upór, dumę - ale po to aby zrealizować ważniejszy cel nadrzędny. A moim celem było doprowadzenie do gładkiego wyprowadzenia się tej podskakującej osoby.

Był też jeszcze jedne cel dodatkowy, nie na teraz ale na przyszłość - chodziło o to aby rozstanie z tą osobą było na tyle miłe i gładkie, aby ona nie czuła żalu ani gniewu i nie robił nam antyreklamy, jaką rozgoryczeni czy źle potraktowani ludzie mogą czynić. Takie dbanie o własny wizerunek.

Pozostało więc mieć nadzieję, że dyplomacja zadziała :-)

czwartek, 21 marca 2013

Masowanie kutasem?

Zasiadam do czata jako osoba która ma w czatowaniu wieloletnie doświadczenie i rozmowy z ludźmi liczone w kilku dobrych dziesiątkach tysięcy. Niestety - czatowo kompetentna. Zasiadam jako "telefonista" aby znajdywać klienta na usługi masażu oferowane przez chłopaka mojego współlokatora. Właśnie znalazł pracę w gabinecie masażu, ale dorabia też po godzinach i prosił mnie abym mu szukał na czacie klientów.

Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie zabawne zderzenie tematu rozmowy z reakcjami czatowiczów. Gdybym ja pytał o masaż to chciałbym się dowiedzieć po pierwsze jaki to typ masażu, ile trwa, ile kosztuje etc. Ewentualnie pytałbym o miejsce, certyfikaty, doświadczenie etc. A jakie pytania zadają czatujący? A jakie by mogli zadawać? Opisz się, ile centymetrów, aktywny czy pasywny. Zupełnie jakby kretyni szukali do seksu :-)

Czasem napisałem temu czy owemu, że masaż się robi rękami a nie penisem i zapytałem po co w takim razie pyta o rozmiar penisa. Z ciekawości - jak mi odpowiedział. Oj chyba z głupoty i źle pojętej czatowej automatyki. Ciekawość rozmiaru penisa w przypadku masażu to zupełnie jak ciekawość wyznania kierowcy taksówki. Teoretycznie może to mieć jakieś znaczenie - np. kierowca muzułmanin przerwie jazdę aby pomodlić się do Proroka. A kierowcy hinduisty nie powinniśmy uraczyć dowcipem o wściekłych krowach ;-)

W sumie można być wdzięcznym czatowi, że nawet wydawałoby się banalnie proste poszukiwanie zamienia w orgię ekscentrycznego humoru ;-)

środa, 20 marca 2013

Niewspółmierne środki

Miałem jakiś czas temu sytuację mocno irytującą. Pomieszkał u nas przez kilka dni chłopak, z którym mój współlokator zdawał się znaleźć nić porozumienia i budować dłuższą relację. Ale ta relacja nie wypaliła, może po prostu odreagował z nim utratę poprzedniego chłopaka i na fali tej potrzeby odreagowania nie zauważył jakiś oznak niedopasowania. A może po prostu tego niedopasowania na początku nie było, bo ludzie we wczesnej fazie poznawania się potrafią być bardziej plastyczni w swojej "wersji demo" :-)

Kiedy już było wiadomo, że nic z tej znajomości nie będzie, ten przyszywany potencjalny partner zaczął budzić moją coraz większą irytację. Nie okazywałem jej wprost, ale pewnie dało się ją jakoś wyczuć. Nawet nie jako wyczucie wrogości, co bardziej brak pozytywnego zachowania, zainteresowania się kimś etc. Czasem nie trzeba być wrogo nastawionym, wystarczy brak okazywania pozytywnych kontaktów.

I nagle ten człowiek zaczął strzelać z grubej rury - gdy próbowałem go nakłonić do odebrania jego nielicznych rzeczy - czyli ostatecznego pożegnania go od nas. Nie chciał przyjść tego dnia, zapowiedział się na następny, jakbym ja miał dla niego czas z gumy. A gdy go naciskałem zaczął nawet warczeć i grozić. Nawet wezwaniem policji - a po co, skoro nie ma przestępstwa? Nie chodzi oczywiście o moją obawę przed policją - ale o niewspółmiernie grube środki perswazji jakie zaczął stosować w tej sytuacji. Wariackie środki.

Oczywiście został u mnie przez to automatycznie skreślony. Jako osoba niezrównoważona, wybuchowo konfliktowa. Nie spodziewam się takich chwytów poniżej pasa. dziś straszy policją a jutro pożyczy 50 złotych i nagle mnie oskarży że to ja mu ukradłem 500 zł. Po takiej osobie można się wszystkiego spodziewać. 

Zepsuł mi cały wieczór w dniu gdy maiłem opracować pewien ważny dokument - a nie miałem przez niego do tego głowy.

wtorek, 19 marca 2013

Wyostrzone zmysły

Zauważyłem w sobie wyostrzenie zmysłów, gdy mam do czynienia z osobą, która mnie zaczyna irytować. Wtedy postrzegam wszytko jak przez szkoło powiększające albo czułą tubę. Nagle przeszkadza mi że ktoś mlaska, albo chodzi, albo klepie w klawiaturę komputera (czuję jakby zdzierał klawisze jej używaniem). Nagle irytuje mnie nawet sam fakt bycia kogoś po drugiej stronie biurka. To znak, że dana osoba jest na stromej równi pochylej do wylotu...

Objawy bywają jeszcze bardziej ciekawe - na przykład ktoś zaczyna mi śmierdzieć. Już dawno temu stwierdziłem, że pojmowanie zapachów czy smaków jest mocno zależne od naszej psychiki. Zapach osoby ukochanej jest cudowny, a taki sam zapach osoby obcej może by odrażający - na przykład gdy jest ona spocona. Bo postrzeganie świata to nie tylko twarde dane fizyczne ale przede wszystkim ich psychiczna, emocjonalna obróbka w naszym mózgu.

I miałem okazję przerabiać przykład takiej równi pochyłej kilka miesięcy temu. Zamieszkał u nas na krótki czas ktoś, kto wydawał się fajny, ale potem relacje zaczęły się psuć. Na szczęście nie ja bylem osobą, która go sprowadziła i niejako za niego "odpowiadała". I tak to nie miało znaczenia - bo przecież poczucie coraz większej irytacji tą osobą narastało. Aż w końcu trzeba się było pożegnać.

Czasem warto zwracać uwagę na różne zmiany w naszym postrzeganiu innych osób - mogą być one oznaką zbliżającego się kryzysu :-)

poniedziałek, 18 marca 2013

Znienawidzona dama

grudzień 2012
Wymyśliłem takie złośliwe słowo "dama" na określenie typu chłopaka którego bardzo nie lubię. Założę się że każdy pomyślał o jakimś przegiętym ciotowatym geju, który ma kobiece naleciałości - chód modelki, zwichnięty nadgarstek, piskliwy głosik i damską torebkę. Niektóre z tych rzeczy mają nawet swój urok, ale nie o taką "damę" mi chodzi - i najlepiej aby to słowo nie było odmieniane :-)

Tak naprawdę te słowo to po dwie początkowe litery z imion chłopaków, którzy byli dla mnie wzorem złych cnót. Jest to więc skrót. Pan "D" był mówiąc krótko wieśniakiem - bez obrazy dla godnych szacunku ludzi wsi - dresikiem z ambicjami pożal się Boże biznesmena. Opowiadał o swoich możliwościach zarabiania pieniędzy - ale jakoś nie umiał tego w praktyce pokazać. Słowem - fanfaron i prostak ze słomą w butach.

Pan "M" był subtelniejszy - ale chodził własnymi ścieżkami, nie umiał się odnaleźć w grupie, ani także myśleć w interesie całej grupy. A do tego kłamał, czarował, mydlił oczy, oszukiwał a nawet kradł. Słowem - aspołeczny kłamca w białych (choć przybrudzonych) rękawiczkach. Dlatego połączenie cech tych ludzi działa na mnie szczególnie negatywnie. Ilekroć widzę pewne cechy owej "damy" u kogoś, tylekroć moja sympatia do niego gwałtownie spada.

Nieodpowiedni ludzie mają tę zaletę że pozwalają rozpoznawać złe cechy u innych w przyszłości :-)

niedziela, 17 marca 2013

Masaż marketingowo

grudzień 2012
I zabrałem się za stworzenie własnej, indywidualnej koncepcji masażu. Takiego masażowego iPhone - który miał być na tyle inny i nietypowy, że trudno porównywalny z innymi masażami. A zarazem dla mnie najwygodniejszy. A przez to także najlepszy dla klienta, bo dostosowany jak najlepiej do moich możliwości realizacyjnych. Jeśli coś robić - to robić profesjonalnie.

Kolega oferował masaż klasyczny lub erotyczny - ten ostatni robiony nago i z nastawieniem na orgazm klienta. Postanowiłem więc pójść inną drogą. Oferować masaż delikatny jak pieszczota, ale nie nastawiony na orgazm, tylko na relaks i odpłynięcie klienta w sferę swoich myśli. Masaż wykonywany nie nago (bo nagość mnie by dekoncentrowała) i bez prób dobierania się do masującego przez klienta. Zatem inny typ masażu, inna filozofia. 

Potem wymyślałem nazwę dla tego masażu. No bo nie jest to masaż ani klasyczny, ani erotyczny. Więc jaki? Najpierw wymyśliłem, że intuicyjny - ale kojarzy się z amatorką. Potem empatyczny - od wczuwania się w potrzeby drugiej osoby, ale to trudne słowo dla wielu. Potem intymny - bo oddawało jego subtelność, ale kojarzyło się z seksem. Potem paraerotyczny - że niby około erotyki, ale to też trudne słowo i ludzie dostrzegają jego drugi człon.

W końcu wpadłem na proste ale głębokie określenie - masaż medytacyjny. Jest to termin niebanalny, zarazem sugeruje skupienie i głębię w masażu, a nie ślizganie się po seksie. I jeśli obok wymienia się także inne masaże, np. klasyczny czy erotyczny, to wygląda w porównaniu do nich bardzo dostojnie :-)

A może wzorując się na iPhone nazwać to po prostu iMasażem? ;-);-)

sobota, 16 marca 2013

Masażowy iPhone

grudzień 2012
Jedną z prac którą mógłbym wykonywać mógł być masaż - dla wielu praca lekka łatwa i przyjemna, ale każdy kto choć raz tego próbował wie, że to ciężka robota i wyczerpująca. W końcu przez pewien czas, nawet godzinę, trzeba wiele z siebie dać. Ale ja chciałbym napisać o tym, co związane z tą pracą i moją zdolnością do kombinowania i dorabiania do wszystkiego filozofii :-)

Pomysł masażu podał chłopak mojego współlokatora, który posiadał w masażach kilkuletnie doświadczenie i który pracował także w różnych gabinetach masażu. Jak jednak sprzedać siebie jako osobę masującą, skoro nie mam aż takiego doświadczenia? Postanowiłem podejść do tego marketingowo. Nie opisywać się buńczucznie jako doświadczony masażysta, póki faktycznie takiego doświadczenia nie zdobędę. Ale w takim razie jak się sprzedać na dzień dobry?

Z pomocą przyszło mi właśnie myślenie marketingowe. Trzeba stworzyć produkt, usługę, idealnie dopasowaną do moich możliwości, a zarazem taką aby nie można jej było łatwo zweryfikować. Coś jak iPhone - sprytnie zamydlony technologicznie tak, aby nie było widać jego niedostatków. Trzeba więc wyróżnić się od konkurencji w taki sposób, aby nie można było tego łatwo porównywać.

Tak więc postanowiłem zrobić masaż na wzór iPhone ;-)

piątek, 15 marca 2013

Czekanie na święta

grudzień 2012
Czekanie na święta kojarzy się na ogół z bardzo radosnym podnieceniem, z oczekiwaniem na świąteczną magię, choinki, śniegu, prezentów, kolęd - rodzinnego bycia razem. W tym roku oczekiwanie to maiło swój radosny - ale też zarazem smutny wymiar. I smutnych wymiarów było niestety więcej niż radosnych.

Jedyny chyba radosny wymiar to było czekanie na zamieszkanie razem z moim nowo poznanym (dwa tygodnie wcześniej) chłopakiem. Niestety same święta już od trzech lat miałem smutne, bez rodziny, która mnie ignoruje. Do tego dołączały się problemy życiowe jakie miałem - z jednej strony wydatki, z drugiej dopiero co rozkręcana i słabo raczkująca praca. Praca na własny rachunek, bez spokojnej pensyjki. I stres związany z niepewnością o los życia, o przyszłość i o to czy będę mógł jeszcze w życiu uczynić dobro dla innych.

Na płaszczyźnie mieszkalnej też nie było wesoło - w ciągu roku przez moje mieszkanie przewinęło się co najmniej 12-15 osób, kandydatów na chłopaka lub współlokatora. Czasem wiązało się to z kradzieżą, niekiedy bardzo bolesną emocjonalnie. Po takich kradzieżach czułem się jak opluty. Nie był to więc wesoły rok, a raczej okres pełen udręczeń, niepewności i zgryzoty. Jeśli nie wybuchającej jawnym płomieniem, to przynajmniej tlącej się gdzieś w tle.

Obym się więc doczekał po tych świętach dwóch rzeczy - chłopaka a także pozytywnego, spokojnego i radosnego ułożenia życia :-)

czwartek, 14 marca 2013

Let's Play

grudzień 2012
Moje tymczasowe szczęście to mały kawałek plastiku, niewiele większy od dużego paznokcia. To oczywiście nie sam plastik, bo za wielkimi stykami w kształcie jakiegoś niby-kwiatka kryje się malutki układ scalony, Zobaczyłem go kiedyś, gdy taką niepotrzebną już kartę SIM rozwaliłem. Bo o karcie SIM jest mowa. A więc moje szczęście to nie tyle sama karta SIM, ale możliwości komunikacji jakie ona daje.

A komunikacja to nie tylko sama karta SIM ale także działający telefon. I - czego się przeważnie nie zauważa - telefon pozbawiony simlocka, lub mający simlock w sieci której karty używamy. I do tego jeszcze ładowarka, aby załadować baterie w telefonie. Ktoś powie, że to zbędna wyliczanka, bo oczywistości same w niej zawarte. Wcale nie. Paweł znalazł bowiem jakiś stary telefon u siebie - ale nie miał ładowarki. Dopiero brat miał mu taką przywieźć. Nie zawsze telefon i ładowarka idą w parze.

Tak samo z kartą SIM. Trzeba ją kupić. Trzeba nabyć starter w odpowiedniej sieci. Dla mieszkańca Warszawy to proste - znajdzie sklep w którym da się kupić starter nieomal za rogiem. Na wsi startery na drzewach nie wyrastają. Wszystko staje się bardziej skomplikowane. Ale gdy się już wreszcie zbierze cały zestaw i kupi pakiet nielimitowanych SMS - wtedy można będzie komunikować się bez obaw. Bo różnice w jakości operatorów telefonicznych (jakości rozumianej jako adekwatności do naszych konkretnych potrzeb) wychodzą w praktycznej komunikacji.

Paweł miał telefon flagowy (i jedyny zresztą kiedy mnie poznał) w Plusie. Tam był kiedyś pakiet bezpłatnych SMS do wszystkich sieci. Okazało się jednak, że promocja się skończyła i teraz te SMS są za 3 grosze sztuka. Doładujesz konto za 10 złotych i po wysłaniu 333 SMS masz już zero. A tyle SMS można posłać nawet w jeden dzień jeśli się postarasz. Dlatego poradziłem mu aby kupić drugi starter w Play, bo tam za 10 złotych ma pakiet faktycznie nielimitowanych SMS na 30 dni. I będzie można pisać do siebie bez ograniczeń. A gdyby się chciało rozmawiać, to jeden z nas może za 10 złotych kupić nielimitowane rozmowy w sieci też na 30 dni.

Gdy się nie ma chłopaka na wyciągnięcie ręki - trzeba go mieć na wyciągnięcie telefonu ;-)

środa, 13 marca 2013

Mały pech

grudzień 2012
Na trzynastego - szkoda że nie piątek - coś o małym pechu. To takie eufemistyczne określenie kolejnego, drobniejszego ale przykrego nieszczęścia, jakie mnie dotknęło. Chciałem sobie przystrzyc włosy i mam do tego dobrą maszynkę Philipsa - a tu lipa, nie ma jej w łazience. Znikła zarówno sama maszynka, zasilacz (pracowała tylko na kablu) - ale także wszystkie grzebienie. Jedyne czego złodziej nie zabrał to plastikowe etui na samą maszynkę.

No to wygląda na kradzież - bo raczej nie na pożyczenie. Kto by pożyczał (w domyśle do szybkiego użytku) ze wszystkimi trzema grzebieniami? raczej się pożycza z jednym który ma być pomocny w danej sytuacji. I teraz pytanie kto to ukradł - i kiedy. Nie prowadzę dokładnego spisywania inwentarza więc potencjalnych złodziei mam kilku, teoretycznie wliczając w to także mojego chłopaka. Koszt tej maszynki nie byl może najwyższy (około 250 złotych w porównaniu do tysiąca za ukradzioną maszynkę do golenia Braun pół roku wcześniej) ale wścieka sam fakt kradzieży.

No i zabawne jest to że teraz nie mogę się ostrzyc sam. Na szczęście mój współlokator jest fryzjerem więc może przynieść nożyczki z pracy i podciąć mnie w domu bez problemu. Ale tu chodzi o generalną zasadę. Wydawało mi się, że mam teraz takie osoby w domu, które już nie kradną. I będę musiał zamykać na klucz biurko gdy będę wychodził z domu, tak samo jak trzymam szafkę z aparatami fotograficznymi zamkniętą już standardowo.

Trudno - takie są koszty poznawania ludzi - a najważniejsze aby się to wszystko z nawiązką zwróciło, w pozytywnym sensie tego słowa.

wtorek, 12 marca 2013

Miesiąc komunikacji

grudzień 2012
I wychodzi na to, że grudzień powinien być miesiącem komunikacji - głownie przez telefon (czyli przede wszystkim SMS) a także przez Internet. Z Internetem może być problem, bo Paweł sygnalizował mi, że jego ojciec zabrał mu modem - więc może teraz nie być zdolny wejść na GG czy profil aby się dzięki nim komunikować. Zostaje telefon. Ale mamy fony w innych sieciach, a Paweł nie przejdzie do Play z Plusa, bo za dwa miesiące stażu dostanie w Plusie ekstra bonusy dla których warto zostać.

Idealnie byłoby gdyby kupił starter Play i skombinował sobie jakiś aparat telefoniczny który mógłby z tym starterem używać. A wtedy mogę mu doładować konto za 10 złotych i za tę kwotę wykupić na 30 dni pakiet nielimitowanych SMS do wszystkich sieci. I moglibyśmy pisać do siebie bez żadnych ograniczeń. To już by nam bardzo wiele dało. A gdyby można było ze sobą rozmawiać, wystarczyłoby aby jeden kupił za 10 złotych darmowe rozmowy w Play na miesiąc i też można by nawijać przez fona ile się tylko chce.

Skoro nie możemy być fizycznie razem, to przynajmniej bądźmy in touch - aby mieć poczucie tego że jesteśmy razem duchowo. Nie ma bowiem nic gorszego jak niby z kimś być ale nie czuć w żaden sposób obecności tej osoby - realnej obecności, połączonej z rozmawianiem z nią. A taką rozmowę zapewnia choćby pisanie do siebie SMS. Paweł napisał mi, że znalazł jakiś stary telefon więc pozostaje nadzieja, że da się z nim użyć karty Play i że taką kartę niebawem kupi - a wtedy będziemy co najmniej pisali ze sobą bez ograniczeń.

Oby się udało bo bez tej komunikacji z nim uschnę :-)

poniedziałek, 11 marca 2013

Miesiąc samotności

grudzień 2012
A do tego wszystkiego co związane z opisywanymi wczoraj wydatkami - grudzień jawił mi się jako miesiąc samotności. I znów sprzeczne to z popularnymi wyobrażeniami - bo święta to widzenie się z rodziną, w tym z taką, którą tylko od święta widujemy. A ja oczywiście świąt z rodziną nie spędzę - odkąd zamieszkałem osobno moja rodzina mnie ignoruje w tym względzie...

A co gorsza mój nowo poznany chłopak, z którym się "telegraficznie" zaręczyłem, zapewne nie będzie w stanie przyjechać do mnie przed świętami - a jedynie na Sylwestra. Zatem czeka mnie jeszcze - od momentu kiedy piszę tego posta - prawe trzy tygodnie życia samotnie, czyli emocjonalnie samemu. Formalnie będę bowiem mieszkał z 2 kolegami, więc pusto nie będzie. Ale spać będę sam i uczuciowo też sam.

To taka próba na przetrwanie i nie byłaby jeszcze taka tragiczna gdyby nie te opłaty z banku o jakich się dowiedziałem ostatnio i na które wypadałoby coś zarobić. A nie jest łatwo zarobić. Na szczęście zaczynamy rozkręcać kolejne działalności i może jedna czy druga raz na jakiś czas wypali. Zawsze nawet kilkaset dodatkowych złotych się liczy. I oby więcej niż kilkaset :-)

Mam nadzieję, że kiedyś zamieszkam razem z Pawłem i wszystko zacznie się układać, także finansowo :-)

niedziela, 10 marca 2013

Miesiąc wydatków

grudzień 2012
Grudzień kojarzy się z miesiącem wydatków na święta i prezenty - a w moim przypadku miał być miesiącem wydatków zgoła innych i to nie zostawiających po sobie nic realnie trwałego. Poza nieśmiertelnym czynszem czekało mnie bowiem zebranie sporej sumy na przegląd auta (kilka razy wyższej z powodu wymiany rozrządu) oraz ekstra wydatek w postaci ubezpieczenia auta. Ale - jak się okazało - to nie były jedyne zmartwienia.

Trzeba było zacząć spłacać długi w banku, które zaciągałem aby po prostu przez kilka ładnych miesięcy przeżyć. Sprawa jeszcze nie poszła do zewnętrznej firmy windykacyjnej i była szansa, że bank zacznie to załatwiać ze mną polubownie - ale musiałem coś spłacić aby się wykazać dobrą wolą. Gadałem z bankiem, z 3 produktów (2 karty płatnicze i debet na koncie) wypadałoby spłacić choć konto i tańszą kartę. Ale to i tak wydatek przekraczający czynsz...

I pomyśleć że miałbym kasę na pokrycie znacznej jego części gdyby nie to, że poszło to na wykup samochodu wpakowanego przez kretyństwo kolegi na policyjny parking. Może on te pieniądze odda - ale to i tak byłby zastrzyk finansowy na przyszłość. A tymczasem mam coraz mniej rzeczy do sprzedawania. Jedyna pociecha jest taka, że poznaliśmy kolegę który u nas zapewne zamieszka i zacznie też pracować, więc będzie szansa że jakoś pożyczy mi pieniądze na te spłaty.

Jedyna korzyść z rozmowy z bankiem była taka że nabili mi 18 minut w usłudze ich zbierania ;-)

sobota, 9 marca 2013

Mój chłopak na mnie patrzy

10 grudnia 2012
Dziś prawie Dzień Kobiet - mam na myśli datę publikacji tego posta na blogu - więc opowiem o pewnym prezencie jaki sobie zrobiłem. Bo dzień Kobiet się też kojarzy z prezentami, a chłopak (czyli partner) może być zabawnie nazwany kobietą. A zrobiłem coś, co już przedtem wykonałem trzy razy, ale niepotrzebnie. A teraz mam nadzieję, że już potrzebnie ;-)

Chodzi o zdjęcie chłopaka wmontowane w aktualnie używaną tapetę pulpitu na moim komputerze. Mam dzięki temu jego portret ciągle na widoku, chyba że jakaś aplikacja zawładnie mi całym ekranem komputera - ale nie dotyczy to Office czy przeglądania internetu. Praktycznie tylko Photoshop się tak "rządzi" - a nie używam go teraz za często :-)

Zdjęcie ściągnąłem z jego Facebooka. Nie było najlepszej jakości, ale też nie potrzebowałem wielkiej rozdzielczości. Za to miało właściwy klimat. I dalej trzeba je było tylko odpowiednio wyciąć, przyciąć, wstawić i wklepać aby się ładnie komponowało z wszechświatem jaki mam na pulpicie komputera. I Paweł patrzy już na mnie bez przerwy.

A ja za nim tęsknię - bardzo :-)

piątek, 8 marca 2013

Dwa plus dwa?

10 grudnia 2012
Mój współlokator był nieszczęśliwy, bo rozstał się z chłopakiem. Wcześniej miał inne znajomości, nawet formalny związek z gejem, zawarty za granicą a potem zakończony rozwodem. I ma chyba uraz do związków, jak powtarzał - i chodził smutny. Ale teraz zapowiada się może mała odmiana - poznał kogoś, kto się wydaje sympatyczny i też jest świeżo po rozstaniu. Więc zaprosiliśmy go do siebie.

Ja sam a mój współlokator w skowronkach. Pogadaliśmy z tym chłopakiem, a potem oni poszli sobie spać do sypialni. Nie bardzo im tego broniłem, bo niech się nacieszą sobą w komforcie, a poza tym Pawłowi bardziej się podoba łózko z kanapy w salonie, bo jest bardziej twarde :-) A my mieszkamy obecnie we dwie osoby - więc kto wie czy nie zrobi się nagle czwórka na zasadzie dwa plus dwa, czyli dwie pary.

Byłoby fajnie, bo inaczej mieszkają dwie pary a inaczej cztery osoby. I mam nadzieję, że w przypadku par jest o tyle lepiej że każdy ma poczucie że jego życie ma sens i że kogoś ma z kim warto żyć. Oczywiście można obawiać się rywalizacji między parami - ale to kwestia dobrania odpowiednich współlokatorów. Ja zaś na razie czekam na mojego chłopaka do zamieszkania razem. 

Już chłopaka ;-)

czwartek, 7 marca 2013

Foniczne porządki

10 grudnia 2012
Tak się złożyło, że nie mogłem w nocy spać. Postanowiłem więc przemyśleć sprawę telefonów. Dosłownie - aparatów telefonicznych. Problem był taki, że miałem dobry aparat wcale nie używany, bo posiadający kartę w Orange - pomyślaną do bogatej prywatnej (gejowskiej) komunikacji. A w praktyce ta komunikacja realizuje się przez mój telefon biznesowy, który ma znacznie mniejszą pamięć, czyli mniej zmieści się tam choćby zapisanych wiadomości.

Co prawda i tak będą to grube tysiące, ale pomyślałem, że szkoda aby najlepszy (po flagowym) telefon się po prostu kurzył. Co gorsza, jakby zepsuł mu się głośniczek w słuchawce, bo za cicho się rozmawiało. Już myślałem o oddaniu go do serwisu (mam jeszcze gwarancję) ale postanowiłem sprawdzić jak zadziała z kartą Play - i wydało mi się, że słychać głośniej. Więc zaryzykowałem przenosiny na telefon który nie zostanie na razie oddany do naprawy.

Zajęło mi to trzy godziny chyba. Zmieniałem trzy telefony. Najsłabszy z moją pomocniczą kartą Play (obsługujący między innymi sprzedawanie sprzętów) przyjął kartę Orange (oraz duże archiwum SMS i trochę kontaktów). Do zwolnionej Nokii 300 przeniosłem dane z telefonu biznesowego, a do niego skopiowałem dane z telefonu pomocniczego. Teraz mam wszystko tak ustawiane, że im telefon mniej używany, tym słabszy model - i to jest prawdziwa wygoda ;-)

Zobaczymy jak się to sprawdzi w komunikacji z Pawłem - bo piszemy sporo SMS gdy jesteśmy w oddaleniu, a tak będzie jeszcze przez 3 dni :-)

środa, 6 marca 2013

Zdalne wyznanie miłości

9 grudnia 2012
Wśród nawału SMS-ów jakie wymieniałem z Pawłem trafił mi się taki SMS w którym Paweł wyznał mi miłość. A potem zobaczyłem, że ustawił na Fejsie status "w związku". Formalnie go tylko zapytałem z kim jest w związku, ale kiedy mi odpisał abym zgadł - to już wiedziałem, że ze mną. I tak zdalnie się zaręczyliśmy. Zabawne to, ale cała nasza znajomość - przepraszam: teraz już związek - jest zabawnie inny. Bez ciśnienia. Takie samo bezciśnieniowe było wyznanie miłości ;-)

Musiałem się zakrzątnąć przy profilach na 6 portalach jakie mam i które reklamują mojego bloga. Pozmieniałem już wcześniej pewne rzeczy odkąd zaczęliśmy wyraźnie mieć się ku sobie z Pawłem. Wtedy nieco zmieniłem opis i wywaliłem opcję szukania związku. Teraz zmieniłem status na związek monogamiczny i trochę przerobiłem opis. Sam opis jest tak napisany, że nie trzeba go całego zmieniać gdy się kogoś pozna, Wystarczy to i owo dopisać czy przesunąć w inne miejsce. I po robocie.

I w ten sposób zostaliśmy zaręczeni. Ale niestety też oddaleni w czasie jeśli chodzi o spotkanie. Paweł może bowiem być zapewne najwcześniej w środę wieczorem. Ale jak pięknie to zabrzmiało w wiadomości od niego: "twój chłopak ma pracę na wtorek i środę". Więc najważniejsze, że mam chłopaka. Można by napisać "znów" ale wolałbym aby te "znowy" zamieniły się na "zawsze" ;-)

Tak czy owak, jestem już zajęty ;-)

wtorek, 5 marca 2013

Dobre chlapnięcie

Nie jest łatwo na pracowicie rozpisanym w przód blogu znaleźć nagle wolne miejsce, aby napisać o czymś aktualnym. Ale czasem warto poprzestawiać w tym celu kilka notek. Ale czasem warto - szczególnie gdy chlapnie jęzorem taki ktoś jak Lech Wałęsa. Kiedyś był "za, a nawet przeciw" ale dziś już pokazał, że stać go na "zdecydowanie przeciw" - zaś odwagi dodaje mu poczucie bycia większością. Rozpętała się po jego słowach burza, a ja uważam, że dobrze się stało, że tak powiedział ;-)

Dobrze nie dlatego, że można mu przyczepić notkę homofoba - bo od przyczepiania takich notek świat nie stanie się lepszy. I nie sądzę, że się dobrze stało dlatego, że może sam Lechu się czegoś nauczy - bo nie sądzę aby do nauki był zbyt biegły. Prędzej jego dzieci, które zresztą już się zaczęły od wypowiedzi taty odcinać, przynajmniej jeden z nich. I to pokazuje, że dokonuje się w Polsce przemiana pokoleniowa - niekoniecznie to, co obecne w starszym pokoleniu może się ujawnić z taką silą w nowym. To jest moim zdaniem optymistyczne. 

Ale prawdziwa wartość chlapnięcia przez Lecha Wałęsę jęzorem tkwi w czymś innym. Moim zdaniem to co powiedział (a wcześniej także to, co mówiła posłanka Pawłowicz) jest swoistym testem reakcji ludzi na takie zachowanie. To jakby uderzenie pięścią w stół aby się przekonać czy odezwą się nie tylko nożyce, ale także wiele innych narzędzi. Po odezwie (a także oburzeniu) jakie te wypowiedzi wywołały można poznać na ile nasze społeczeństwo (i klasa polityczna) stały się wrażliwsze na kwestie praw mniejszości.

Trzeba dopatrywać się - w miarę możliwości - pozytywów we wszystkim. To dobra socjotechnika ;-)

poniedziałek, 4 marca 2013

Namiętna jazda

8 grudnia 2012
Kiedy odpaliłem auto na parkinu przed komendą policji, alarm na desce rozdzielczej nieco się zmienił. Nie było już awarii poduszki powietrznej i ABS, ale do lewych żarówek doszła prawa od reflektora - miałem więc prawie ślepy przód auta - tylko prawa żarówka pozycyjna. Musiałem załączyć światła przeciwmgielne. Zaś brak płynu do szyb był tylko półprawdziwy - kretyni wlali płyn letni, który po prostu zamarzł. Był, ale zarazem go nie można było użyć... Mały przykład kretyńskiej radości w tak niemilej sprawie jaką załatwiałem ;-)

Pojechałem bez zatrzymywania się do oddalonego o 70 km wielkiego miasta. Chciałem przy resztkach dnia zaliczyć te mniej komfortowe i kręte drogi nie mając reflektorów. W mieście znalazłem serwis samochodowy gdzie zakupiłem trzy przepalone żarówki, a potem mi je zainstalowali. Kolejne 100 złotych wydatku. Płyn do spryskiwaczy na tyle się roztopił że alarm znikł, ale nie dało się go użyć. Nic dziwnego - jest projektowany do -5 stopni a było -14. Za to miałem już jasność przed sobą. I moglem wracać spokojniej.

Niedługo za tym miastem musiałem zjechać na stację benzynową i przespać się z godzinę. Obudziłem się nawet przed nastawionym budzikiem - było mi zimno. Ale czułem się już zdecydowanie lepiej. I dojechałem już spokojnie do Warszawy, na 2 w nocy. Zmęczony ale bezpieczny. Z aparatem w plecaku którym nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Za to scyzoryk się przydał - i nawigacja piesza także. Nie mówiąc już o kawie w termosie ;-)

Teraz został do zrobienia tylko przegląd techniczny ;-)

niedziela, 3 marca 2013

Beznamiętne formalności

8 grudnia 2012
Kiedy odjeżdżałem z parkingu miałem alarm na desce rozdzielczej - awaria poduszki powietrznej, ABS, zepsuta żarówka i lampka pozycyjna lewego reflektora, brak płynu do szyb. W dodatku zepsuł się podnośnik maski i musiałem ją ręcznie trzymać. Zajechałem na policję i pogadałem z prowadzącym sprawę. A poza tym dostałem od niego zaświadczenie o zatrzymaniu dowodu rejestracyjnego - niestety zapomniałem zrobić badania technicznego i policja musiała to uczynić.

Dowiedziałem się, że mój kolega ukradł paliwo na stacji, i to z premedytacją - bo zdjął tablice rejestracyjne. Tym gorzej dla niego, bo ma teraz zarzut kradzieży i mataczenia. I że był tam w "podróży" z jednym kumplem, którego znam i który kilka miesięcy temu pomieszkiwał nawet u mnie. Jaki ten świat jest mały. Teraz kumpel siedzi w areszcie - za dawną niezapłaconą grzywnę dostał zamianę jej na około miesiąca odsiadki. No i doczekał się, ale z kolejnym zarzutem na horyzoncie.

Zapytałem co się z nim stanie. Posiedzi póki nie wyzeruje tamtej grzywny, a potem dostanie wyrok w zawieszeniu aż do zapłacenia za ukradzione paliwo i pewnie kosztów sądowych. A jeśli tego nie zapłaci - to mu zawiasy odwieszą. A ja cieszę się, że nie dostałem żadnego mandatu za zapomnienie zrobienia badania technicznego auta. I tak już w tej sprawie zapłaciłem około 600 złotych (podróż i opłata za holowanie oraz parking).

Pożegnałem się z miłym policjantem i postanowiłem niezwłocznie jechać do Warszawy - nie miałem już chęci na wycieczki krajoznawcze, a dzień i taks szybko zmierzał ku końcowi...

sobota, 2 marca 2013

Namiętne załatwianie

8 grudnia 2012
Wylądowałem na dworcu kolejowym i poszedłem dalej na policję z nawigacją pieszą w ręku. W pociągu ustawiłem sobie punkt docelowy mniej więcej w miejscu, które zapamiętałem na mapie zobaczonej w Internecie. Było 2,3 kilometra do przejścia ale przy mrozie minus 10 stopni droga się dłużyła. Pobrałem z bankomatu 700 złotych (wcześniej prawie całą kasę ze sprzedaży urządzenia wpłaciłem dla bezpieczeństwa na konto). I wreszcie doszedłem na miejsce.

Załatwianie sprawy na policji nie było takie łatwe. Po pierwsze musieli tam skojarzyć o co biega. A potem dostałem papierek i pobiegłem na parking (znów jakie pół kilometra na piechotę). Dobra wiadomość była taka, że za parking nie płacę. Ale na parkingu okazało się, że płacę i wypisali mi kwot na 530 złotych. Poszedłem na policję zapytać czy płacę, czy nie. Okazało się, że jednak tak - i problem jak to zrobić w sobotę. Policjant dzwonił na parking a tam poradzili wpłacić na poczcie. No to mi powiedzieli gdzie jest poczta i poszedłem.

Byłem na poczcie o 14.02 a poczta czynna w sobotę do 14. Ale łaskawie mnie wpuścili, szybko wypełniłem druk i wpłaciłem. I z tym poszedłem już prosto na parking. Tam mnie przypuścili do auta - rozłączyli akumulator bo nie umieli wyłączyć antynapadu. Teraz bałem się że wóz zwariuje po takim resecie. Jakoś udało się go odpalić z kabla. Zostawiłem go aby się grzał i ładował akumulator a sam ogarnąłem wnętrze, wyrzuciłem śmieci, uporządkowałem wszystko.

A potem pojechałem na policję składać zeznania... Miałem już z górki ;-)

piątek, 1 marca 2013

Beznamiętna jazda

8 grudnia 2012
Wreszcie pociąg nadjechał - prawie półtorej godziny po terminie. Miałem wcześniej zobaczony na plakacie rozstaw wagonów w sektorach i byłem ustawiony tak aby bez trudu znaleźć swój wagon. W przedziale ciemno i pełna obsada. Potem się dopiero zorientowałem że nie pełna, bo w drugiej klasie jest 8 miejsc na przedział a było (razem ze mną) zajętych 6. Usadowiłem się na fotelu a pociąg ruszył. I teraz trzeba przeboleć te około 9 godzin jazdy. 

Z czasów studenckich pamiętam jak męczyłem się w drodze. Teraz jest inaczej. Można słuchać muzyki lub oglądać film z telefonu. Albo bawić się w jakieś gry na telefonie. Albo buszować po sieci. Nie mówiąc o spaniu, ale jakoś nigdy w pociągu na siedząco nie mogłem zasnąć. Musiałem jednak jakoś tę jazdę przeboleć. Najtrudniej było do wschodu słońca, potem było już przytomniej, choć nocna jazda też była fajna - byliśmy chyba trzecim wagonem za lokomotywą i oblodzona trakcja sprawiała, że pantograf ciągle tracił kontakt z trakcją powodując wyładowania, które fajnie oświetlały teren wokół pociągu.

A za dnia robiłem nieco zdjęć telefonem śnieżnych krajobrazów, choć nie wytrzymałem na posterunku za długo. Mogło więc być tych zdjęć o wiele więcej. A do tej pory nie wyciągnąłem z plecaka lustrzanki. Tylko i wyłącznie fotografia komórkowa. A komórki wziąłem trzy - z tego jedną gejowską obecnie prawie nie używaną tylko jako odtwarzacz muzyczny. A z drugiej, zawodowej, na której maiłem pakiet bezpłatnych SMS, pisałem co chwila wiadomości z trasy do Pawła. Rano naliczył ich 39 po obudzeniu się.

Przynajmniej mój potencjalny chłopak nie narzekał na mój brak zainteresowania ;-)